Wymarzony zawód pewnego chłopca
Inne z kategorii
– Mogę narysować flagę? – pyta chłopiec. – Możesz narysować, co tylko chcesz – odpowiadam. – A jakim kolorem pokolorować to zwierzątko? – Ja wybrałbym niebieski – podpowiadam. – Dlaczego niebieski? – pyta zaskoczony. Odpowiadam pytaniem na pytanie: – A widziałeś kiedyś niebieską owcę? – Nie widziałem… – No właśnie! Jeśli użyjesz niebieskiej kredki, to po raz pierwszy zobaczysz niebieską owcę.
Odmówił. Kwadrans później po raz pierwszy w życiu zobaczyłem czerwoną owcę. Dowiedziałem się też, że ma 9 lat, siostrę i kuzynkę, które wskazał mi palcem. One sklejały zabawki z kolorowego papieru.
– A co pan tutaj robi? – Jestem animatorem, czyli dbam o to, żeby dzieciom nie zabrakło kredek. A kiedy wszystkie mają ich wystarczająco dużo, to koloruję razem z nimi.
Ja pytałem go o szkołę, o kolegów i w co lubi się bawić. Szybko stałem się doradcą ds. doboru kredek. Raz po raz pytał mnie, czym pomalować trawę, czym niebo, a czym pyszczek zwierzęcia. Nie bez trudu zapobiegłem nadużyciu czarnej barwy. Doradzałem, jak mogłem. Zapytałem w końcu: – A kim chciałbyś zostać, kiedy dorośniesz?
– Youtuberem.
Aż wyjechałem kredką poza linię! – Youtuberem? A dlaczego?
– Bo chcę być sławny i wygłupiać się przed kamerą.
Dlaczego tak mnie to zaskoczyło? Mam przecież świadomość, że telewizja przeżyła już półmetek swojego istnienia. Posługując się terminologią medyczną można powiedzieć, że w telewizji procesy kataboliczne (rozkładu) przeważają nad procesami anabolicznymi (wzrostu).
Sam od ośmiu lat nie mam w domu ani kablówki, ani satelity. Coraz częściej słyszę to samo od osób, które spotykam. Nie chcemy płacić stacjom telewizyjnym za filmowe „hity” sprzed dekady, za seriale budzące zażenowanie, za publicystykę tańczącą wokół propagandy i ignorancji.
W moim wypadku chodziło o coś jeszcze. Od dziecięcych lat w telewizji oglądałem głównie kanały Discovery Chanel, Discovery Science, Discovery Travel itp. Obserwowałem, jak ze stacji popularnonaukowych przekształcają się w paranaukową i naukowotabloidową, jak coraz częściej zamiast wiedzy przekazują emocje, a szczególnie te związane ze strachem, agresją i popędem seksualnym. Na szczęście dla mnie, im bardziej nudziła mnie telewizja, tym bardziej interesowały mnie książki. Jednak nie zrezygnowałem z wideo.
Od jakiegoś czasu szukam i śledzę popularnonaukowe kanały na YouTube. Choć zwykle są kiepskie w formie, to treścią przewyższają najlepsze produkcje telewizyjne. Zamiast gładkiego i niezwykle kosztownego głosu Krystyny Czubówny wygłaszającego frazesy w rodzaju: „Tygrys to jedno z najsilniejszych zwierząt na świecie”, wolę słuchać szorstkiego głosu jakiegoś fascynata. Chociaż nie potrafi akcentować, to potrafi w „filmiku” kręconym amatorską kamerą powiedzieć więcej ciekawych rzeczy niż zarabiający krocie lektor wynajęty do wielkiej telewizyjnej produkcji.
Internet, prędzej czy później, wchłonie i telewizję, i radio, i prasę, przy czym sam YouTube zastąpi dwa pierwsze media. Według oficjalnych danych na świecie są trzy miliardy użytkowników sieci Internet, z czego aż miliard korzysta z serwisu YouTube. Do 2014 roku miliard dolarów wyniosła też suma wynagrodzeń dla użytkowników, którzy uruchomili na swoich kanałach reklamy. Twórcy niepoważnie brzmiących „filmików” robią całkiem poważne pieniądze.
Znani polscy YouTuberzy osiągają regularnie kilkaset tysięcy wyświetleń każdej ze swych produkcji. Najlepsi uczynili z tego zawód, a inni dodatkowe źródło dochodu. Są rozpoznawalni na ulicach. Mają tysiące fanów. Dlaczego w ogóle zdziwiło mnie, że mały chłopiec chce zostać gwiazdą medium rozwijającego się w tempie kilkudziesięciu procent rocznie? Przecież dużo bardziej powinno mnie zdziwić, gdyby chciał zostać gwiazdą coraz bardziej wątlejącej telewizji.
Marcin Gnosiewicz