Uwaga! Nasza frustracja ma nam coś ważnego do powiedzenia
Inne z kategorii
Medytacje ewangeliczne z dnia 12 grudnia 2018 r., Środa
Jezus przemówił tymi słowami: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. (Mt 11,28-30)
....................................
Życie to nie bajka, to twarde stąpanie po ziemi. A gdy się po ziemi chodzi, a nie lata nad nią, to na rożne rzeczy się stąpa.
I zaraz na początku trzeba najpierw zwrócić uwagę na konkretne pytanie: czy idę własną drogą, czy cudzą? Bo jeśli cudzą, to już sam ten wybór jest porażką.
Dlaczego?
Przecież stworzył nas Ten, Który ma nieskończenie kreatywna wyobraźnię. Jakie nudne byłoby życie cudzym życiem, a nie własnym. Każdy człowiek jest niepowtarzalny. To jest przepiękny pomysł Boga dany człowiekowi. Każdemu indywidualnie!
Oczywiście, my ludzie inspirujemy siebie nawzajem, święci odgrywają tu ważną role, jeśli ich znamy oczywiście. Ale jak mówią mądrzy ludzie: święci nie są do naśladowania, ale do podziwiania.
Zdarza się tak w naszym życiu, że niekiedy się zapętlamy sami w sobie i słuchamy się jakiegoś człowieka jak wyroczni. Na przykład wykonujemy cudze chęci, porady, ale czy mamy pewność, że dana osoba jest naprawdę godna zaufania i prawdziwie chce naszego dobra, a nie własnego?
Co do świętych nie mamy wątpliwości, ale nie musimy przyjmować ich drogi, jako naszą, bo może to nie być wcale nasza droga i najpewniej tak jest. Po kilku nieudanych próbach naśladownictwa, popadamy we frustrację. I słusznie. Uczucie frustracji ma nam powiedzieć coś o nas samych. Pod tym uczuciem ma się objawić nam nasza własna droga, albo na początku autentyczne nasze pytanie o naszą.
Jeśli już poczujemy ten cudowny głód wejścia na własną i niepowtarzalna drogę i staniemy na niej twardo, prędzej czy później pojawią się na niej ostre jak brzytwa kamienie. To są zranienia. Fundujemy je sobie my ludzie nawzajem, bo jesteśmy dla siebie trudni. Dajemy sobie oczywiście tez wiele radości. Ale trudy też.
Tylko, że gdy mamy pewność, iż idziemy własną drogą w życiu, a nie cudzą, mimo trudów, jesteśmy szczęśliwi.
Zobaczmy co mówi konkretnie Jezus Chrystus: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście...". Jesteśmy utrudzeni i jesteśmy obciążeni. Każdy dostał swoją własną, osobistą dawkę zranień. Ale mamy do Kogo z tym pójść, autentycznie wykrzyczeć się Mu o tym, co nas boli, wejść w taki autentyczny własny krzyk do Jezusa Chrystusa. (Nie zapominajmy też opowiadać Mu o radościach. Rozśmieszać Boga sobą samym - oto równie niezapomniane chwile z Nim, tak samo ważne jak te trudne!)
Co to by była za relacja z Nim, gdybyśmy wypowiadali przed Nim urobione patetyczne sentencje? Czy my sami byśmy chcieli z kimkolwiek takiej relacji?
Dopiero, gdy nasza relacja z Bogiem jest autentyczna, nieważne czy spokojna, czy z naszej strony wykrzyczana, ale autentyczna, zaczynają się dziać dziwne rzeczy w naszym życiu. Nasze serce 'rozszerza się', umysł zaczyna poznawać poza horyzont, który do tej pory sami sobie ustawialiśmy jako nasze własne ograniczenie.
"Weźmijcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem łagodny i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych."
Zobaczmy, co konkretnie mówi Jezus Chrystus: "Weźmijcie moje jarzmo na siebie..." - co to znaczy? Jezus nie mówi weźmijcie moje trudy do mojego życia, tylko weźmijcie moje trudy do własnego życia. Na siebie - mówi Syn Boga. Czy wiemy co to znaczy? Brzmi enigmatycznie? Wcale nie!
A to takie proste! Chodzi o... miłość. Nie ma większego trudu, jak kochanie. Przecież wielokrotnie miłość wymaga od nas stanięcia w poprzek swoich pragnień, oddania ich osobie ukochanej.
Co to znaczy więc uczcie się ode Mnie? I tu powiedzmy wprost, czego mamy się uczyć. Czy nam się wydaje, że Jezus miał naprawdę 'chęć' przeżycia męki i śmierci? A czy nam się 'chce' jakkolwiek zamęczać? NIE.
Nasze ziemskie, zwykłe pragnienia nie chcą cierpienia. Ale wtedy przychodzi ten najwspanialszy wybór, bo kochanie kogoś wymaga jakiegoś naszego cierpienia. I co wtedy?
Jak zwykle mamy wolny wybór. Możemy uciec. Albo możemy wejść we własne spalenie się dla kogoś. Mamy ochotę coś zrobić ciekawego, ale temu pragnieniu mówimy wewnętrznie: nie. Bo ktoś w tym samym czasie nas bardzo potrzebuje. Ktoś, kogo kochamy jeszcze wciąż za mało. Wybieramy więc dobro dla tej osoby - dziecka, żony, męża, przyjaciela... A wtedy zalewa nas doświadczenie słodkości brzemienia, które właśnie przyjęliśmy na siebie z miłości.
To jest prawdziwe męstwo. Świat o tym nie musi wiedzieć. Telewizja na pewno tego nie pokaże i bardzo dobrze. Pycha by nas wtedy zjadła. A piękno odeszłoby i nie mielibyśmy radości przeżycia tej tajemnicy miłości, która nigdy nie dokonuje się poza nami, ale w nas samych.
Nasze męstwo jest przepiękną walką w nas samych. Godną podziwu przez najbliższych. Jest naszą cudowną tajemnicą - oddawania swoich pragnień dla miłości do konkretnych osób.
Oczywiście Bóg nam pokaże, o które osoby chodzi. Jezus Chrystus porzucił wszystkie swoje ziemskie odczuwane pragnienia dla dokładnie każdego nas. My będziemy wiedzieć od Niego, dla kogo konkretnie mamy tą Jego siłą czynić podobnie w konkretach naszego życia. Naszego życia, na naszej niepowtarzalnej drodze.
Czy miłość nie jest jedyną drogą, która nie odbiera nam naszej niepowtarzalności, ale nieustannie się nami zachwyca?
Taki jest właśnie Bóg - zachwycony Tobą i mną.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu
Ave Maryja
Kasia Chrzan