Strząsnąć proch z nóg, postawić komuś granice - to jest miłość
Inne z kategorii
O Mszy papieża Piusa [VIDEO]
Komentarz do liturgii na XIV Niedzielę w ciągu roku
Medytacje ewangeliczne z dnia 7 luty 2019 r., Czwartek
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. "Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien". I mówił do nich: "Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich". Oni więc wyszli i wzywali do nawracania się. Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali. (Mk 6, 7-13)
...
Proch z nóg się strzepywało w tradycji żydowskiej, aby nie wnosić na uświęconą ziemię pyłu z ziemi, na której czczono bóstwa. Symboliczny gest możemy i dziś odczytać. Jeśli jest napisane, że ma się to czynić na świadectwo dla kogoś, to znaczy że ten ktoś ma ów gest zauważyć.
Gest strzepnięcia prochu z nóg nie jest znakiem braku miłości. Relacja miłości do drugiego człowieka musi być bezkompromisowa w tym znaczeniu, że musi być oparta na prawdzie. Jeśli ktokolwiek w relacji cokolwiek udaje, tym samym niszczy relację. Osłabia ją. Prędzej czy później wyda się co jest udawane w relacji i ten, który jest nieszczery, nie będzie obdarzony zaufaniem. Prosta logika.
Miłość w każdej swojej odmianie, czy to przyjacielska, braterska, rodzicielska, małżeńska etc. musi być budowana na prawdzie. To jest często bardzo trudne. Niekiedy wymaga stawiania twardych granic. Ale to jest właśnie miłość prawdziwa. Gdy rozmowy nic nie dają, gdy jedna osoba rani drugą, przychodzi moment kiedy trzeba zadziałać. To też jest dla dobra drugiej osoby, bo gdy nie reagujemy na ranienie nas, to osoba atakująca nas nie ma niekiedy możliwości domyślenia się, że coś jest z nią nie tak. Nie reagujemy jednak jakkolwiek. Nie atakujemy.
Analogicznie, gdy my sami ranimy, to bądźmy wdzięczni za każdą sytuację, w której ktoś szczerze nam o tym powie, że czynimy coś niewłaściwego. Dzięki temu możemy się przebudzić i uczyć się jeszcze lepiej kochać drugiego człowieka. A przecież o to właśnie chodzi, abyśmy się po prostu kochali. To znaczy też jednocześnie wzajemnie prowadzili się do źródła miłości. Do wnętrza Boga.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu
Ave Maryja
Kasia Chrzan