Felieton 22 Apr 2016 | Redaktor
O podcinaniu gałęzi

Na jednym z katolickich fanpage’y trafiłam kiedyś na mniej więcej taki wpis: „Wiemy, że podcinamy własną gałąź, ale...Pana Boga nie da się poznać na Facebooku, tylko spotykając się z Nim na modlitwie”.

Zdarza się, że zamiast spotykać się z Nim, szukamy tylko wiedzy o Nim. Ślizgamy się po powierzchni. Może to taki moment w naszym życiu i jeszcze inaczej nie potrafimy. Może to być także forma ucieczki przed głębszą relacją, odkryciem pewnych rzeczy w sobie, a więc także ‒ sposób uspokojenia swojego sumienia (bo przecież angażuję się, bo wiem o tym czy tamtym...).

Nie chodzi mi o to, żeby odrzucić aktywność mediów katolickich, pogłębianie wiedzy religijnej czy angażowanie się w różne inicjatywy ‒ to jest potrzebne. Ale we właściwej perspektywie i nie dla każdego-zawsze, bo może okazać się, że to tylko substytut naszej relacji z Bogiem. Przecież mamy dużą tendencję do oszukiwania samych siebie.

Sedno sprawy
A przechodząc do meritum: jak się z Nim spotykać? Dla mnie bardzo dobrym sposobem jest medytacja biblijna, czyli albo „lectio divina”, albo medytacja ignacjańska. W wielkim skrócie można powiedzieć, że te dwa typy medytacji różnią się metodologią. „Lectio divina” to czytanie fragmentu Pisma i zatrzymywanie się, medytowanie nad tym, co nas szczególnie porusza. Medytacja ignacjańska natomiast zakłada rozważanie treści pod pewnym kątem, jest poprzedzona przygotowaniem tak, by podczas samej medytacji nie zastanawiać: to o czym właściwie mam rozmyślać? (za: o. Rafał Huzarski SJ). Choć nie chodzi także o twarde obstawanie przy jakimś pierwotnym pomyśle, bo w trakcie medytacji możemy zostać zachęceni, żeby przypatrzeć się jakiejś innej sprawie, niż nam się początkowo wydawało.

Atuty medytacji? W kontakcie z Pismem zwiększa się szansa, że pozwolimy, by On mówił, bo przecież to jest naprawdę Jego Słowo.

W medytacji nie chodzi o „intelektualne rozkminy”, choć bez pewnej wiedzy wyjściowej będzie trudno, a może nawet nieco destrukcyjnie, jeśli za bardzo skupimy się na niezrozumieniu czy na tym, że jakieś słowa budzą nasze wątpliwości. Rzecz nie w tym, żeby dane zagadnienie rozpatrywać teoretycznie, ale w tym, co dane Słowo znaczy konkretnie dla nas.

W medytacji ważna jest także nasza autentyczność, to, żebyśmy uczyli się być prawdziwymi przed Nim ‒ z naszymi uczuciami (nie tylko tymi „pozytywnymi”, ale także ze złością, buntem), wątpliwościami, trudnościami. To jest proces, myślę, że raczej długo- niż krótkotrwały. Tak jak nasz wzrost, rozwój ‒ wszystko zależy, na jakim etapie życia jesteśmy. Czasem trzeba się zgodzić, że, przynajmniej na razie, „jest jak jest”, nie rozpaczać ani się nie poddawać.

On może ten proces przyspieszyć i Sam pewne rzeczy w nas porządkować, a z pewnymi nas zostawić.

Osobiście
Nie dla każdego akurat medytacja będzie tym najlepszym sposobem modlitwy. Ja mam z nią do czynienia już dosyć długo i kosztowała mnie ona nieraz sporo frustracji, właśnie z powodów, o których pisałam powyżej (etap życia).

Czasem medytacja jest słaba, ale czasem daje wiele pokoju, umacnia, ożywia, daje nadzieję. I, jak powiedział o. Zbigniew Leczkowski SJ, choć czasem może wydawać się, że na medytacji „nic się nie dzieje”, że „nie wychodzi”, bo akurat olśnień lub odkryć brak, to jest to jednak czas poświęcony Bogu. A to już coś, wyraz naszego „chcę”.

Ktoś inny z kolei (co prawda mając na myśli adorację, a nie medytację) powiedział, że On nas zmienia nawet wtedy, kiedy my tego nie widzimy, po prostu Swoją obecnością. A skoro medytacja to spotkanie, to jest i obecność.

W odcinkach
Za medytację lepiej nie zabierać się bez wprowadzenia, bo można łatwo zniechęcić się, sfrustrować lub nawet trochę się zabłąkać. Najlepiej, żeby była to instrukcja werbalna, ale gorąco polecam także instrukcję stąd. Kolejne jej części ukażą się wkrótce na stronie.

Jest wiosna, czas na porządki w ogrodach. Tym samym czas podcinania gałęzi.
Marta Kocoń

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor