Felieton 15 Jul 2020 | MP
Nie lękajcie się… wahadła

fot. Sławka

W sejmie w połowie kwietnia, w środku zarazy, rozważany był obywatelski projekt ustawy o zakazie aborcji eugenicznej. Dziś, gdy opadają emocje związane z kampanią wyborczą, warto do tego wrócić.

Sejm głosami różnych ugrupowań skierował projekt obywatelski do dalszych prac w komisji. Za takim rozwiązaniem głosowało 375 posłów, z tego 177 z PiS-u, 128 z KO, 49 z Lewicy, 20 z PSL-Kukiz’15 i 1 niezrzeszony. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że oznacza to, iż znaczna większość parlamentarzystów nie jest przeciwna wzmocnieniu obrony życia w Polsce, wszak chce dalszej nad nim debaty. W praktyce oznacza to jednak — wiemy to z dotychczasowego doświadczenia — że prace nad projektem mogą być prowadzone dowolnie długo, bez ostatecznego rozstrzygnięcia, tak by nie wydać ostatecznie żadnej decyzji ani za, ani przeciw temu projektowi ustawy.

 Żeby ocenić tę sytuację zwróćmy najpierw uwagę, że żyjemy niestety w kulturze krzyku i emocji. Krzyk (nie zawsze dosłowny) i emocje są podstawowym instrumentem walki politycznej. Za krzyk uważam także to, co o. Józef Bocheński opisał genialnym spostrzeżeniem: „nowocześni politycy i ideologowie używają, mniej lub bardziej świadomie, wypróbowanego sposobu przekonywania: powtarzać twierdzenie z wielką stanowczością, a bez żadnego uzasadnienia”. Tego rodzaju podejście to swoista przemoc w sferze emocjonalnej, sprowadzająca się w pewnym uproszczeniu do tego, że kto głośniej krzyczy, lub częściej coś z uporem maniaka powtarza, z kim więcej ludzi krzyczy, temu się zdaje, że ma rację.

Zanurzenie się w takiej atmosferze na pewno nie sprzyja budowaniu dobra. Dobro domaga się raczej zamyślenia niż zgiełku. W zgiełku też nie można pomóc drugiemu człowiekowi. Zwykłe codzienne doświadczenie pokazuje, że jeśli ktoś chce życzliwie pomóc komuś dotkniętemu nieszczęściem, to dokonać tego można jedynie w ciszy.

Dlatego, choć wydaje się, że wszystko już na ten temat napisano, warto jeszcze raz spokojnie przyjrzeć się, o co chodzi w tej sprawie. Najpierw przypomnijmy istotę projektu „Zatrzymaj aborcję”, który był w kwietniu procedowany. Zakłada on usunięcie możliwości zabicia dziecka ze względu na podejrzenie niepełnosprawności bądź choroby.

Co roku z tego powodu zabija się w łonach matek w Polsce legalnie ponad tysiąc dzieci. Tego typu eugeniczne aborcje są niestety wyjątkowo brutalne, bo wykonywane są najczęściej na dużych i znacznie rozwiniętych dzieciach, nawet w szóstym miesiącu ciąży. Jest tak dlatego, że trudno o diagnozę we wcześniejszym etapie życia płodowego. Zdarza się, że z aborcji tych rodzą się żywe dzieci, których potem nie reanimuje się, ale czeka się, aż po wielu godzinach umrą, tego typu przypadki były opisywane w serwisach pro–life.

Zgodnie z obowiązującym dziś prawem, aborcji dokonuje się przeważnie na dzieciach, które mogłyby żyć długo i być szczęśliwe, choć z niepełnosprawnością. Najczęściej chodzi o dotkniętych zespołem Downa lub Turnera. Zdarza się, że wyrok dotyka dzieci z pochopnie postawioną radykalną diagnozą.

Przeciwnicy projektu, a więc zwolennicy zabijania dzieci, podnoszą pseudoargumenty i rozpowszechniają czasem fałszywe informacje na ten temat, warto więc wiedzieć, że projekt nie zmienia niczego w sprawach dotyczących aborcji z innych przyczyn, np. gwałtu, niczego też nie stanowi w sprawie osób podlegających karaniu za aborcję ani wymiaru kary, a więc nieprawdą jest, że przewiduje karanie matki, u której dokonano aborcji. Nie zmienia też nic w obowiązujących przepisach dotyczących wykonywania badań prenatalnych. Przeciwnie, przywraca tym badaniom naturalny diagnostyczno–terapeutyczny charakter, ponieważ obecnie część lekarzy obawia się kierować kobiety na badania prenatalne, aby ich wynik nie stał się podstawą do aborcji. Likwidacja możliwości zabijania dzieci za zły stan zdrowia może przyczynić się do tego, że badania prenatalne będą łatwiej dostępne. Lekarze nie będą się już bali ich zlecać.

Mimo to projekt powoduje histeryczną reakcję środowisk proaborcjonistycznych. Sama ta reakcja powinna nas zastanowić, o jakie bowiem dobro może chodzić w tej sprawie? Środowiska feministyczne posługują się sloganem „piekło kobiet”, tak jakby piekłem miało być urodzenie i wychowywanie niepełnosprawnego dziecka. Tymczasem ogromna większość matek, które wychowały niepełnosprawne dzieci, świadczy, że nie wychowanie to nie było żadnym piekłem — choć oczywiście było niezwykle trudne — ale było raczej wielkim pasmem miłości, która okazuje się silniejsza od wszelkiego zła.

Projekt ten powinien w moim przekonaniu zostać uchwalony. Rządzące Prawo i Sprawiedliwość wielokrotnie pokazało, że potrafi stanąć w obronie słabszych przeciw silniejszym, skrzywdzonych przeciw cwaniakom, wyzyskiwanych przeciw czerpiącym nieuzasadnione korzyści. Potarfiło stanąć w obronie tradycyjnych wartości wbrew modnym postępowcom. Dlaczego nie miałoby stanąć w obronie bezbronnych przeciw aborcyjnemu lobby? Jest to niezrozumiałe i niekonsekwentne, a jednak wydaje się, że w tej sprawie rządząca partia, delikatnie mówiąc, obawia się zająć jednoznaczne stanowisko.

Jan Paweł II 4 czerwca 1991 w Radomiu mówił tak: „Darujcie, drodzy Bracia i Siostry, że pójdę jeszcze dalej. Do tego cmentarzyska ofiar ludzkiego okrucieństwa w naszym stuleciu dołącza się inny jeszcze wielki cmentarz: cmentarz nienaro­dzonych, cmentarz bezbronnych, których twarzy nie poznała na­wet własna matka, godząc się lub ulegając presji, aby zabrano im życie, zanim jeszcze się narodzą. A przecież już miały to życie, już były poczęte, rozwijały się pod sercem swych matek, nie prze­czuwając śmiertelnego zagrożenia. A kiedy już to zagrożenie stało się faktem, te bezbronne istoty ludzkie usiłowały się bronić. Apa­rat filmowy utrwalił tę rozpaczliwą obronę nienarodzonego dziec­ka w łonie matki wobec agresji. Kiedyś oglądałem taki film — i do dziś dnia nie mogę się od niego uwolnić, nie mogę uwolnić się od jego pamięci. Trudno wyobrazić sobie dramat straszliwszy w swej moralnej, ludzkiej wymowie. Korzeń dramatu — jakże bywa on rozległy i zróżnicowany. Jednakże pozostaje i tutaj ta ludzka instancja, te grupy, czasem grupy nacisku, te ciała ustawodawcze, które «legalizują» pozba­wienie życia człowieka nie — narodzonego. Czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament, który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnej ludzkiej istoty? Kto ma prawo powiedzieć: «wolno zabijać», nawet: «trzeba zabijać», tam, gdzie trzeba najbardziej chronić i pomagać życiu?”

Istnieje jeszcze jeden argument, polityczny, którego nie wolno w tej sprawie pominąć. Jest to argument tak zwanego wahadła. Otóż mówi się, że jeśli my nie zachowany dziś tak zwanego kompromisu aborcyjnego, to lewica, jeśli w przyszłości dojdzie do władzy, przechyli wahadło w drugą stronę i zalegalizuje aborcję na życzenie. Argument ten tylko pozornie jest logiczny i racjonalny. Otóż nie ma żadnych podstaw, by zakładać, że twierdzenie to można odwrócić, czyli nie jest wcale tak, że jeśli my dziś ten kompromis zachowamy, to uszanuje go także lewica. Dowodem na to jest, że lewica, kiedy tylko mogła, próbowała już ten kompromis obalić. Raz nie udało im się to dzięki wetu prezydenta Lecha Wałęsy, przeciw któremu nie byli już w stanie znaleźć odpowiedniej większości, a drugi raz zatrzymało ich orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 28 maja 1997 r. uznające ochronę życia w każdej fazie za wymóg konieczny praworządnej demokracji. Obecna przesłanka eugeniczna została również do TK zaskarżona. Istnieje cień nadziei, że jeśli nawet parlament nie uchwali tej ustawy, Trybunał ustanowi ochronę najsłabszych. Ale ile dzieci jeszcze do tego czasu zostanie zamordowanych?

Ktoś może jednak argumentować — nie bez pewnego uzasadnienia — że najprawdopodobniej ustawa niewiele zmieni, jeśli chodzi o stan faktyczny. Osoby, które będą chciały dokonać tego czynu, i tak znajdą ku temu możliwości, choćby w postaci wyjazdu za granicę. Po co zatem, powie ktoś, dotykać w ogóle tematu, i powodować jeszcze jedną wojnę społeczną na froncie tak drażliwym? Ale i ten argument jest pozorny i wynika z fałszywej koncepcji prawa. Przecież nikt rozsądny nie powie, że skoro ludzie zawsze i wszędzie będą dawać i brać łapówki, to łapownictwo należy zalegalizować. Oczywiście tak czynić nie można, bo korupcja jest rakiem, który niszczy zdrowe stosunki społeczne. Prawo nie może zezwalać na czyny, które są jednoznacznie złe, nawet wtedy, gdy państwo nie jest w stanie (a nigdy nie jest w stu procentach w stanie) swych wymagań wyegzekwować.

Nie lękajcie się — wołał Jan Paweł II na początku pontyfikatu. Czy powtórzyłby dziś te słowa stając przed polską klasą polityczną? Myślę, że znając odwagę i niekonwencjonalne pomysły tego świętego, można sobie taką sytuację wyobrazić.

Maksymilian Powęski 

MP

MP Autor

Maksymilian Powęski