Najpoważniejszy problem Polski i Europy [MAKSYMILIAN POWĘSKI]
Macierzyństwo i ojcostwo jako element samorealizacji, jako wręcz cel życia, jest atrakcyjne, ale po dziesięcioleciach odwracania tego wzorca, nie jest łatwo to młodym ludziom uświadomić
Inne z kategorii
Poszukiwanie powodów
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przeznaczy 600 tys. zł, by dowiedzieć się, dlaczego mimo programu „Rodzina 500 Plus” sytuacja demograficzna w kraju się nie poprawia. Fakty są smutne. Dzietność to w demografii liczba dzieci, które rodzi przeciętna kobieta w ciągu całego okresu rozrodczego. Dzietność, która zapewnia stabilny rozwój i zastępowalność pokoleń określa się na poziomie około 2,1 (2,0 nie wystarcza, bo po pierwsze rodzi się nieco więcej chłopców niż dziewczynek, po drugie — są dzieci, które umierają, które będą bezpłodne itd.). Tymczasem współczynnik ten w Polsce wynosi 1,45.
Problem nie jest specyficznie polski. Ministerstwo w swoim serwisie internetowym pisze, że „w ciągu ostatnich 10 lat współczynniki dzietności w krajach Unii Europejskiej kształtowały się na bardzo niskim poziomie, poniżej prostej zastępowalności pokoleń. Oznacza to, że bez napływu imigrantów oraz wzrostu przeciętnego trwania życia liczba ludności w krajach europejskich będzie się zmniejszać”.
Zapowiedź tego badania spowodowała pewne zainteresowanie tym tematem w publicystyce i w mediach społecznościowych. Wypowiadający się (pomijając ton tych wypowiedzi, niejednokrotnie arogancki, ale mamy problem nie tylko z dzietnością, ale i z kulturą i kindersztubą) wskazują często ważne czynniki, które być może mają wpływ na decyzję o przyjęciu na świat potomstwa. Mówi się więc o poziomie zarobków, o mieszkaniach, których wciąż jest za mało, a przez to są bardzo drogie, o infrastrukturze, a raczej jej braku, wspomagającej rodziców pracujących, a więc żłobkach, przedszkolach, świetlicach i innych, mniej konwencjonalnych formach. Wspomina się o braku zaplecza edukacyjnego tam gdzie powstają nowe osiedla, a także o kosztach edukacji. Samorządy próbując dopiąć budżet likwidują kolejne placówki edukacyjne, argumentując, że przecież dzieci jest coraz mniej, utrzymywanie więc wielkiej infrastruktury jest nieracjonalne.
Pieniądze dzieci nie dają
Wszystko to jednak jest mało przekonujące. Warto przypomnieć to, co każdy z nas właściwie wie i może zaobserwować we własnym otoczeniu. Częściej i liczniej decydują się na potomstwo rodziny biedne niż bogate. Częściej i więcej mają dzieci ci, którzy żyją poniżej przeciętnego poziomu i z trudem wynajmują jakiś kąt. I nie mam tu na myśli rodzin patologicznych, z problemami alkoholowymi, bo to jest odrębny rozdział. Rozmawiamy o tych, którzy decyzję podejmują świadomie i odpowiedzialnie.
Najbliższy prawdy wydaje się być Jan Fiedorczuk, który w „Do Rzeczy” pisze: „problemem nie są ani kwestie socjalne, ani migracyjne. Istotą demograficznej zapaści jest rozpad tradycyjnej, obowiązującej aż do XX wieku, rodzinno–centrycznej wizji świata, w której kobieta realizowała się nie w pracy, tylko jako matka i żona. (...) Wydaje się wątpliwym, czy ten kryzys można przełamać bez odwrotu od samych emancypacyjno–konsumpcyjnych wzorców jakie narzuca XXI wiek”. Właśnie. Tu leży węzeł gordyjski, którego nikt nie umie przeciąć. Po prostu my — jako społeczeństwo — nie chcemy mieć dzieci. To jest dramat, który doprowadzić może do zniknięcia z mapy świata nie tylko Polski, ale i innych wielkich europejskich narodów. I tu rzeczywiście możemy rozdzierać szaty. Czego bowiem nie udało się dokonać zaborcom, okupantom i innym wrogom, udać się może nam samym. Umieramy.
Co robić? Na pewno, po pierwsze, nie rezygnować z wszystkich już podjętych wysiłków, a także z tych, które można podjąć, by ze wszystkich sił wspierać tych, którzy jednak zdecydowali się na trud rodzicielstwa, a zwłaszcza rodziny wielodzietne. Program 500 plus nie jest zły, jest po prostu niewystarczający. Po drugie — prosić na kolanach Królową Polski o pomoc i przemianę serc. Ale po trzecie — i o tym chciałbym napisać — można i należy zrobić coś jeszcze.
Zmieniać atmosferę, odwracać trendy
Myślę, że głównym czynnikiem, który wpłynąłby na wzrost dzietności, gdyby zaistniał, byłby ogólnospołeczny trend promocji rodzicielstwa, w wychowaniu i kulturze masowej. Po prostu moda na bycie ojcem i matką. Macierzyństwo i ojcostwo jako element samorealizacji, jako wręcz cel życia, jest atrakcyjne, ale po dziesięcioleciach odwracania tego wzorca, nie jest łatwo to młodym ludziom uświadomić. Ale przynajmniej trzeba by próbować. Ku temu musiałyby prowadzić wielokrotne i liczne kampanie społeczne, produkty kultury masowej, filmy, piosenki, etc. Trzeba by to robić przynajmniej tak intensywnie, jak promuje się takie (drugorzędne jednak rzeczy) jak segregację śmieci czy oszczędzanie energii. A jednak częściej niestety zobaczyć można kampanie depopulacyjne niż prorodzicielskie.
Przeglądając różne projekty rządowe czy samorządowe na dotacje dla inicjatyw społecznych nie spotkałem żadnego konkursu na projekt kampanii społecznej, promującej rodzicielstwo! Przecież się robi różne konkursy na filmy, reportaże, akcje promujące właściwe zachowania społeczne, takie jak porzucenie palenia, czy potępienie przemocy. A czy widział ktoś jakąś kampanię promującą posiadanie dzieci? Dlaczego nie można ogłosić konkursów na filmy, piosenki, utwory literackie promujące tę sprawę, która decyduje o być albo nie być narodu? Jeśli organizatorzy Oskarów sobie ustalają, że filmie kandydującym do tej nagrody musi być Murzyn, czy Indianin, to dlaczego my nie umiemy powiedzieć, że będą dotacje na filmy promujące dzietność? A może trzeba się tego od polityków po prostu domagać?
Wiele razy cytowałem to piękne zdanie o. Tomasz Peguesa OP, które zawarł w swym wspaniałym Katechizmie: „w świecie ludzi to właśnie wokół dziecięcej kołyski widzimy zgromadzone, jak w punkcie centralnym, całe piękno Bożych rządów na świecie, gdyż wszystko na świecie jest uporządkowane ze względu na dobro tego dziecka. Są to ojciec i matka, którzy są wokół niego, cała natura, która pozwala mu żyć, aniołowie, którzy mu służą i Bóg, który przeznacza dla niego chwałę swojego nieba”. Może trzeba je powiesić w każdej parafii?
Maksymilian Powęski