Felieton 12 Mar 2016 | Redaktor
Kościół, niewiasta, władza

Temat natury i powołania mężczyzny kobiety w Kościele i w świecie wciąż budzi zainteresowanie i emocje. Widoczne to było w ostatnich dniach na naszym portalu, kiedy doszło do dość ostrej polemiki pomiędzy naszymi Autorami płci obojga.

Czy da się uporządkować ów temat spokojnie i obiektywnie? Spojrzenie takie jest potrzebne, ale gdzie go szukać? Oczywiście, tak jak w większości spraw, i tu rozwiązanie znajdziemy w tym, co znajduje się w tym bezcennym skarbcu myśli ludzkiej, który stanowi myśl katolicka dwóch tysiącleci.

Do tematu można podejść dwojako: od strony historycznej, analizując „quod semper, quod ubique, quod ab omnibus creditum est” (w co zawsze, wszędzie, wszyscy w Kościele wierzyli), albo od strony filozoficznych zasad i pojęć, z których wynikają ważne dla nas wnioski.

Nie przeprowadzimy tu systematycznego wywodu filozoficznego, bo weszlibyśmy w niezrozumiały, hermetyczny język. Ale spójrzmy najpierw, choćby najogólniej, na to drugie podejście, gdyż szybciej nas doprowadzi do celu, a poza tym godne jest przypomnienia, gdyż kryzys współczesnego świata jest w moim przekonaniu w znacznej mierze kryzysem wynikającym z pewnej rewolucji filozoficznej właśnie.

Kim jesteśmy?

Można by zacząć od pytania: „kim jest kobieta”? Albo od pytania „kim jest mężczyzna”? Oba te pytania są ważne i – co ciekawe – częściej w literaturze spotyka się to pierwsze niż to drugie. Może to świadczyć o tym, że mężczyźni albo nie mają kłopotów z tożsamością, albo przeciwnie, że zupełnie się nad nią nie zastanawiają i dlatego nie potrafią jej określić…

Jak jest, zobaczymy za chwilę, teraz podnieśmy się o jeden poziom wyżej i zapytajmy najpierw: kim jest człowiek, który – jak wiemy – może być kobietą lub mężczyzną.

Człowiek jest istotą – jak uczy filozofia – o tyle ciekawą, że znajduje się jakby na pograniczu dwóch światów: duchowego i cielesnego. Całe stworzenie składa się bowiem ze sfery cielesnej, w której znajdujemy miedzy innymi rośliny i zwierzęta, oraz ze sfery o naturze duchowej, w której są aniołowie i demony. Człowiek zaś, ma ciało jak zwierzę i duszę jak anioł. Jest więc syntezą tych dwóch światów. To zaś, co odróżnia człowieka od sfery materialnej, to rozum, a wiec dusza zdolna poznawać prawdę. To jest istotą człowieka (mężczyzny i kobiety), a ściślej jego naturą. To rozumność obok cielesności sprawa, ze człowiek jest czym jest.

Istnieje obok rozumu też inna władza (zdolność) w człowieku. Tradycyjnie nazywa się ja sercem i jest to zdolność kochania. Jest ona dwoista, co odpowiada duchowo-cielesnej naturze ludzkiej. Zdolność kochania składa się więc z części uczuciowej, zmysłowej, czy – jak to się tradycyjnie określa – afektywnej – oraz z części wyższej, nieobecnej u zwierząt, zwanej wolą.

Istota, natura, etyka

Dlaczego w taki szkolny sposób opisuję tę naturę człowieka? Otóż jestem przekonany, że kryzys współczesnego świata jest kryzysem natur, istot. Istotą w filozofii nazywamy to, co sprawia, że jakiś byt jest tym czym jest. Istotą człowieka jest to co sprawia, że jest człowiekiem, a nie czymś innym. Istotę nazywamy naturą, gdy rozpatrujemy ją w aspekcie działania.

Człowiek współczesny zauważył, że może w jakimś sensie dorównywać Bogu, powołując do istnienia różne rzeczy. Taką władzę zresztą rzeczywiście Pan Bóg człowiekowi dał. Przede wszystkim objawia się ona w powoływaniu do istnienia nowych osób obdarzonych tak jak on nieśmiertelną, rozumną duszą. Człowiek powołuje też do istnienia różne przedmioty, które, posługując się swoim rozumem, wytwarza (tzw. artefakty).

Ale człowiek nadużywa swojej władzy nad światem, gdy próbuje nie tylko nadawać istnienie (co wolno mu robić w pewnym zakresie), ale również zmieniać ich istotę. A taka ingerencja wprowadza w świat stworzony poważny nieporządek. Stąd właśnie bierze się moralne zło i niedopuszczalność eksperymentów genetycznych, zapłodnienia pozaustrojowego etc., ale pozostańmy przy naszym problemie – natury mężczyzny i kobiety. Bowiem całą etykę da się sprowadzić tak naprawdę do jednej podstawowej zasady: zadaniem i powołaniem każdego bytu jest działać zgodnie z własną naturą!

W rodzinie wyjaśnia się natura człowieka

Kim jest więc kobieta, a kim mężczyzna? Jaka jest natura mężczyzny i kobiety? Natura ta definiowana jest poprzez ich role w rodzinie jako ojca i matki. Rodzina jest bowiem podstawowym aksjomatem wszelkiej moralności, najbardziej naturalnym środowiskiem człowieka, danym mu „od początku”. Nie może państwo normować życia wewnętrznego rodziny, bo jest ona starsza, bardziej pierwotna niż państwo. W rodzinie role mężczyzny i kobiety można opisywać na różne sposoby, ale te różne sposoby prowadzą zawsze do tej samej rzeczywistości, do tej samej prawdy. Jeśli tak nie jest, zawierają błąd.

Jedną z najstarszych, a zarazem najwspanialszych form opisu, którą to formę stosuje też święty Paweł, jest opis rodziny w analogii do organizmu ludzkiego, która to analogia pozwala też odnieść tę rodzinę do Chrystusa i Kościoła. Tekst Apostoła jest dobrze znany i nie ma potrzeby go tu przytaczać. Analogia ta jest prosta. Mąż jest głową rodziny. Stąd wynika poddanie mu pozostałych jej członków i pewna jego władza nad nimi (o czym powiemy jeszcze dalej).

Kim jest zatem żona? Tego święty Paweł wprost nie mówi, ale przyrównuje ją do Kościoła tak jak mężczyznę przyrównał do Chrystusa. Czy można więc tę analogię organiczną jakoś rozszerzyć, by znaleźć w niej miejsce dla niewiasty? Teorie w tej sprawie istnieją dwie. Jedna jest anegdotyczna i często powtarzana, że żona nie ma się starać zastąpić głowy (no i słusznie, bo dekapitacja to śmierć organizmu), ale mieć na nią wpływ, jak szyja, która głową kręci. W ten sposób może kobieta przejąć władzę nad rodziną. Pod tą teorią święty Paweł by się na pewno nie podpisał, bo musiałby też uznać, że Kościół ma Panem Jezusem tak samo kręcić, co byłoby nie do pomyślenia (ale pewne takie próby były przecież przez niektórych podejmowane).

Natomiast istnieje teoria druga, głęboka i uzasadniona. Głowa bowiem sama, bez pozostałych części ciała, żyć przecież nie może. A niewiasta ma być tego ciała sercem. I to zarówno sercem biologicznym, które pompuje krew (czyli dba o wszystkie potrzeby i zakamarki domu), jak i przede wszystkim sercem duchowym, zdolnym do kochania i będącym pierwszym w rodzinie tej miłości ośrodkiem.

Wyjątki od reguły

Oczywiście, powie ktoś, ale to jest obraz idealistyczny (nie w sensie idealizmu filozoficznego, ale w sensie ideału, który w życiu nie zawsze bywa osiągalny). Tak, istnieją przecież sytuacje, w których męża nie ma. Bo zmarł, zginął w wypadku, wyjechał, albo i – co coraz częstsze – odszedł, nie dochował wierności rodzinie i powołaniu. Podobnie zabraknąć może żony z tych samych powodów. Co wtedy? Wtedy właśnie mamy do czynienia z koniecznością jakiegoś zastąpienia tej nieobecnej osoby. I podobnie jak niewidomemu słuch i dotyk zastępuje wzrok, tak wtedy kobieta jest w stanie czasem zastąpić mężczyznę. Czasem robi to nawet genialnie i wznosi się w tym działaniu na wyżyny heroizmu.

Wystarczy tu przypomnieć opisywane w literaturze niewiasty – Matki Polki – których mężowie zginęli w powstaniach lub zostali wywiezieni na Syberię. Tak samo istnieli mężczyźni, którzy swoim dzieciom zastąpić musieli i matki, jak owi wdowcy, których opisał Sienkiewicz w „W pustymi i w puszczy”.

Ważne jest jednak by pamiętać, że to są sytuacje wyjątkowe, nadzwyczajne. Nie wolno ich podnosić do rangi normy, bo przeciwstawilibyśmy się tej zasadniczej normie moralnej, która każe nam działać zgodnie z naturą.

Zapomniana zasada

I tu właśnie się ujawnia jeden z aspektów tego wielkiego kryzysu ludzkości, z którym mamy do czynienia: możliwość pracy zawodowej kobiet w praktyce stała się przymusem! To, co powinno być wyjątkiem, nadzwyczajnością, stało się zasadą, z wielka szkodą dla rodziny, dla dzieci.

Tak jesteśmy przesiąknięci polityczną poprawnością sączoną z mass mediów, że może się wydawać, że pogląd, który tu prezentuję to jakiś archaizm z XIX może wieku, a może i ze Średniowiecza samego… Ale o tym samym pisał papież Jan Paweł II (a telewizja, która tysiące razy i aż do mdłości przypominała o wadowickich kremówkach, o tym nie powiedziała chyba nigdy): „Przyniesie to chlubę społeczeństwu, jeśli – nie ograniczając wolności matki, nie dyskryminując jej psychologicznie lub praktycznie, nie pogarszając jej sytuacji w zestawieniu z innymi kobietami – umożliwi kobiecie-matce oddanie się trosce o wychowanie dzieci, odpowiednio do zróżnicowanych potrzeb ich wieku. Zaniedbanie tych obowiązków spowodowane koniecznością podjęcia pracy zarobkowej poza domem jest niewłaściwe z punktu widzenia dobra społeczeństwa i rodziny, skoro uniemożliwia lub utrudnia wypełnienie pierwszorzędnych celów posłannictwa macierzyńskiego” (Laborem exercens). Tego samego uczyli inni papieże, a wyjątkowo mocne stwierdzenie Piusa XI już cytowaliśmy na naszym portalu.

Nie sposób tu omówić wszystkich aspektów, ale podobnie wytłumaczyć należy konieczną społecznie służbę kobiet w niektórych zawodach – na przykład pielęgniarki. Znamienne, że przez wiele dziesięcioleci zawód ten wykonywały przede wszystkim siostry zakonne!

O tak zwanych prawach wyborczych

Ostatnim tematem, który chciałbym tu omówić, jest temat praw wyborczych, który tak silne wzbudził emocje. Emocje te powstają – jak sądzę – w sposób nie do końca uświadomiony, na tle pewnej teorii władzy, która opanowała umysły (znów pod wpływem mass mediów), a niekoniecznie jest prawdziwa. Trzeba tu odwołać się do znów do świętego Pawła, by przypomnieć sobie, co jest źródłem jakiejkolwiek władzy. „Omnis potestas a Deo” – „wszelka władza pochodzi od Boga” – pisze Apostoł w liście do Rzymian (23,1). Jest to katolicka formuła, która stanowi podwaliny wszelkiej zdrowej teorii władzy.

Mówiliśmy już o zagadnieniu władzy w rodzinie. Tradycja katolicka każe nam traktować właśnie władzę rodzicielską jako wzór wszelkiej innej władzy, wywodząc posłuszeństwo wobec władzy państwowej właśnie z IV przykazania. W tym kontekście oczywiście teoria demokracji słabo nam się prezentuje, bo trudno sobie wyobrazić demokrację w rodzinie bez zniszczenia samej rodziny jako takiej.

Również władza Boża nad światem przedstawia nam się jako władza monarsza, a w żadnym razie nie republikańska. Modlimy się przecież „przyjdź królestwo Twoje”, nie modlimy się o rajską republikę, czy niebieską demokrację.

Niezmiernie interesujące jest to zagadnienie prześledzone w kontekście historyczno-społecznym, ale tu nie mamy na to miejsca. Zauważmy tylko, że jasnym się teraz staje, iż Kościół – jeśli akceptuje demokrację – to jako techniczny sposób wyłaniania władzy, a nie jako źródło jej pochodzenia! Teoria suwerenności narodu nie jest katolicka. Stąd wynika, że moje prawo wyborcze nie oznacza, że to ja mam władzę jako cząstka narodu. Nie. Głosowanie to jedynie pewien techniczny sposób wyłonienia konkretnych osób w celu powierzenia im władzy, której źródłem jest zawsze sam Bóg.

Jeśli zaś chodzi o prawa wyborcze kobiet, to choć zagadnienia tego nie należy traktować jako przyrodzonych praw człowieka, to jednak jest ono historycznie złożone. I wbrew temu co się powszechnie sądzi, kobiety w dawnych wiekach prawa wyborcze czasem posiadały. Tyle że nie były to wybory do parlamentów, bo sprawy wagi państwowej leżały w wyłącznej gestii suwerena, to jednak udział kobiet w zgromadzeniach gminnych wcale nie należał w Europie do rzadkości.

Osobną sprawą jest temat niewiast na tronie. Również polskim. Ale to już temat na osobny artykuł.

Michał Jędryka

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor