Felieton 17 May 2016 | Redaktor
Do medytacji, 4. Rozmyślanie

Dochodzimy do sedna sprawy. I tu chyba najtrudniej coś pisać. Mam tekst Pisma Świętego, mam punkta, mam swoje miejsce i trochę czasu, zrobiłem wszystko, co nazywa się przygotowaniem bliższym i co jest dosyć oczywiste. Mam też siebie i wiarę, niekoniecznie jakieś mocne poczucie, ale przynajmniej założenie, że Bóg jest ze mną, w jakiś sposób odbiera moje myśli, może także coś mi przekazać. Co dalej? Zaczyna się to, co w medytacji jest najtrudniejsze i najfajniejsze – podróż. Od tego momentu medytacja to właściwie pełna wolność. Każdy robi to tak, jak sam zdecyduje i jak go Bóg poprowadzi. Z latami każdy kto medytuje, wyrabia sobie własne sposoby. Mogę więc pisać sam za siebie, ale mogę też odwołać się do doświadczeń, którymi od lat dzielą się ze mną inni.

4. Rozmyślanie
Modlitwa przygotowawcza i oba wprowadzenia zajmują mi zwykle ok. 10 min., czasem mniej, czasem trochę więcej. Nikt mi nigdy nie mówił, ile powinny trwać, wydaje mi się, że tak jest dobrze. W tym miejscu zaczyna się coś, co sam przeżywam inaczej niż przygotowanie. Osobiście staram się być bardzo blisko tekstu Pisma Świętego, ale zwracam też uwagę na wszystkie punkty, staram się zatrzymać nad każdym z nich. Zależy od dnia i formy, czasem od razu widzę, że będzie dużo rozproszeń, zmęczenie itp. Zdarza się, że już w czasie przygotowania coś mnie wciąga i medytacja od początku bardzo angażuje. Moja prywatna metoda to nastawianie bardzo delikatnego sygnału timera na 15 min. Nawet jeżeli zupełnie się rozproszę czy zasnę, to wyłączenie timera daje możliwość „poprawy”, mobilizacji, zmiany pozycji ciała, powrotu do medytacji. Robię zwykle trzy takie 15-minutowe „rundy”. Każda medytacja, którą odczuwa się jako udaną (owocne bywają także te, po których ma się wrażenie, że się nie udały) przebiega inaczej i chyba nie ma lepszego sposobu napisania czegoś o samym rozmyślaniu, niż odniesienie się do najbardziej charakterystycznych trudności w medytacji. Przypominam, największe trudności to nie trudności podczas samego rozmyślania, ale trudności związane z zabraniem się do niego. Tym niemniej ‒ jest tu sprzężenie zwrotne ‒ kto podczas wielu kolejnych medytacji doświadcza na przykład rozproszeń albo senności, temu trudniej jest kolejny raz zabrać się za medytację. Dlatego warto przyjrzeć się temu, co najczęściej przeszkadza w samym rozmyślaniu: brakowi poruszeń, rozproszeniom i zasypianiu.

4.1. Brak poruszeń
Jest kilka charakterystycznych rzeczy, które mogą się dziać. Zacznę od mniej „przyjemnych”. Czasem i punkta, i fragment Biblii wydają się po prostu jak betonowa ściana. Tekst wydaje się w ogóle nic nie wnosić, żaden wątek nie porusza i nie pociąga za sobą żadnej refleksji. Wydaje się wręcz, że odrywając się od medytacji, osiągamy normalny stan świadomości, a wracając do niej, wpadamy na nowo w osobliwe otępienie, „zamulamy”. Jeżeli to trwa dłużej, staje się nieznośne. Przychodzi pomysł, że dzisiaj medytacja chyba się nie uda i nie warto tego ciągnąć. Łatwo się wtedy zgodzić na rozproszenia, łatwo coraz wygodniej się rozsiadać, aż sen przyniesie wyzwolenie z niewygody. Czasem zdarza mi się temu ulegać, mogę jednak powiedzieć, że mam dwie własne metody zaradcze: dzięcioła i radar.

Dzięcioł jak to dzięcioł, wielokrotnie i cierpliwie wali dziobem w jedno miejsce, nie odpuszcza od razu, ale wbija się pod powierzchnię kory. W medytacji podobnie, można wielokrotnie powracać do jakiegoś zdania, słowa, zabierać się do niego pod różnymi kątami, z różnych stron. I może, choć nie musi, nastąpić moment, na który się czeka, moment, w którym już nie trzeba się starać, moment, w którym człowiek czuje się jak w samolocie, który wylatuje ponad chmury i nagle pokazuje się niebo, i słońce, i już nie chce się spać, tylko się patrzy, i patrzy, i widzi coś, czego fenomenalności nie można wytłumaczyć komuś, kto tego nie przeżył, bo jak tu wytłumaczyć, że jest coś takiego w widoku niebieskiego nieba i słońca ponad chmurami, że tego nie da rady zobaczyć i przeżyć na powierzchni ziemi, nawet jeżeli niebo i słońce są te same…

Oczywiście, celem medytacji wcale nie jest przeżywanie takich momentów, tylko słynna metanoia, przemiana sposobu życia, miłość wyrażająca się w działaniu. A jednak pięknym i pamiętnym dodatkiem jest takie przeżycie.

Radar. Tak jak dzięcioł to powtarzający się powrót do jednego miejsca, tak radar jest uważnym przeglądem wszystkich miejsc, na które wskazuje fragment Pisma Świętego i punkta. Wiązka radaru raz po raz omiata całą dostępną perspektywę, raz na jakiś czas pojawia się jakiś punkt, któremu trzeba się lepiej przyjrzeć. Podobnie można powolutku raz po razie czytać to, nad czym medytujemy.  

4.2. Rozproszenia
Mniej nieprzyjemne od otępienia, ale podobne jeżeli chodzi o konsekwencje, są rozkojarzenia czy rozproszenia (jak zwał, tak zwał). Właśnie dlatego, że nie są nieprzyjemne, chętniej się na nie zgadzamy i zaczynamy rozmyślać o różnych sprawach, oddalając się od tematu medytacji. Zwłaszcza jeżeli medytuje się nie podczas rekolekcji, kiedy jest jednak większe ciśnienie na to, żeby nie poddawać się. Rozproszenia mogą dotyczyć rożnych spraw. Najbardziej kuszące są te, kiedy przypominamy sobie, że mieliśmy zrobić coś niesamowicie ważnego, o czym zapomnieliśmy, i te, kiedy przychodzi nam do głowy świetny pomysł. Osobiście czuję się bezsilny wobec takich rozproszeń. Daleko mi pewnie do mistrzów, dlatego moje nieuporządkowane przywiązania omijam w ten sposób, że pozwalam sobie jednym słowem zapisać taką niezałatwioną sprawę lub genialny pomysł i obiecuję sobie, że na pewno wrócę do tego po medytacji. Czasem działa, a czasem nie bardzo.

Inną rzeczą, która przydaje się właśnie w takim momencie, jest powrót do wyobrażenia z wprowadzenia pierwszego. Jeszcze inny sposób, który czasem działa, to całkowite skupienie się na oddechu. Bardzo powoli wdychać powietrze i czuć, jak dotyka dziurek od nosa, przy następnym wdechu postarać się poczuć, jak dociera głęboko do jamy nosowej, dalej, do gardła, spróbować poczuć je w krtani, uświadomić sobie ruch płuc… Nie chodzi o żadne dziwne energie, tylko o skupienie się na samym doświadczaniu czegoś bardzo prostego – oddechu. Po kilku czy kilkunastu takich świadomych wdechach i wydechach można z powodzeniem wrócić do tematu rozważania. Ale i tak pozostaje faktem, że rozproszenia przychodzą, powracają, niekiedy na dłuższy czas skupiają na sobie uwagę i nie należy się tym nadmiernie przejmować. Tak jak młodocianemu koszykarzowi, który zbytnio przejmuje się niecelnymi strzałami, trudno będzie wyrobić sobie „cela”, tak osobie, która pielęgnuje w sobie niezadowolenie z powodu niedoskonałości w medytacji, trudno o wzrost duchowy.

Szczególnym rodzajem rozproszeń jest zajęcie się czymś innym niż medytacja. Stałą pokusą, mimo całej swojej banalności, jest dla mnie świeczka, którą zapalam, zaczynając medytację. Zaczynam czasem przelewać wosk, patrzeć na to, kiedy płomień pali się jaśniej, kiedy przygasa… Pewna dziewczyna w takich momentach pozwalała sobie na robienie herbaty. Po dwóch miesiącach, mając już ochotę odejść z grupy medytacyjnej, odkryła banalną prawdę, że z walki o owoce medytacji rezygnowała na rzecz owocowej herbaty. Ktoś inny przypomina sobie rzeczy, które miał do zrobienia i zabiera się za ich zapisywanie, ktoś inny układa wiersze, bazgroli, itp. Z czasem zauważamy, że zdolność skupienia ma pewien związek z tym, jak odpoczywamy, jak się odżywiamy, czy mamy wystarczająco wiele ruchu fizycznego, czy dobrze śpimy itd. Jednym z błogosławieństw wypływających z regularnego robienia medytacji może być dążenie do uporządkowania życia, do obalenia dyktatury pilnych spraw, których niby nie można odłożyć nawet na 15 min. na rzecz modlitwy, a które jednak odkłada się na dni i tygodnie na rzecz „pożeraczy czasu” – obecnie często Internetu. Innym bardzo dobrym sposobem na rozproszenia jest robienie medytacji w miejscu, w którym nie ma możliwości zajmowania się innymi rzeczami – w kościele, kaplicy i innych tego typu miejscach. Znów ‒ zły duch zawsze będzie kusił do szukania większej wygody, ale osobom pragnącym iść na spotkanie z Jezusem prostą drogą bardzo to polecam.

Rafał Huzarski SJ
Ciąg dalszy (i jednocześnie: koniec) nastąpi...

Tekst opublikowany pierwotnie na blogu „Grzebień na Huzara”. Przedrukowujemy za zgodą autora.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor