Nie widzę problemu. Rozmowa z Grzegorzem Dudzińskim
fot. Anna Kopeć
Rozmawiamy z Grzegorzem Dudzińskim. Dziennikarzem, muzykiem, społecznikiem i właścicielem psa przewodnika Lucka.
Inne z kategorii
Bydgoska katedra świadkiem niezwykłego wydarzenia artystycznego
Jarosław Trześniewski: Gościmy w Światłowni, pana drugim domu. Jest z nami pies Lucek, możemy zaczynać rozmowę.
Grzegorz Dudziński: No tak od niemal 8 lat prowadzę Światłownie, od 15 lat organizuję Festiwal Pieśni Jacka Kaczmarskiego oraz Festiwal Widzący Duszą. Jest o czym mówić.
J.T.: Światłownia, jest to jedna z najmniejszych scen w Bydgoszczy, a mimo to znana nie tylko w naszym mieście. Poza koncertami, festiwalami, na czym polega wasza codzienna działalność?
G.D.: Generalnie mamy dwa kierunki działań. Po pierwsze szeroko rozumiana działalność kulturalna. Są to koncerty rożnego typu, głównie z tzw. krainy łagodności, ale też blues, były też rockowe. Generalnie taką zasadę przyjmuje, że na scenie Światłowni pojawiają się osoby które mają coś do powiedzenia. Drugą gałęzią naszej działalności jest pomoc dla osób niepełnosprawnych. Czyli np. instrukcja obsługa niewidomego człowieka. Są to spotkania w szkołach na uczelniach, szkoliłem policjantów, strażników miejskich. Teraz szkolę dowódców jednostek strażackich. Teraz np. robimy audyty instytucji, stron internetowych. Sprawdzamy dostępność takiej strony dla osób niepełnosprawnych nie tylko niewidomych. Od 2016 roku obowiązuje nas konwencja według której strony instytucji powinny być dostępne dla osób niepełnosprawnych. Niestety jak pokazała kontrola NIK większość stron nie jest dostępnych. Jest już taki wymóg prawny od wrześnie tego roku strony instytucji powinny być już dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych.
J.T.: Jest też telefon zaufania …
G.D.: Funkcjonuje też telefon zaufania dla osób tracących wzrok. Jest to bardzo przydatna sprawa bo osoby które tracą wzrok przeżywają niesamowitą traumę. Ktoś kto przez to nie przechodził nie jest w stanie tego zrozumieć. Nie spotkałem nikogo kto by nie powiedział, że to nie była dla niego trauma. Tu nie ma mocarzy.
J.T.: Nie możemy sobie tego wyobrazić. Pan jest przykładem osoby która przez to przeszła. Jak zmienia się życie, do jakiego stopnia gdy traci się wzrok.
G.D.: Wszystko staje się inne. Codzienna droga nagle staje się inna. Codzienne czynności jak np. nalanie wody do kubka, posmarowanie chleba. Cokolwiek. Wszytko jest zupełnie na nowo. Ludzie którzy tracą wzrok znajdują się w strasznej sytuacji ponieważ Polski Związek Niewidomych nie zapewnia im ochrony. W PZN nie ma praktycznie niewidomych. Ta organizacja nie może nas reprezentować. Czym innym są potrzeby osoby niedowidzącej, czym innym osoby niewidomej od urodzenia czym innym tracącej wzrok.
J.T.: Utrata wzroku od strony psychicznej - jakie było Pana osobiste doświadczenie? Czy było załamanie, depresja czy wola walki, pogodzenie się z tym?
G.D.: Pomocy psychologicznej nie miałem żadnej, na pomoc PZN liczyć nie mogłem. Najważniejsze było otoczenie najbliższe. Rodzina. W moim przypadku żona, synowie no i Światłownia. Miałem coś do roboty. Czasem odsuwałem od siebie problemy wymyśliłem sobie hasło: nie widzę problemu. To mi dawało dystans. Cały czas staram się zachowywać olbrzymi dystans. Całe życie byłem człowiekiem takim walczącym. W ogólniaku to były jakieś ulotki, kazania Popiełuszki itd. Potem na studiach działalność w NZS , potem dziennikarstwo. W chwili gdy traciłem wzrok to była walka. Wiadomo zawsze były takie pytania, wściekłość, gniew, żal, dlaczego ja... Ale był też bunt taki bunt twórczy, walka.Trzeba brać się za siebie, kopnąć się w dupę i iść do przodu. Zająć się rzeczami które przynoszą radość.
J.T.: Była rodzina, była Światłownia, a od niedawna jest jeszcze ktoś. Siedzi z nami i uczestniczy w rozmowie Lucek ….
G.D.: Jesteśmy ze sobą już rok. To jest mój pierwszy pies przewodnik. Ja go po prostu kupiłem z fundacji która go wyszkoliła i teoretycznie mam w umowie, że jak już skończy swoją prace to może on wrócić do fundacji. Ale nie ma opcji, Lucek ma u mnie dożywocie. To niesamowity pies.
J.T.: Jak wygląda jego praca, bo teraz leży między nami, przymila się, odpoczywa.
G.D.: Teraz ma wolne, ale wygląda to inaczej niż ludzie myślą. Ludziom się wydaje, że pies przewodnik ma GPS w tyłku i prowadzi niewidomego. Absolutnie nie. Żaden niewidomy który nie przeszedł kursu orientacji przestrzennej nie powinien a w zasadzie nie może mieć psa przewodnika. To niewidomy w tym układzie pies człowiek stanowi przewodnika stada. To niewidomy decyduje gdzie idziemy, wydaje komendę np. że ruszamy na przejściu dla pieszych. Pies przewodnik ma za zadanie doprowadzić do tego przejścia, oznaczyć je usiąść. To ja decyduje kiedy mamy przejść. To jest też jedyny moment kiedy on może być nieposłuszny wobec swojego Pana. Jeżeli np. ja nie usłyszę samochodu który jedzie, teraz są te elektryczne które są koszmarem dla niewidomych. No i jeśli Lucek będzie go widział to nie wpuści mnie na to przejście.
J.T.: Na zakończenie proszę o skróconą instrukcję obsługi niewidomego. Jak mamy się zachowywać? Nie przeszkadzać czy pytać w czym możemy pomóc jak?
G.D.: Są takie dwa miejsca gdzie taka pomoc jest potrzebna i cenna. Pierwsze miejsce są to przejścia dla pieszych. Tu taka pomoc, kontrola, życzliwość jest jak najbardziej wskazana. Drugim takim miejscem jest wejście do pojazdu. Np autobus przejdzie, czy pociąg czy tramwaj staje na pól minuty minutę i odjedzie. Np też jest ważne zmiana otoczenia. Wczoraj przechodziłem ulicą było ok a teraz jest rusztowanie, dół itd. Czasem tak jest to zrobione, że te robot są oznaczone zwykła taśmą. Ona jest wyczuwalna ale może być za późno gdy jest ona np. na wysokości metra. Takie zmiany otoczenia są niebezpieczne. Przestrzeń publiczna np. jest oznakowana, są tak zwane potykacze ale nie konsultuje się tego z niewidomymi. Czasami te oznaczenia, ułatwienia są idiotyczne bo nikt nie pomyślał o praktycznym funkcjonowaniu niewidomego w przestrzeni publicznej.