Felieton 29 Aug 2018 | Redaktor
Zohydzić Kościół w oczach ludzi - prof. Jacek Bartyzel

Widać wyraźnie, że strategia szatana w walce z Kościołem polega dzisiaj na skoncentrowaniu ataku na Jego (Kościoła) delegitymizacji moralnej, całkowitym zohydzeniu go w oczach ludzi i przedstawieniu go wręcz jako organizacji zbrodniczej, kierowanej żądzą władzy, chciwością i występkami obyczajowymi.

Nie jest to oczywiście jakaś nowość: we wszystkich rewolucjach, a każda rewolucja jest dziełem szatana, zaś rewolucjoniści tylko jego narzędziami) występował wątek "organizacji przestępczej, tuczącej się na krzywdzie ludu". Jest jednak pewna różnica w stosunku do minionych epok.

Niegdyś wrogowie Kościoła i religii w ogóle uważali za konieczne podejmowanie jakiegoś sporu o pryncypia, refutacji światopoglądu religijnego, próby dowodzenia nieistnienia Boga, życia pozagrobowego, świata niematerialnego; wzniecali lub podsycali już istniejące herezje, spory dogmatyczne, próbowali organizować schizmy i tworzyć alternatywne "kościoły"; metafizyce i teologii musieli przeciwstawiać jakąś antymetafizykę i "nową teologię".

Innymi słowy, walka toczyła się jednak na płaszczyźnie transcendentalnej, a nie całkowicie przyziemnej i wręcz trywialnej. Dziś jest to właściwie zupełnie zbędne i synom ciemności nawet nie chce się podejmować jakiegoś wysiłku intelektualnego, aby przeprowadzić krytykę religii jako takiej, mającą przynajmniej pozory rzeczowości i spójności.

Jeśli już ktoś odczuwa jeszcze potrzebę umocnienia się w ateizmie, wystarczy mu bełkot Dawkinsa. Prima facie daje się to wytłumaczyć rozległością szerzącej się jak pożar sekularyzacji. W świecie, w którym liczą się już tylko dobra ziemskie: pieniądz, władza, kariera i hedonizm, również i Kościół jest postrzegany wyłącznie przez pryzmat tych rzeczy, tym bardziej, że i do samych szczytów hierarchii te brudy faktycznie Go zanieczyszczają (nawet jeżeli są wyolbrzymiane i generalizowane).

Ale przy uważniejszym spojrzeniu można w tym dostrzec również symptomy - może nawet więcej niż symptomy - wyczerpywania się eonu chrześcijańskiego, jego zmierzchu po dwóch tysiącleciach istnienia. Świadomy chrześcijanin musi sobie zadawać z trwogą pytanie czy Katechon już ustąpił z Kościoła, zostawiając pole dla Niegodziwca, a to przecież oznacza, że nastały czasy ostateczne.

Czy tak jest, nie wiemy, ale niepodobna nie zauważyć, że winni temu wyczerpywaniu się są ci, którzy stanowią Kościół nauczający, mający umacniać braci w wierze, a nie kierować ich uwagę na rzeczy ziemskie, więc przemijające. Tymczasem sekularyzacja dotknęła sam prezbiteriat.

Iluż księży (pomijam tu małe wysepki tradycjonalistycznych bractw i instytutów) mówi wiernym podczas kazań i rekolekcji o rzeczach ostatecznych, o końcu wszystkich rzeczy, o sądzie szczegółowym i Sądzie Ostatecznym, o karach piekielnych i nagrodach niebiańskich, o świecie duchowym w ogóle, o aniołach, o tym, czym jest wizja uszczęśliwiająca zbawionych, o tajemnicy Trójcy Świętej?

Używając terminologii Erica Voegelina można powiedzieć, że w samym nauczaniu kościelnym doszło dziś do swego rodzaju immanentyzacji eschatonu - wprawdzie nie w sensie kreowania jakiejś utopii społecznej, ale w znaczeniu ogólnego skoncentrowania na immanencji, na kwestiach życia doczesnego, nawet jeżeli są one (relatywnie) ważne, a jednocześnie nieprzypominania o tym, że chrześcijanin zasadniczo jest jedynie przechodniem w tym świecie, pielgrzymującym ku życiu wiecznemu, ku ojczyźnie niebiańskiej (jeśli na nią zasłuży). Zaś eschatologia i apokaliptyka są praktycznie nieobecne w codziennym nauczaniu.

Powiedziałbym też, że nasi duszpasterze zapomnieli o wzbudzaniu i ćwiczeniu naprzód w sobie, a potem w laikach, tej ważnej władzy duszy, jaką jest wyobraźnia. Chrześcijanie w Kościele starożytnym i średniowiecznym, a nawet jeszcze w dobie kontrreformacji, naprawdę chcieli wiedzieć i być nauczani o świecie nadprzyrodzonym, a nie tylko o tym jak żyć tu, na ziemi (które to życie ziemskie zresztą, powtórzmy to raz jeszcze, miało być wstępem i przygotowaniem do tego wiecznego).

Pseudo-Dionizy pisał o imionach Bożych i o hierarchiach anielskich, św. Augustyn o tym, jakie będą nasze ciała po zmartwychwstaniu, Dante o tym, jakie są kręgi piekielne, czyśćcowe i rajskie, zarówno dlatego, że to ich interesowało przede wszystkim, jak i dlatego, że interesowało to czytających i słuchających ich chrześcijan.

Wiemy, że te przerażające wydarzenia, które nastąpią po ustąpieniu Katechona i w czasie przejściowego panowania Antychrysta, a przed Paruzją, są nieuniknione, bo wpisane w Boży plan soteriologiczny, ale tylko mistrzowie duchowości, kapłani-mistycy, a nie "działacze społeczni" czy tym bardziej "kapłani-biznesmeni", mogą nas do tego przygotować i sprawić, że ta część Kościoła, która przetrwa godzinę próby, będzie możliwie najliczniejsza.

prof. Jacek Bartyzel, tekst zamieszczony na fejsbuku, publikujemy za uprzejmą zgoda Autora.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor