Felieton 27 Mar 2018 | Redaktor
Kardynał St. Wyszyński - Więzienie - na chwilę przed Triduum...

Jak zwykle w szczególnym czasie dla naszego życia, a takim jest Wielki Tydzień, proponujemy zatrzymanie się na chwilkę w przeżywaniu tego, co prawdziwie ważne. Zapiski Kardynała St. Wyszyńskiego, które spisywał jako więzień totalitaryzmu walczącego z Kościołem Katolickim, dokładnie w tych samych dniach liturgicznych jakie właśnie trwają, są wspaniałą sposobnością do doświadczania chwały Bożej w codzienności już na chwilę przed Triduum Paschalnym.

Jak wyglądało więzienne locum Kardynała i jaką niezwykłą wartość dla chrześcijaństwa odkrył on właśnie tam, gdzie wtedy był, o tym wszystkim przeczytamy w Zapiskach więziennych. Oto ich fragment:

9. IV. 1954, piątek - przed Wielkim Tygodniem

Kilka uwag dotyczących naszego bytowania.

Zima w Stoczku dała się nam porządnie we znaki. Naprzód wichry, które biły w nasze okienka, gwałtowne i niemal ciągłe, dają nam zrozumieć, dlaczego tak okazały dom wybudowano z tak małymi oknami.

Zamiecie śnieżne niosły całe zaspy śniegu pod dom; bardzo często rankiem nie mogliśmy wydobyć się na ogród. Weszło już w zwyczaj, że musieliśmy odgarniać śnieg ze schodów werandy i ze ścieżki podokiennej. Tego przykładu naszego nikt nie naśladował. Raz tylko jeden z dozorców przejechał się szuflą po ścieżce. Jeden z nich starał się odmiatać schody od czasu do czasu. Inny przygotował łopatę z drzewa tak ciężkiego, że nie można było nią operować. Wobec tego poprzestaliśmy na naszych narzędziach: starej gracy ogrodowej i zwykłej desce, które służyły nam za szufle do odgarniania śniegu.

Udało nam się utrzymać porządek w ogrodzie, gdyż wszystkie uliczki stały się dostępne dla przechadzek. Jednak praca ta była bardzo ciężka. Zauważyłem, że ksiądz męczył się szybciej niż ja. Może dlatego, że nie miał wprawy do takiej pracy. Dla nas obydwu była to pożądana rozrywka, o znaczeniu zdrowotnym.

Gorzej przedstawiała się sytuacja w domu. Stary budynek posiadał system ogrzewania bardzo zastarzały. Piece były zrujnowane i wypalone; kanary położone poziomo. Opalanie węglem doprowadzało do tego, że kanały bardzo szybko zapychały się sadzami. Dość często nasi dozorcy musieli bawić się w zdunów. W tej dziedzinie okazywali więcej gorliwości. Zwłaszcza tzw. „Mo", starszy pan, zdejmował swój mundur i zanurzał ręce po ramiona w kanały, by wygarniać z nich sterty sadzy. Działo się to kilka razy w ciągu zimy. Piece dymiły z zasady; u siostry nie można było wcale palić, przesiedziała niemal całą zimę w pokoju nieogrzewanym. Podobnie piec księdza był nie do użytku.

Piece w moim pokoju były najlepsze, ale nie wystarczały na ogrzanie. Trzeba było palić dwa razy. Pomimo to mieszkanie było tak zimne, że praca przy stole była niemalże niemożliwa. Niesamowicie marzły ręce i nogi. Nie pomogło nawet owijanie się pledem.

Podobne kłopoty były w łazience, gdzie stary piec nie dawał się rozpalić; dymił na cały dom, pomimo wielokrotnego czyszczenia. Przez długi czas trzeba się było myć w zimnej łazience. Dokuczał nam również brak wody; stary motor ciągnący wodę często odmawiał posłuszeństwa. Byliśmy dość często bez wody, którą trzeba było przynosić z dołu.

W końcu cały ten system zamarzł na kość. Podziwialiśmy sterty lodu, które wyrąbano z pokojów pod nami. Mieszkaliśmy nad lodowniami. Pokoje na dole nie były ogrzewane, natomiast były fantastycznie zagrzybione. Nikt nie dbał o to, by je ogrzać. Wszystkie korytarze pokryte były na ścianach białym szronem i zamrozem. Biedni dozorcy siedzieli w kożuchach i ciężkich butach. Męczyli się jeszcze bardziej niż my. Miny im posępniały.

W takich warunkach zacząłem odczuwać różne dolegliwości. Nóg nie mogłem rozgrzać nawet w ciągu nocy. Ręce mi popuchły. Podobnie oczy mi zapuchły. Odczuwałem wielki ból w okolicy nerek i w całej jamie brzusznej. Każdego dnia przechodziłem bóle głowy. Siostra była stale zakatarzona, blada i wynędzniała. Ksiądz cierpiał bodaj najwięcej. Dostawał dość często ataków wątrobianych i innych przypadłości. Lekarze oceniali to jako chorobę trzustki. Kilka dni przeleżał w łóżku, mocno zaziębiony.

Najodporniejsza z nas była siostra, pomimo ciężkiej pracy, która na nią spadła. Musiała palić co dzień w łazience i w pięciu piecach, w których bardzo trudno było rozpalić. Nadto spadał na nią obowiązek przyniesienia sobie węgla z dołu i wyniesienia popiołu. Najgorzej dokuczało jej pranie, które musiało być częste, gdyż moi towarzysze nie mieli bielizny. Nie było jej gdzie suszyć. Kobieca pedanteria skłaniała siostrę do częstego froterowania długiego korytarza, schodów itp. Udało mi się nieraz powstrzymać ją od froterowania mego pokoju; siostra jednak zawsze zdołała upatrzeć taki moment, gdy byłem w ogrodzie, i wtedy dawała folgę potrzebie swego serca.

Utrzymanie porządku nie było łatwe, gdyż stare deski podłóg były w ruchu, wydając mnóstwo kurzu. Trudno jest jednak przekonać kobietę, by posłuchała. Takich kłopotów, zrodzonych ze „świętego uporu" naszej siostry, było bardzo wiele. Mogła nie jeść, nie spać, nie modlić się ale froterować musiała. Może w tej pracy znajdowała ucieczkę przed rozmyślaniami.

13 -14. IV. 1954, wtorek - środa

W naszej kapliczce odprawiliśmy sobie we troje małe rekolekcje przed uroczystością wielkanocną. Rozważania były osnute na tle Tomasza a Kempis O naśladowaniu.

Myślą przewodnią była ascetyka więzienia jako nadzwyczajnego środka stosowanego przez Opatrzność do uświęcenia ludzi od początków chrześcijaństwa. Chrześcijanie zaczęli „karierę" więźniów bardzo wcześnie, bo od czasów pierwszych kazań świętego Piotra Apostoła w Jerozolimie. Opatrzność Boża dopuściła nawet szczególny okres w dziejach Kościoła - trzywiekowy okres więzień, katakumb i publicznych egzekucji. Ten okres jest do dziś natchnieniem dla wszystkich, których Bóg zaszczycił cierpieniem dla Imienia swego.

red.: KB źróło: kosciolgarnizonowy.pl

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor