Felieton 2 Sep 2016 | Redaktor
W książce, w szkole...

Początek roku szkolnego. Dzieci i młodzież wracają do szkół. Najmłodsze idą po raz pierwszy. W szkole czekają na nich ich nauczyciele. Lepsi i gorsi, mniej lub bardziej życzliwi, lepiej lub gorzej wykształceni. Jak to w życiu.

Szkoła funkcjonuje w określonym systemie społeczno-prawnym. Ten system – straszliwie zbiurokratyzowany – wciąż spina edukacyjną machinę żelaznym gorsetem i nawet „dobra zmiana” jak to tej pory nie potrafiła go zauważalnie rozluźnić.

Polska szkoła nie jest szkołą marzeń. Edukacja, najpierw przez pół wieku skażona marksistowską ideologią (ta toksyna wciąż jeszcze gdzieś tkwi w umysłach i co gorsza przedostaje się na następne pokolenia), w ostatnich dziesięcioleciach została ostatecznie „dobita” przez inne „demony” – utylitaryzm i pragmatyzm.

Dlatego i nauczyciele i uczniowie wracają po wakacjach do szkoły niechętnie. Przeczuwają w niej instytucję wrogą, niespełniającą oczekiwań, niesprzyjającą niestety pełnemu rozwojowi osobowemu uczniów.

Ta diagnoza oczywiście jest bardzo pobieżna i bardzo skrócona. Jednak większość z nas zdaje sobie sprawę z takiego stanu rzeczy i dyskutowaliśmy o tym już obszernie na łamach Katolickiej Bydgoszczy.

Chciałbym jednak w tym kontekście zasygnalizować inny problem. Szkoła jest elementem pewnego środowiska wychowania, w którym kształtuje się osobowość człowieka. Uczeń to przecież człowiek, dziecko Boże, stworzony i odkupiony przez Boga, umiłowany i powołany do udziału w największym szczęściu jakie jest stworzeniu przeznaczone – w obcowaniu z Bogiem, tu na ziemi przez wiarę, modlitwę i sakramenty, a kiedyś w niebie przez oglądanie Go „twarzą w twarz”.

Dlatego śpiewamy (coraz rzadziej niestety, ale wciąż śpiewamy) w naszych kościołach, na pielgrzymkach, w czasie uroczystości: „My chcemy Boga w książce, w szkole…”

A jednak Pan Bóg dopuszcza, że szkoła staje się środowiskiem coraz bardziej wrogim Bogu, religii, katechezie… Nic więc dziwnego, że staje się więc wroga człowiekowi, bo nie ma nic prawdziwie ludzkiego co nie byłoby zarazem poddane Opatrzności i opiece Bożej.

W takim nieprzyjaznym środowisku przychodzi uczyć o Bogu katechetom – księżom i ludziom świeckim. Dokonują oni czasem heroicznych niemal wysiłków, by „ta nauka była z pożytkiem doczesnym i wiecznym”. Czasem też niestety poddają się i odpuszczają, pozostawiając sprawy swojemu biegowi i zadowalając się puszczaniem filmów, czasem nawet niezwiązanych z przedmiotem. Są i tacy, których zadanie to przerosło i starają się zająć młodzież czymkolwiek, byle tylko nie założono im przysłowiowego kosza na głowę…

W jakimś sensie jednak nie można się dziwić, że podnoszą się głosy, by wywiesić białą flagę i skapitulować – wycofać katechezę ze szkół do salek przy parafialnych. Pomijam uwarunkowania prawne – bo nie jest to prawnie takie proste, ale załóżmy, że dochodzi do takiej sytuacji. Takie rozwiązanie oznaczałoby ostateczny powrót do schizofrenicznego modelu, znanego mi z moich własnych lat szkolnych – świecka, czyli ateistyczna szkoła mówi jedno, ksiądz na katechezie drugie, a dziecko nie wie czego się trzymać.

Ktoś może powiedzieć, że efekt ten i tak istnieje. Owszem istnieje, ale w mniejszym nasileniu. Dziecko ma swoistą intuicję instytucji. Rozumie, że szkoła ma dać mu mądrość. Jeśli z tej szkoły instytucjonalnie zostanie wykluczona katecheza, dziecko otrzymuje sygnał, że katecheza nie jest mądrością. Oczywiście, ideałem byłaby sytuacja, w której edukacja prowadzona jest w szkole katolickiej, gdzie wszystko jest przeniknięte wiarą. Takich szkół bardzo brakuje, jest ich stanowczo za mało, a bariery ich dostępności – przede wszystkim finansowe – są wysokie.

Dziecko rozumie już dość wcześnie, że istnieje walka, że są ludzie Bogu przeciwni. Ale w tej walce chce i ma prawo przebywać wśród „swoich”. Zbyt wczesne wprowadzenie dziecka w środowisko, gdzie będzie musiało stanąć twarzą w twarz z wrogim sobie światopoglądem, może prowadzić do poważnych psychicznych problemów i nie sprzyja właściwemu wychowaniu. Tak jak żaden mądry rodzic nie pozwoli wziąć małemu dziecku udziału w ekstremalnie niebezpiecznych sportach, dopóki nie jest pewien, że dziecko jest w stanie stawić niebezpieczeństwu czoła, tak jest i z zagrożeniami duchowymi.

Dlatego konieczna jest jakaś reforma katechizacji w szkole. Konieczne jest jej radykalne odnowienie i wzmocnienie. „My chcemy Boga w książce, w szkole… w polskim języku i zwyczaju... Błogosław słodka Pani!”

Michał Jędryka

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor