Felieton 20 Jun 2016 | Redaktor
Smartfony zamiast oklasków

W sobotę miałem przyjemność oglądać na Wyspie Młyńskiej pokaz mappingu oraz pokaz laserowy. Oba widowiska zostały zorganizowane w ramach imprezy „Ster na Bydgoszcz”. Widowni bardzo przypadły do gustu. Skąd ja to wiem?

Nie. Nie pytałem. Bo i też nie musiałem. Zobaczyłem kilkadziesiąt smartfonów uniesionych nad głowami z włączoną funkcją nagrywania i uświadomiłem sobie, że pośrednio jest to nowy sposób wyrażania zainteresowania – w zależności od kontekstu aprobaty albo dezaprobaty.

Kiedy widowisko się zakończyło, rozbrzmiały oklaski. To oczywiście też wyraz aprobaty, bardzo piękny, ale niekiedy może być zwodniczy. Nieraz klaszczemy tylko dlatego, że inni klaszczą. Tymczasem chyba nikt nie włącza kamery w telefonie tylko dlatego, że inni to robią (choć nie ręczę za gimnazjalistów).

Klaskanie zasadniczo wytwarza dźwięk, chociaż zawsze znajdzie się ktoś, kto klaszcze tak, jakby sprawdzał fakturę i lepkość własnych dłoni. Zwykle jednak ta czynność generuje decybele, a niektórzy nie lubią robić wokół siebie hałasu. Boimy się uderzyć w dłonie, bo to ściągnie na nas uwagę innych, którzy mogą nas źle ocenić, szczególnie jeśli zrobimy to w niewłaściwym momencie. Każdy chyba zna to uczucie po zakończeniu wystąpienia, kiedy czekamy, aż ktoś bardziej zdecydowany zacznie bić brawo. Wtedy nabieramy pewności, że i nam się podobało i także zaczynamy klaskać.

Nieraz robimy to tylko zwyczajowo, dlatego że wypada, chociaż wcale nam się nie podobało. Tymczasem filmy telefonem kręcimy dla siebie: albo po to, żeby obejrzeć to raz jeszcze, albo po to, żeby pokazać to innym, często na portalach społecznościowych, za co można dostać jakże sympatycznego lajka. Krótko mówiąc, mamy w tym większy interes niż w biciu brawa, a wobec siebie jesteśmy bardziej szczerzy niż wobec innych.

W niektórych sytuacjach, na przykład podczas plenerowych przedstawień, uniesione w górę telefony mogą być znacznie lepszym miernikiem sukcesu widowiska niż owacje, bo trudno klaskać z butelką w dłoni, a filmik da się nakręcić - tą drugą.

Liczy się nie tylko liczba smartfonów, ale też czas trwania nagrań. Trzymanie przez wiele minut ręki w górze wymaga sporej determinacji. Artyści powinni doceniać takich odbiorców. Niektórzy nawet posuwają się do takiego heroizmu, że próbują telefonami nagrać całe widowisko – mimo że jakość takich nagrań jest denna. Czy ktoś wie, po co oni to robią?

Przy okazji warto wspomnieć też o swego rodzaju sadomasochistach, czyli osobach, które telefon z kamerą trzymają tuż przed oczami, a nie powyżej. Przez to zamiast oglądać widowisko na własne oczy, fundują sobie prywatną transmisję video w trybie „live”. To zjawisko warte jest osobnego omówienia, obawiam się, że bez pominięcia aspektów psychopatologicznych. Tymczasem zacnym twórcom i artystom mogę dziś życzyć nie tylko „gromkich oklasków”, ale też „mnóstwa smartfonów” podczas ich występów.

Marcin Gnosiewicz

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor