Felieton 13 Sep 2015 | Redaktor
Siostra Stefania

Kiedy w ostatnich tygodniach, w mojej rodzinie bliższej i dalszej, Pan Bóg dopuścił całkiem sporo chorób, przy okazji szukania pomocy w strukturach służby zdrowia, przypomniały mi się pewne fakty z dzieciństwa.

Otóż wtedy (a nie były to takie zamierzchłe czasy, bo mowa o przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku), kiedy ktoś z nas zachorował, a lekarz przepisał zastrzyki, to nie przychodziła ich wykonać pielęgniarka z przychodni. Nie. Przychodziła z zastrzykami Siostra Stefania, zakonnica, elżbietanka posługująca przy naszej parafii.

Siostra Stefania opatrywała także rany na nogach mojej babci, stawiała bańki w przypadku zapalenia płuc. Robiła to fachowo, ale i z pogodą ducha i uśmiechem - jak na siostrę zakonną przystało. Za swoją pracę nie brała grosza - i nikogo to nie dziwiło - wszak ślubowała ubóstwo. Gdy Siostra Stefania zachorowała i potem została zabrana do innego domu zakonnego, była jeszcze krótki czas siostra Spes, która wykonywała tę samą posługę, a potem... nie było już nikogo. Potem w sprawie zastrzyków trzeba było iść do przychodni, stać w kolejce, albo zamówić „usługę".

Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że jestem świadkiem istotnej przemiany cywilizacyjnej. To przecież rewolucjoniści, którzy do Polski przyszli z armią sowiecką, wyrzucili ze szpitali siostry zakonne, ze szkół braci szkolnych. Komuniści przeminęli, ale ich porządki przetrwały. W latach dziewięćdziesiątych - w ramach zachłyśnięcia się zachodnim dobrobytem, przełknęliśmy - nie zauważając jej nawet - inną rewolucję, która Zachód zmieniła nie do poznania po roku 1968.

Rozmontowano wtedy kolejne elementy pozostałe po cywilizacji katolickiej - owej Christianitas, która trwała od czasów Konstantyna Wielkiego, a której pierwsze ciosy zadała szesnastowieczna reformacja. No i mamy, co mamy: państwową służbę zdrowia i przekonanie wszystko jest na sprzedaż - usługa medyczna zamiast miłosiernej opieki, korepetycje zamiast mistrza, który miał autorytet.

To oczywiście nie znaczy, że tęsknię za jakąś utopią, w której wszystko jest za darmo. Bo i w chrześcijańskiej cywilizacji ludzie prowadzili interesy. Ale tam bezinteresowność i zarobek żyły ze sobą w przedziwnej symbiozie i równowadze.

Tak wiele dziś mówi się miłosierdziu. Ale prawdziwe miłosierdzie potrzebuje poszanowania wspólnego dobra. Bo opieka nad chorym nie jest tylko indywidualną sprawą. Ona dotyczy całej społeczności. Społeczeństwo tworzy system, czy komuś się podoba, czy nie. Na anty-systemowości można wprawdzie dziś zyskać popularność, ale mało kto zdaje sobie sprawę, że nie w tym rzecz czy godzimy się na system, a bardziej chodzi o to, jak wykorzystamy naturalny system społeczny dla wspólnego dobra. Brak systemu oznacza śmierć. Jeśli w organizmie przerwalibyśmy relacje między jego częściami, natychmiast otrzymalibyśmy martwe ciało. Ze społeczeństwem jest podobnie.

Michał Jędryka

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor