Przed 3 maja przypomnijmy cenne słowa ks. bpa Jana Tyrawy
Inne z kategorii
O Mszy papieża Piusa [VIDEO]
Komentarz do liturgii na XIV Niedzielę w ciągu roku
Na Rynku w Bydgoszczy gromadzi nas kolejna, tym razem 225 rocznica Konstytucji 3 Maja. Odczytujemy ją w świetle liturgii słowa, która pod postacią różnych form literackich mówi o napięciu pomiędzy dobrem a złem, zapowiadając zwycięstwo tego pierwszego. Zwycięstwo to nie ma charakteru mitologicznego, lecz związane jest z osobą Jezusa Chrystusa. A gdzie Chrystus, tam krzyż.
Konstytucja streszczała w sobie dzieje Narodu Polskiego, jego sukcesy, ale też i upadki z winy jego samego, jak i jego przywódców. Wielokrotnie w historii towarzyszył mu krzyż. Konstytucja była też symbolem zmiany, jaką podejmowano dla jego ratowania, jak i oporów, z jakimi się spotkała. Symbolem trudu, na jaki Konstytucja 3 Maja natrafiła w jej urzeczywistnieniu, stał się Krzyż Virtuti Militari, ustanowiony rok po jej uchwaleniu przez ostatniego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, po rozpoczęciu bitwy z wojskami rosyjskimi i konfederacją targowicką pod Zieleńcami.
Krzyż Virtuti Militari nadawany do chwili obecnej jest najstarszym orderem wojskowym na świecie. Po 225 latach możemy powiedzieć, że mimo zmiennych warunków trzeba nam mierzyć się z tymi samymi problemami: problemami dobra i zła, patriotycznego zaangażowania i prywaty, odmiennych koncepcji politycznych, pośród których w skrajnych ujęciach Polski w ogóle miało nie być na politycznej mapie Europy bądź miałaby egzystować na jej marginesie.
Zmienność tych warunków wynika dziś z założeń ideologicznych, można nawet powiedzieć kulturowych i cywilizacyjnych: sekularyzmu, lewicowości, ateizmu. Nie sposób się nimi zająć. Kilkoma refleksjami chciałbym się jednak w tym miejscu podzielić. Zapewne to, co nas w życiu codziennym ogranicza, a co nie, zawsze potrafimy dostrzec, to wszechstronnie panująca tzw. polityczna poprawność, prowadząca do relatywizmu, wręcz dyktatury relatywizmu, której ofiarą pada moralność, kultura, a nawet religia.
W rzeczywistości jednak chodzi o destrukcję intelektualną dziedzictwa całej filozofii kultury zachodniej. Benedykt XVI w słynnym przemówieniu w niemieckim Bundestagu, gdzie m.in. omawiał fundamenty europejskiego prawodawstwa, ukazał, że począwszy od II w. przed Chrystusem, aż do połowy XX w., podstawową zasadą tworzenia prawa była racjonalna refleksja nad prawem naturalnym.
Chrześcijańscy filozofowie i teolodzy, tworząc w średniowieczu prawo, nigdy nie wpisali do kodeksu prawa jakiejkolwiek normy prawnej natury religijnej. Otóż w tymże przemówieniu papież stwierdził: Tam, gdzie rozum pozytywistyczny uważa się za jedyną kulturę wystarczającą, sprowadzając wszystkie inne rzeczywistości kulturowe do poziomu subkultur, umniejsza się człowieka i zagraża człowieczeństwu. Mówię to właśnie z myślą o Europie, w której liczne ugrupowania usiłują uznać jedynie pozytywizm za wspólną kulturę i wspólną podstawę tworzenia prawa, sprowadzając wszystkie inne przekonania i inne wartości naszej kultury do poziomu subkultury, a tym samym Europa staje w obliczu innych kultur świata bez żadnej kultury, i ożywiają się nurty ekstremistyczne i radykalne.
Pozytywistyczne rozumienie natury nie jest w stanie stworzyć żadnej korelacji między etyką a prawem, między osobą a powinnością. Tym samym pojęcie prawa naturalnego, jako nieweryfikowalną doktrynę katolicką, uważa się za subkulturę, o której nie warto dyskutować, a nawet należy się jej wstydzić. I tak mamy już postać politycznej poprawności, bowiem kto jeszcze będzie chciał dyskutować o czymś, czego należy się wstydzić.
To właśnie tu dla pozytywistycznego ujęcia życia społecznego jakiekolwiek odniesienie do transcendencji jest ujmowane w kategorii błędu, w kategorii subkultury, w kategorii wstydu. Rozum staje się „bogiem” i stanowi jedyne źródło moralności, weryfikacji rzeczywistości i osądu etycznego tej rzeczywistości. Dochodzi do tego zabsolutyzowana wolność, tak – jak powie Jan Paweł II – wynaturzona i nikczemna wizja ludzkiej wolności: z uznaniem jej za absolutną władzę nad innymi i przeciw innym.
Rozwińmy tę myśl za Janem Pawłem II: Ilekroć wolność, pragnąc wyswobodzić się od wszelkiej tradycji i autorytetu, zamyka się nawet na pierwotne, najbardziej oczywiste pewniki prawdy obiektywnej i powszechnie uznawanej, stanowiącej podstawę życia osobistego i społecznego, wówczas człowiek nie przyjmuje już prawdy o dobru i złu jako jedynego i niepodważalnego punktu odniesienia dla swoich decyzji, ale kieruje się wyłącznie swoją subiektywną i zmienną opinią lub po prostu swym egoistycznym interesem i kaprysem.
Ta koncepcja wolności prowadzi do głębokiego zniekształcenia życia społecznego. Jeżeli promocja własnego „ja” jest pojmowana w kategoriach absolutnej autonomii, prowadzi nieuchronnie do negacji drugiego człowieka; jest on postrzegany jako wróg, przed którym trzeba się bronić. Konsekwentnie więc w takiej sytuacji wrogiem staje się każdy, kto odwołuje się do Boga jako autorytatywnego źródła wartości i wyprowadzanych z nich zasad społecznych.
Chrześcijanie, jako zagrożenie, w szczególności znajdują się na pierwszej linii frontu politycznej poprawności. Jej zwolennicy działają w imię oświeconego rozumu, wbrew chrześcijańskiemu ciemnogrodowi. Nie trudno jednakże zauważyć, że jedną z wielu konsekwencji jest zaburzenie w życiu społecznym i politycznym, i coraz bardziej objawiająca się słabość państwa. Słabość państwa daje o sobie znać nie tylko w prawie, w niemocy wyjaśnienia afer, korupcji, zabójstw, w oskarżaniu obywateli o czyny, których nie popełnili, ale przede wszystkim w niedowładzie politycznych instytucji, w bezradności organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości.
Dzisiaj państwa europejskie, ze Stanami Zjednoczonymi włącznie, nie radzą sobie z ośrodkami ponadpolitycznymi, ponadpaństwowymi, nie radzą sobie z oligarchią, która podporządkowuje sobie większość, a nawet z demokracją. To ponadpaństwowy system bankowości wywołał największy kryzys ekonomiczny naszego pokolenia i nikt nie poniósł za to żadnych, nawet finansowych, konsekwencji. To dyktat poprawności politycznej, gdzie hermetycznie zamknięty krąg sfer politycznych wyśnił sobie federalizację Europy, gdzie Polska miała tworzyć drugą sferę „przyspieszenia”.
I słusznie wolno pytać, kto tak na dobrą sprawę nami rządzi, czy ci, których wybieramy w powszechnych wyborach, czy bohaterowie taśm z podsłuchów. Jak zatem układać współżycie, jak pogodzić politykę i religię. Zapewne wokół dobra wspólnego. Wolno twierdzić, że nawet najbardziej podzielone społeczeństwa potrafią dobro wspólne określić, aby wokół niego budować dobro państwa, społeczności, narodu i swoje indywidualne. Możemy różnie opisywać dobro wspólne.
Na ogół rozróżnia się trzy jego aspekty. Jako kompetentna troska o ład i bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne, organizacja obrony, działalność ustawodawcza oraz polityczno-prawna. Jako dobrobyt społeczny i rozwój społeczności. Do obowiązków władzy należy zapewnienie każdemu obywatelowi tego, czego potrzebuje do prawdziwie ludzkiego życia (wyżywienia, opieki zdrowotnej, prawnej ochrony życia, pracy, wychowania i kultury, prawa do założenia rodziny, informacji, wolności religijnej). Jako zapewnienie wewnętrznego poczucia sprawiedliwości i życzliwości oraz praworządności. Ma ono być budowane w oparciu o zasady prawdy, miłości i wolności.
Prawda, miłość, wolność. Jak zauważa Benedykt XVI w encyklice „Deus Caritas est”: miłość jest konieczna nawet w najbardziej sprawiedliwych społecznościach, gdyż nie istnieje taki porządek społeczny, który pozbawiałby miłość jej znaczenia, czynił miłość zbyteczną. Dobro wspólne można rozumieć także w aspekcie politycznym, kulturowym i gospodarczym. Te trzy aspekty okażą się twórcze i owocne, kiedy ich wspólnym mianownikiem jest konkretny człowiek-obywatel wspólnoty. Podstawowym dobrem politycznym jest pokój, pokój ten zewnętrzny, ale również ten wewnętrzny, o który nam w tej chwili chodzi. Pokój to nie tylko brak wojny, brak konfliktów społecznych czy równowaga sił sobie przeciwstawnych, gdzie każdy boi się każdego.
Pokój – jak mówi Konstytucja duszpasterska o Kościele (KDK 78) – jest owocem miłości, która posuwa się poza granice tego, co może wyświadczyć sama sprawiedliwość. Pokój jest owocem zapewnienia osobie ludzkiej praw do realizowania się w życiu społecznym. Dobrem wspólnym w aspekcie kulturowym jest wszystko to, czym człowiek doskonali i rozwija wielorakie uzdolnienia swego ducha i ciała; stara się drogą poznania i pracy poddać sam świat pod swoją władzę; czyni bardziej ludzkim życie społeczne tak w rodzinie, jak i w całej społeczności państwowej przez postęp obyczajów instytucji; w dziełach swoich nagromadzonych w ciągu wieków wyraża i przekazuje i zachowuje wielkie doświadczenia duchowe i dążenia na to, aby służyły one postępowi wielu, a nawet całej ludzkości (KDK 53).
Kultura, dzisiaj przez wiele nurtów ideologicznych świadomie niszczona, aby od czasów rewolucji francuskiej, przez rewolucję roku 1968, tworzyć nowego człowieka i nowe społeczeństwo. W tym celu wszelką rzeczywistość poddaje się nowej definicji. Na nowo próbuje się definiować np. rodzinę. Jako przykład chciałbym podać nową definicję dziecka: dziecko to dokładnie tyle, co człowiek dorosły z wyjątkiem jednego: trzeba zapewnić mu wikt i opierunek, człowiek dorosły zapewnia to sobie sam. W tym miejscu z definicji dziecka wykreślony zostaje cały proces wychowania, który zapewnić może tylko rodzina. Wychowanie to rozwój fizyczny, psychiczny, rozwój osoby społecznej, ukształtowanie twórcy kultury, rozwój duchowy, światopoglądowy.
Coraz częściej spotykamy się też z pluralizmem kulturowym. I powiedzmy wprost: granicą pluralizmu kulturowego winno być dobro każdego człowieka i dobro danej społeczności. Zadaniem władzy jest nie tyle określanie charakteru form kultury, ile stwarzanie warunków i środków dla rozwoju kultury wśród wszystkich, także wśród mniejszości narodowych. Dobro wspólne w aspekcie gospodarczym – jego twórcą, ośrodkiem i celem jest człowiek (KDK 63).
Człowiek zatem nie może być traktowany jako środek do osiągania celów gospodarczych, nie może być traktowany jako środek do osiągania jak największego zysku. Wymaga to dużej uwagi, bowiem postęp gospodarczy winien podlegać kierownictwu człowieka i nie powinno się pozostawiać go samowoli garstki ludzi lub grup skupiających w swym ręku zbyt wielką potęgę gospodarczą. Aby to osiągnąć, trzeba tworzyć warunki dla aktywności największej liczby podmiotów, zarówno konkretnych osób, jak i grup społecznych, dysponujących różnorakimi formami własności.
W jaki sposób można właściwie urzeczywistnić te wskazania, aby zadośćuczynić oczekiwaniom społeczeństwa, które dziś staje się nie tylko pluralistyczne, ale przybiera formy przeciwstawnych, wzajemnie się wykluczających poglądów i idei. Problemy te spotykamy nie tylko w naszym społeczeństwie. Dają one o sobie znać w całej Europie, o czym mówił papież Franciszek w swoim przemówieniu w Strasburgu. Aby je rozwiązać, trzeba podjąć reformę demokracji, która wydaje się coraz bardziej populistyczna, oligarchiczna i elitarna. Stąd postulat demokracji oddolnej, dla której społeczeństwo obywatelskie jest najodpowiedniejszym punktem wyjścia, z którego nikogo nie wolno wykluczać i marginalizować.
Demokracja ta jedynie wówczas zostanie w pełni urzeczywistniona, kiedy konstytutywnym dążeniem konkretnych osób, jednostek i grup w całości ich bytu historycznego i ponadhistorycznego stanie się dobro każdego człowieka. Należy zatem rozpocząć od ponownego poszukiwania dobra wspólnego, własnej tożsamości, własnej świadomości społecznej. Tu oczekuje się nie tylko większej aktywności obywatelskiej, lecz także swobodniejszego wypowiadania się w duchu kultury spotkania i dialogu, aby przezwyciężyć bezduszność i obsesję niezależności. Dzisiaj polityka i demokracja zostały wykorzenione z ich pierwotnych idei i oparte na uproszczonym humanizmie, na nowym indywidualizmie libertariańskim i anarchizmie.
Dlatego też władza powinna odkrywać swoją tożsamość w powiązaniu do osób i narodu, któremu ma służyć, dostrzegać jego wymiar transcendencji, godności osoby ludzkiej, jej zdolności do prawdy, do dobra i do Boga. Polityka i demokracja, jeśli chce służyć narodowi, to musi uszanować niezbędne warunki jego zaistnienia, tzn. godność osoby ludzkiej, która tworzy się na podstawie poszukiwania prawdy, dobra, Boga. Świadomość i tożsamość żyją doświadczeniem pierwotnych zasad moralnych, z których wyłania się cały system prawny.
Chodzi też o wolność rozumianą jako niezmienną opcję prawdy, dobra, bezinteresownego ofiarowania siebie samego. Tylko w ten sposób można wyjść z absurdalnego impasu absolutnego pluralizmu, który nie prowadzi dialogu, nie jest zasadny, a który sprawia, że wielokulturowość ideologiczna i religijna staje się nie do opanowania. Bez prawdy, dobra, każdy dialog pomiędzy katolikami a laikami musi spalić na panewce. Kryzys współczesnej demokracji to kryzys znaczenia, sensu, etyki. A zatem reforma struktur i instytucji wraz z wprowadzaniem nowych procedur niczego nie załatwią. Jedynym punktem wyjścia może być doświadczenie osoby. A tu, jaka jest prawda o człowieku, jego godności, wolności, transcendencji, relacji do drugiego człowieka?
Jeśli nie potrafimy dotrzeć do prawdy, etyki, moralności, rozważania o demokracji pozostaną powierzchowne. Ucierpi na tym kultura i edukacja. Doświadczenie pozwala stwierdzić, że podział etosu, który powoduje wieżę Babel, laicyzm, który powoduje erozję podstaw etyki państwa, agnostycyzm, laicyzm świadomie antyreligijny okazują się śmiertelnym niebezpieczeństwem dla demokracji, bardziej niż dominacja silnych oligarchii czy partii politycznych. W tym miejscu trzeba bardzo mocno podkreślić, że istota moralna demokratycznego narodu nie opiera się w pierwszej linii na religii, rasie, grupie etnicznej, klasie, lecz na humanitas, tzn. człowieczeństwie, które buduje się na racjonalizmie, wolności i odpowiedzialności, na konkretnej osobie z jej prawami i obowiązkami.
Prawa te i obowiązki wynikają z samego bytu ludzkiego, ale też z kultury, którą ludzkość tworzy na przestrzeni całej historii, aby jednocześnie człowiek z niej żył. Humanitas zawsze rozpoznawane jest w ostateczności w perspektywie nieskończoności, w perspektywie Boga. Sztuką jest to, co w jej tworzeniu wynosi człowieka ponad to, co użyteczne i merkantylne, co pozwala dojrzewać człowiekowi w ciszy, samotności, a nawet w cierpieniu, co pozwala odkryć wspaniałość, ale też i nędzę człowieka. Przyszłość demokracji będzie zależała od koncepcji wolności, która nie polega na robieniu tego, na co ma się ochotę, poza solidarnością i dobrem wspólnym. Trzeba przywrócić znaczenie wolności odpowiedzialnej, solidarnej, braterskiej, strzegącej dobra wspólnego i sprawiedliwości społecznej. Dziś dominuje jedynie wolność wyboru, ubóstwiana i idealizowana, aż do uczynienia z niej prawa. Prawa, które samo z siebie chce tworzyć prawdę i dobro, gdzie np. oddziela się seksualność od tożsamości osoby.
Taka wolność prowadzi wprost do nietolerancji, hipokryzji, niesprawiedliwości. Ta wolność nie jest zdolna bronić najsłabszych. Aby temu zapobiec świat odwołuje się do wolności politycznej i ekonomicznej, i w ekonomii szuka rozwoju i szans życiowych. I tak chce się budować na bałwochwalstwie wolnego rynku bez prawdy i etyki. Wolność nie jest bezwarunkowa i nieograniczona. Wspólnota obywatelska to nie drużyna piłkarska, gdzie chodzi o jednorazowy wynik, tylko o trwałe dobro wspólne. Jesteśmy skazani na dialog, to znaczy tylko wówczas dialog ten ma szanse powodzenia, kiedy uzna się za obecne i działające w każdej tradycji etnicznej i kulturowej, w każdej tradycji religijnej, poszukiwanie prawdy, dobra, Boga. A z drugiej strony, kto nazywa się laikiem, nie może żądać posiadania monopolu na rozum. Należy on do wszystkich, do każdej osoby wierzącej i niewierzącej. Dziwnym laicyzmem jest myślenie, że racjonalna argumentacja stanowi przywilej osoby, a bardzo często mamy do czynienia z poglądami fideistycznymi.
Tania ironia, nieuzasadniona obraza, kłamstwo, oczernianie, celowo nastawione na przemoc i nienawiść, nie są godne demokratycznego stylu i dyskusji.
ks. bp Jan Tyrawa
źródło: CRUX AVE SPES UNICA, HOMILIE PATRIOTYCZNE, Homilia z 3 maja 2016 r.