Promyki nadziei
Inne z kategorii
Gdzieś na facebooku znalazłem taki cytat i gorzką refleksję.
Fragment zaleceń "Generalnego Planu Wschodniego Reichsführera SS" z 1942 roku: „Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. Powinno się wskazywać koszty, jakie dzieci powodują, na to, co można by zdobyć dla siebie za te wydatki.” Realizacja (onet.pl - portal należący wcześniej do TVN, a od trzech lat do Ringier Axel Springer) 2014 rok: „Polki nie chcą rodzić dzieci i trudno im się dziwić. Koszty mówią same za siebie.” To tylko jeden z tysięcy przykładów wojny demograficznej, którą dziś toczy się nie karabinami, ale propagandą, zwaną dla niepoznaki „informacją”. Warto dodać, że od 1989 roku dzietność Polek spadła z poziomu zapewniającego odtwarzalność pokoleń (2,1) do poziomu 1,3. To oznacza, że Polacy muszą wymrzeć. Dla porównania - dzietność muzułmanów w Brukseli wynosi 4,9.
Trudno więc nie wyrazić satysfakcji, że mamy rząd, który postanowił tej tendencji za wszelką cenę przeciwdziałać i choć w części wyrównywać koszty wychowania dzieci rodzinom. Osobą, na której najboleśniej się w tej sprawie zawiodłem był Janusz Korwin – Mikke. Jego komentarz nasi Czytelnicy zapewne mają w pamięci, ale był on na takim poziomie, ża nawet zacytować się go nie godzi. Oczywiście – każde działanie w skali społecznej ma swoje skutki uboczne i ma swoje koszty. Trzeba jednak brać pod uwagę, że ceną która moglibyśmy zapłacić za brak tego rozwiązania byłoby wymieranie Narodu polskiego. Prymas Wyszyński twierdził, że z Polską będą się w świecie liczyć, gdy będzie miała 70 milionów mieszkańców. Ma połowę z tego.
Ktoś może oczywiście twierdzić, że wojna demograficzna to problem wymyślony. Komu przeszkadzałaby liczebność Polaków? Otóż przypomnijmy, że Profesor Dennis L. Meadows, jeden z autorów raportu Klubu Rzymskiego, (raport ten, przygotowany w latach siedemdziesiątych dotyczył tzw. przeludnienia) w wywiadzie dla ukazującego się w PRL tygodnika „Kultura” powiedział w 1972 r.: „…jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że macie zbyt duży przyrost ludności. 15 milionów ludzi gwarantowałoby równowagę. Dalej: jeżeli chodzi o Polskę, widzę takie problemy – po pierwsze: właśnie zahamowanie eksplozji demograficznej”.
Czy posunięcie rządu Beaty Szydło będzie kluczowym zwrotem w tej wojnie? Trudno dziś powiedzieć. W każdym razie - strona finansowa nie wystarczy. Trzeba przewartościować całe myślenie o sprawach państwowych. W Sejmie każde nowe prawo musi przejść przez ekspertyzę czy jest zgodne z Konstytucją, czy jest zgodne z prawem międzynarodowym. Podobnie, a nawet w sposób bardziej jeszcze zasadniczy, powinno się rozważać każdą decyzję pod kątem tego jak wpłynie on na życie rodzin, zwłaszcza wielodzietnych.
Siła Narodu, budowana na sile rodzin, jest najpewniejsza drogą rozwoju. Jednak, jak wspomniałem, nie można zatrzymać się na kwestiach finansowych. Równie istotna wydaje się odbudowa władzy rodzicielskiej i autorytetu rodziców. Ten autorytet, według najstarszej i najlepszej europejskiej tradycji przekłada się zawsze na autorytet państwa i władzy, i odwrotnie, tam gdzie niszczy się rodzinę i władzę rodzicielską, tam z czasem i państwo stanie się słabe i pozbawione jakiegokolwiek szacunku.
Rodzina jest starsza niż państwo. Państwo ma służyć rodzinie a nie odwrotnie. Jasno nauczali o tym wszyscy wielcy papieże. Uważany za twórcę katolickiego nauczania społecznego, Leon XIII, pisał w swej słynnej encyklice Rerum novarum:
„Chcieć, żeby władza świecka przenikała swym rządem aż do wnętrza domu, jest błędem wielkim i zgubnym. Z pewnością jeśli się jakaś rodzina znajdzie w wielkich trudnościach i bez rady, że sama z nich się wyzwolić nie może, jest rzeczą słuszną, by jej w tych ostatecznościach państwo udzieliło pomocy; rodziny bowiem są cząstkami państwa. Tak samo, kiedy w obrębie czterech ścian domu przyjdzie do poważnego podeptania praw wzajemnych, niech wówczas władza państwowa odda każdemu, co mu się należy; będzie to nie pochłanianiem praw obywatelskich, ale ich obroną i wykonywaniem słusznej, a po winnej opieki. Tu jednak winni się wstrzymać kierownicy państw; natura me pozwala przekraczać tych granic. Władza ojcowska jest tego rodzaju, iż ani zniknąć nie może, ani być pochłoniętą przez państwo; to samo i wspólne z życiem ludzkim ma źródło. Dzieci są cząstką ojca i jakby rozszerzeniem osoby ojcowskiej; a prawdę mówiąc, to nie same o własnej mocy, ale przez społeczność rodzinną, w której się urodziły, wchodzą do społeczności państwowej i w niej biorą udział. Z tego też względu, że dzieci są przez naturę cząstką ojca, pozostają pod władzą rodziców tak długo, jak długo nie potrafią używać osobistej wolności”.
Kolejne kwestie palące to opieka społeczna i edukacja. W tej pierwszej dziedzinie należy natychmiast zatrzymać proceder zbyt łatwego odbierania dzieci rodzicom przez funkcjonariuszy państwowych. Mam nadzieję, że będzie to jeden z priorytetów nowego rządu, co zresztą zapowiadał wielce zasłużony dla tej sprawy europoseł Janusz Wojciechowski.
O edukacji wreszcie trzeba napisać osobno i w najbliższych dniach to zrobimy. Pewne zapowiedzi zostały już opinii publicznej przedstawione, w tym miejscu chciałbym wyrazić nadzieję, że uszanowana zostanie, w kontekście sformułowanej wyżej zasady pomocniczości, nienaruszalna reguła, ze to rodzice są pierwszymi nauczycielami i wychowawcami swoich dzieci. System edukacji ma im w tym pomagać, a nie sprawdzać. Przez ostatnie bowiem lata szkoła zajmowała coraz bardziej pozycję „kontrolera biletów” sprawdzającego postępy adepta w nauce. Nauczyciele, którzy uważają, że ich zadaniem nie jest tłumaczenie i przybliżanie uczniom prawdy, ale realizowanie programu i tak zwana ewaluacja, powinni z zawodu odejść. Im szybciej tym lepiej.
Michał Jędryka