Felieton 11 Aug 2020 | MP
Nie może być porozumienia pod tęczowym sztandarem [OPINIA]

Formacja geologiczna nad Morzem Martwym, zwana „Żoną Lota”

Seksualność jest sprawą intymną, a co za tym idzie prywatną. Wywlekanie na ulicę tego, w jaki sposób zaspokaja się swój popęd, jest po prostu obrzydliwym ekshibicjonizmem.

Profesor Aleksander Nalaskowski zauważał jakieś kilkanaście miesięcy temu, w jednym ze swoich felietonów, że tęczowi aktywiści wychodzą z ukrycia i ukazują się w przestrzeni publicznej ze swoimi manifestacjami, zwykle przed każdymi wyborami.

Tym razem jednak reguła ta została złamana. Przed wyborami prezydenckimi sztabowi Trzaskowskiego udało się się dość skutecznie schować tę część elektoratu, wraz z wiceprezydentem Warszawy Pawłem Rabiejem, do przysłowiowej szafy. Zauważyli oni bowiem, że w Polsce, ostentacyjne i natarczywe lansowanie homoseksualnej ideologii, jest przeciwskuteczne, że wciąż wywołuje odruch odrazy i odwracania się wyborców. Doszło do tego, że sztab Andrzeja Dudy „wywoływał wilka z lasu”, słusznie zresztą domniemując, że to jedynie taktyczny chwyt, mający zwieść wyborców tak zwanego „centrum”.

Jednocześnie ideolodzy LGBT nie zrezygnowali przecież ze swych celów i dążenia do nich, a zdając sobie sprawę, że „oswojenie” społeczeństwa z tym zatrutym nieporządkiem wymaga czasu, zabrali się za to zaraz po wyborach i zaczęli od profanacji figury Chrystusa na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

Może pisanie na ten temat, z powtarzaniem wciąż tych samych prawd, które przecież wszyscy od dawna znają, albo znać powinni, nie miałoby sensu, gdyby nie to, że coraz częściej pozwalamy sobie na ustępstwa w imię rzekomego miłosierdzia, wolności, i innych niby to szlachetnych haseł, nie wspominając już wyświechtanego pojęcia tolerancji. Po drugie zaś, musimy się przygotować, że zwłaszcza w miesiącach ciepłych, będziemy mieli do czynienia z coraz bardziej agresywną i systematyczną falą manifestacji tęczowego ekshibicjonizmu.

Oczywiście reakcja na to nie jest prosta, najważniejsze wydaje się to, by nie dopuścić do powstania wrażenia, że istnieje społeczne przyzwolenie na te eksperymenty obyczajowe, na które musimy patrzeć my, nasze rodziny, a zwłaszcza małe dzieci i nieukształtowana pod względem cnót młodzież.

To, że gejowscy działacze i działaczki tak bardzo upodobali sobie symbole religijne, nie jest przypadkiem. Ich największym wrogiem jest Kościół katolicki, rozumiany jako depozytariusz Objawienia Bożego, które zawiera ocenę moralną ludzkich obyczajów i broni seksualności jako świętości, która z woli Bożej dana jest człowiekowi w ścisłym związku z rodzeniem dzieci. I taką winna pozostać. Katolik nie może sobie pozwolić na to tragiczne rozdzielenie aktu seksualnego i powstawania nowego życia. To właśnie to rozdarcie, pozwoliło obnażyć ten niezwykły aspekt ludzkiego życia z przynależnej mu intymności.

Rzadko się zwraca na to uwagę. Znamy nauczanie Kościoła, mówiące o tym, że akty homoseksualne są czynami pozbawionymi niezbędnego i istotnego uporządkowania; są przeciwne prawu naturalnemu, bo zamykają akt płciowy na dar życia. Wiemy, że czyny te są ciężkimi grzechami pozostającymi w głębokiej sprzeczności z czystością. Dlatego osoby o skłonnościach homoseksualnych są powołane i wezwane do czystości. Wiemy też, że
takie osoby powinny być traktowane z szacunkiem, współczuciem i delikatnością oraz, że powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. To wszystko możemy przeczytać w katechizmie.

Ale działacze LGBT dokonują gwałtu na nas, osobach chcących w spokoju i zwyczajności służyć Bogu i wypełniać swoje powołanie. Nawet gdyby te akty homoseksualne nie były wewnętrznie złe (a są, co do tego nie ma wątpliwości), to seksualność jest sprawą intymną, a co za tym idzie prywatną. Wywlekanie na ulicę tego, w jaki sposób zaspokaja się swój popęd, jest po prostu obrzydliwym ekshibicjonizmem. Tęczowi aktywiści doskonale wiedzą, że dopóki będą swe „świństwa” robić w mieszkaniu, pokoju hotelowym, czy innym intymnym miejscu, nikt nie będzie ich za to w najmniejszym stopniu prześladował. To jest ich sprawa intymna i oni za to jedynie przed Panem Bogiem odpowiedzą. Ale to im nie wystarcza. Oni chcą w przestrzeni publicznej wszystkim demonstrować, co oni chcą i będą wbrew Bogu i naturze czynić. I to jest właśnie obrzydliwe. Obrona przed tęczową ideologią jest też obroną przed agresywnym ekshibicjonizmem, który chce zniszczyć naszą intymność.

Przypuśćmy, że przestępcy mający skłonność do sadystycznych morderstw na swych ofiarach, zawiązali by jakiś ruch, przyjęliby jakiś symbol, przypuśćmy, że zachodzącego słońca, i domagali by się uznania ich praw. Że są równi innym, że mają prawo do szczęścia etc. Oczywiście żadna zdrowa społeczność, ba, żaden zdrowy człowiek nie uznałby ich żądań ani tego symbolu za słuszne i uprawnione.

Tu trzeba się na chwilę zatrzymać. Nie twierdzę, że jest to sytuacja taka sama, jak problem LGBT. Nie jest taka sama, jest między nimi wiele różnic. Ale jest analogiczna przy zachowaniu wszystkich proporcji. Przywołałem ją po to, byśmy sobie uświadomili, że — owszem — człowiek, który czyni zło, wciąż zasługuje na szacunek jako człowiek. Ale zasługuje na ten szacunek nie ze względu na zło, które czyni, lecz pomimo tego zła. To zasadnicza różnica. Dlatego geje, obnoszący się ze swoim homoseksualizmem, zasługują, owszem, na szacunek, ale jako ludzie, stworzeni na obraz i podobieństwo Boże (nawet jeśli oni sami o tym podobieństwie nie chcą już słyszeć) i odkupieni na krzyżu (nawet jeśli o tej ofierze, za wszystkie grzechy świata przecież złożonej, nie chcą już pamiętać).

Natomiast jeśli domagają się szacunku do nich jako gejów, jako tych, którzy ostentacyjnie obnoszą się z tym, że nie uznają świętości ludzkiego pożycia intymnego, to nie można ich żądaniu czynić zadość. Żaden występek przeciw prawu naturalnemu na szacunek nie zasługuje. I dlatego dopóki wznoszona będzie tęczowa flaga jako symbol dumy z grzechu i zła, dopóty żadnego porozumienia z nimi być nie może. Chyba, że wymuszą je kiedyś przemocą.

Maksymilian Powęski

MP

MP Autor

Maksymilian Powęski