Felieton 23 Aug 2016 | Redaktor
Medugorje – jechać czy nie?

Pielgrzymka do Medugorje była od jakiegoś czasu marzeniem mojej żony. Dla mnie samego był to jednak kierunek średnio atrakcyjny, a miejsce z różnych względów kontrowersyjne.

Wybraliśmy się tam z małżonką i córką w sposób zorganizowany z jednym z biur podróży. Mój sceptycyzm wobec objawień w Medugorje oraz niejasne w tym względzie stanowisko Watykanu powodowało stan pewnej dwoistości uczuć i myśli i dużego wewnętrznego niepokoju. Z jednej strony nastawiany byłem do Medugorje bardzo pozytywnie przez znajomego księdza oraz przez Marka – brata w wierze, który był tym miejscem oczarowany. Ufundował tam ołtarz, bo przez Maryję odzyskał „pokój wewnętrzny”. Powraca tam często z dziękczynieniem i wciąż pomaga (tamtejszemu i nie tylko) kościołowi. Przychylnie nastawiała nas również nasza siostra w wierze o imieniu Róża, która była tam przed laty i do dzisiaj jest orędowniczką Medugorje.

Z drugiej strony nieprzychylnie nastawiły mnie jednak opinie i poglądy kolegów z portalu katolickiego, który mam szczęście współtworzyć, niejednoznaczny stosunek Kościoła oraz zagłębienie się w relacje z objawień jaką opisał jeden z zakonników w książce pt. „Objawienia Matki Boskiej w Medugorje”, gdzie sposób opisywania objawień jest niespójny, a przedstawiane relacje nie zbudowały we mnie poczucia wiarygodności – raczej budziły niepokój. Wszystko to było dla mnie powodem do żandarmerskiego podejścia i szukania dziury w całym lub też może zmiany podejścia …. o ile byłoby inaczej niż w moich wyobrażeniach. Cieszyłem się i zarazem niepokoiłem tym wyjazdem pół roku! Pół roku oczekiwania minęło jak z bicza trzasnął i nadszedł ten dzień. Zatem start!

Wyruszyliśmy z Bydgoszczy i już po godzinie byliśmy na pierwszej mszy św. w intencji pielgrzymów, ich duchowych przeżyć i bezpieczeństwa wyjazdu. Trasa autokarem przez Polskę i Węgry w kierunku Chorwacji to raczej sprawa trudna, męcząca i mało przyjemna. Już we Wrocławiu stresu „zbyt moherowego” zestawu i świętoszkowatej ekipy nie mógł wytrzymać jeden z uczestników i tylko cudem nie zadzwonił do kolegi, aby go wyzwolił od dalszej jazdy.

Nie doszło jednak do tego, a późniejsze zwiedzanie Budapesztu i postój na nocleg mocno te wyrzeczenia i rozterki złagodziły. Do tego nadmienić należy, iż naprawdę omodlony skład osobowy tej wycieczko-pielgrzymki i szalony, aby nie powiedzieć charyzmatyczny ksiądz Marek i nieoceniony dyrektor biura podróży Edward tak uatrakcyjniały przejazd modlitwą, katechezą oraz nabożeństwem eucharystycznym, że chyba nikt (poza jedną osobą z ponad 60 osobowego składu) nie narzekał na nudę i znoje podróży.

Drugim dłuższym przystankiem był chorwacki Ludbreg, który jest miasteczkiem liczącym 3500 mieszkańców. Położony jest pomiędzy dwoma większymi miastami – Varazdin i Koprivnica. Miasteczko jest bardzo stare; już od czasów rzymskich istniały tutaj koszary wojskowe Castrum lovia. Ponieważ dwa wielkie miasta Europy – Budapeszt i Wiedeń – są oddalone od niego dokładnie o 225 km, zrodziła się legenda, wedle której Ludberg znajduje się w centrum świata (Centrum mundi). Ten fakt został odnotowany na rynku starego miasta.

Prawdopodobnie już w 381 roku na tych terenach istniała diecezja. W dokumentach datowanych na ten rok jest zapisane imię biskupa Amencjusza. Jednak Ludberg to nie tylko przystanek ciekawostka, ale głównie przystanek „dla ducha”. Tu odbyła się Eucharystia sprawowana już w kościele Najświętszej Krwi Pańskiej (kościele Cudu Eucharystycznego). To tu w 1411 roku doszło do objawiania Krwi Chrystusowej wątpiącemu księdzu proboszczowi, który przy pomocy murarza ze strachu zamurował kielich z krwią w kościele.

Msza święta w tym miejscu była dla mnie szczególnym momentem, gdyż spotkali się na niej przedstawiciele dwóch bardzo katolickich narodów Polski i Chorwacji, a msza św. sprawowana częściowo w dwóch językach rozumiana była przez obie nacje, bo co Słowianie, to Słowianie.

Po zakończeniu Eucharystii pozostałem na modlitwie przed relikwiami Krwi Pańskiej, modląc się w pewnej intencji oraz odmawiając Litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa. Już po kilku godzinach od tej modlitwy na własnej skórze mogłem doświadczyć cudu uzdrowienia z przykrej dolegliwości, męczącej mnie od ponad trzech miesięcy. Dzisiaj po niemal dwóch tygodniach wiadomo na pewno, że wystająca kość lub chrząstka wchłonęła się do wewnątrz stopy a ból zniknął. Wydaje się również, iż proces dalszego uzdrawiania „mnie” jest kontynuowany przez Pana. Wnioskuję to poprzez kategoryczne odrzucenie „powrotu” do nałogu (paliłem ostatnio dość często, choć przecież nie palę). Aby tego było mało, to następuje u mnie proces powolnego zdrowienia innego „zwyrodnienia stawu” (gdzie jest obrzęk i trwała deformacja, widoczna na rtg, usg, rezonansie). Medyczna diagnoza dokonana wiosną br. brzmi jednoznacznie – skierowanie na zabieg operacyjny celem wymiany stawu!

Dlaczego twierdzę, że dalsze uzdrawianie trwa? Ponieważ do pielgrzymki stan stawu od ponad roku ciągle się pogarszał i to do tego stopnia, że problematyczne było zakładanie obuwia, a dzisiaj miejsce chorobowo zmienione jest niezauważalnie większe od zdrowego stawu. Jednocześnie ból z dnia na dzień jest coraz mniej odczuwalny! Fakt nagłej poprawy zdrowia ukryłem przed wszystkimi na trzy dni, a odkryłem to przed żoną już w Medugorje. Zatem oprócz porzucenia nałogu oraz na co dzień coraz bardziej zalewającego mnie „pokoju” mam też taki mały własny namacalny CUD tej rozpoczętej Medugorskiej pielgrzymki w postaci całkowitego uleczenia jednej z nękających mnie dolegliwości oraz postępującej poprawy drugiej.

Po opuszczeniu Ludbergu podczas drogi na nocleg ks. Marek wspomniał o możliwości spowiedzi i przeprowadził wykład o sakramencie pokuty i pojednania. Podróż trwała krótko, bo już po niecałej godzinie trafiliśmy na nocleg i tam w hotelu "wątpiący Brat" skorzystał z możliwości spowiedzi św. za pośrednictwem ks. Marka. Na ostre reperkusje "sprzątania duszy" nie trzeba było długo czekać, bo już tej nocy w hotelu wiele się działo, a „brat” opisał to tak:

„Żona mnie obudziła w nocy i pyta co się ze mną dzieje, dlaczego krzyczę… ja jako ja czułem lęk i zimny pot na ciele... krzyków nie pamiętam… ale pamiętam ogromny niepokój wewnątrz, tak pamiętam go bo trwał on jeszcze długą chwilę zanim ponownie zasnąłem… czy się rzucałem, też nie wiem, ale jak później zapytałem żony to mówiła, że krzyczałem coś niewyraźnego i rzucałem się w łóżku. Jak to połączę z zimnem i odczuwanym niepokojem to wiem na pewno, że wewnątrz mnie rozgorzała ostra walka o duszę….”

Więc nie tylko ja pierwszych łask tej pielgrzymki doświadczyłem jeszcze przed Medugorje. Po blisko trzech dniach dotarliśmy na miejsce. Już na pierwszy rzut oka miejscowość, którą miała być wioska, okazała się miasteczkiem rozległym, o wielkości co najmniej Żnina lub większym, pełnym świateł, ludzi, samochodów i mnóstwem odpustowo-medalikowego handlu. Od tej chwili mój wewnętrzny żandarm włączył się na całego!

Następnego dnia zapoznawaliśmy się z „terenem”. W drodze z hotelu do kościoła (jakieś 350 metrów) napotkaliśmy market, dwie restauracje, jeden Irisch pub oraz z pięćdziesiąt sklepów i sklepików i z dewocjonaliami, i z pseudodewocjonaliami Made in China typu wachlarz-czapka przeciwsłoneczna „z nadrukiem” czy zapalniczka z Maryją, jak i wiele innych, jeszcze cudaczniejszych gadżetów. Wszystko to wprawiało w osłupienie. Na szczęście trasa turystyczno-zakupowa szybko się skończyła i weszliśmy na właściwą drogę!

Odwiedziliśmy kościół parafialny, zobaczyliśmy drogę krzyżową oraz przyległy do kościoła teren medytacji i modlitwy, czyli polowe centrum modlitwy przy kościele w Medugorje. Już patrząc na ten rozmach i logistykę oraz ilość miejsc, wielość języków, ilość pielgrzymów i spowiadających kapłanów wprawiła mnie w niemałe zdumienie. Zwłaszcza że za chwilę dowiedzieliśmy się, iż wszelkie większe ogólnodostępne nabożeństwa, droga krzyżowa, różaniec, adoracja czy Eucharystia, tłumaczone są symultanicznie na wiele języków, dzięki czemu poprzez niektóre telefony komórkowe i specjalne radia można w pełni uczestniczyć w modlitwie.

Po krótkim rekonesansie w „centrum Medugorskiego sacrum” ruszyliśmy całą grupą na Drogę Różańcową na Podbrdo czyli Górę Objawień. Kamienisty górski szlak był trudny dla młodych, a co dopiero dla starszych pielgrzymów. Jednak przekaz płynący z poszczególnych stacji, mocne katechezy na każdym z przystanków modlitwy oraz „nasze własne” rozważania pomiędzy odcinkami zostawiały niezatarte wrażenie, częste łzy wzruszeń, zadumy, grymasy wysiłku, niedomagania i ból istnienia, przed którym postawił nas Bóg na tej wyjątkowej górze. Dla wielu z nas to miejsce było mniej lub bardziej przełomowe. Zwłaszcza że w połowie drogi pod figurą Maryi Królowej Pokoju, w zadumie i skupieniu, każdy mógł kontemplować tę chwilę radości w objęciach Bożej Matki. Następnego dnia wyjazd na krótki wypoczynek i kąpiel. Zespół Wodospadów Kravica to znajdujący się niedaleko Medugorje prawdziwy cud natury. Podziwialiśmy prawdziwie boską przyrodę, a kolejnego dnia odwiedziliśmy średniowieczny Dubrownik, klejnot Dalmacji wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Podczas zwiedzania tego pięknego miasta dane nam było przeżyć wyjątkową w oprawie Eucharystię w Kościele pod wezwaniem św. Błażeja. Ta zakończona została błogosławieństwem i modlitwą o zdrowie wraz z nałożeniem specjalnej świecy, szczególnie dla chorych na górne drogi oddechowe i gardło. Sposób celebracji tej Mszy św., głoszone słowo, czytania i radosne śpiewy na cześć Pana przyciągnęły do kościoła dziesiątki innych zwiedzających, którzy włączali się do nabożeństwa i również skorzystali z modlitwy o zdrowie do św. Błażeja z nałożeniem świec. Duch Święty wieje kędy chce!

Podejrzliwość i niepokój to jedno, jednak prawdą jest, iż mimo wcześniejszego przedwyjazdowego sceptycyzmu i komsomolskiej czujności z jaką wyruszył ze mną z Polski mój wewnętrzny żandarm, gdzieś w głębi serca pragnąłem, aby duchowo przeżyć tę pielgrzymkę w sposób jak najbardziej pełny. Dlatego bardzo mnie to cieszyło, że każdy następny dzień w Medugorje, każde nabożeństwo, każda Eucharystia, sakramenty pokuty, wielogodzinny różaniec, czuwania i adoracje Najświętszego Sakramentu coraz bardziej zbliżały nas do Boga.

W środę tego naprawdę wyjątkowego dnia, już o godzinie czwartej rano, wstąpiliśmy „po ciemku” na górę Krizevac (496 m n.p.m.). Tam, idąc w jeszcze trudniejszych warunkach niż te na górze objawień, po ostrych jak noże kamieniach, przeżyliśmy naprawdę wyjątkową Droga Krzyżowa. Pielgrzymowaliśmy "wspinaczkowo" pod krzyż z relikwią Krzyża Męki Pańskiej postawionego w 1933 roku, czyli w 1900. rocznicę śmierci Jezusa Chrystusa. Każdy z nas na swój sposób przeżył tę drogę duchowo i cieszył się, że w ogóle jakoś przeżył to fizycznie. Duża część braci i sióstr przeszła to głównie dzięki ogromnej determinacji, siłą niesionych intencji jak i pomocy „aniołów” z naszej grupy, którzy czynnie pomagali iść tym, którzy byli bardziej wyczerpani. A było ich wielu. To doświadczenie pokazało jak wielu z nas potrafi być uczynnym i miłosiernym, ale też jak wielu z nas jeszcze tego nie potrafi. Ci wzięli od tych uczynnych wielką lekcję z życia.

Jeszcze pod jednym względem ta środa okazała się dla mnie być dniem wyjątkowym, gdyż była ostatnim dniem przygotowania do nadchodzącego w czwartek ostatniego naszego Medugorskiego wieczora, w którym zaplanowana była ogólnodostępna, wielotysięczna Adoracja Najświętszego Sakramentu. Tego środowego wieczora, po długim przygotowaniu się do Sakramentu Pojednania i Pokuty, gdzie wyjątkowym narzędziem okazał się mój nowo nabyty modlitewnik Mszał Rzymski, mogłem ze spokojem duszy przystąpić do mojej spowiedzi z życia. Nie byłem wyjątkiem, bowiem wielu z uczestników naszej pielgrzymki, podobnie jak duża część wszystkich pielgrzymów skorzystała z sakramentu Pojednania i Pokuty w tym swoistym konfesjonale świata. Kiedy czekając na swoją kolej do spowiedzi kończyłem przygotowania, okazało się, że jedyny spowiadający tam wtedy po polsku ksiądz już nikogo poza jedną umówioną już osobą nie przyjmie. Pogodziłem się z tym i udając się na plac modlitewny dostrzegłem, że na inne wolne miejsce zasiadł kolejny polski ksiądz, u którego nikt nie czekał i … to właśnie był mój czas Sakramentu Pojednania i Pokuty.

To moje, „nasze” dobre przygotowanie i pragnienie coraz pełniejszego przeżywania zaowocowało i wręcz nagrodzone zostało wyjątkowym nabożeństwem i zbiorowym wyznaniem miłości do Naszego Pana i Boga Jezusa Chrystusa, obecnego podczas Adoracji Najświętszego Sakramentu. To właśnie wtedy, czwartkowego wieczora tysiące wiernych Adorowały Pana Jezusa, śpiewały i modliły się w wielu językach wielbiąc Pana. To właśnie tam objawiła się Boża opatrzność i Boża moc. To na tym placu kolejny „anioł” rozdał dopiero co na tym nabożeństwie poświęcone Różańce osobom w nie nieuzbrojonym, jeszcze nie gotowym do przeciwstawienia się takim przeżyciom i takiej namacalnej bliskości Złego, gdzie nogi i ręce „brata” odmówiły posłuszeństwa a przez gardło nie chciała przejść prośba – pomóżcie mi, dajcie mi różaniec.

To właśnie tam owego wieczora pośród modlącej się rzeszy wiernych w ciszy Adoracji pojawiły się osoby opętane przez duchy nieczyste. To tam poprzez opętanych Zły wypierał się Chrystusa, urągał mu, by jednocześnie wyć z bólu istnienia i kajajał się przed Synem Bożym, dając przerażające świadectwo swego, ale i Bożego istnienia. To tam podczas kojącej ciszy adoracyjnej modlitwy, ale też wśród porykiwań i złorzeczeń złego, uzbrojony w różaniec „brat” w odrętwieniu, paraliżującym strachu, modlił się, ostatkiem woli prosząc: „Boże, jeśli jesteś, to mi to pokaż, daj mi jakiś znak”. W swojej głowie czuł natłok myśli, serce kołatało jak oszalałe, na plecach czuł pot zimny jak lód, a przed sobą światłość i dobroć. Przypomina mi się: „Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą…„. Dostał znak. Łapiąc w ostatniej chwili „zasypiającą w Duchu siostrę”, usłyszał głos: „Wybieraj, teraz możesz iść tam za siebie albo iść przed siebie za Aniołem – masz wybór!”. Wybrał bez namysłu i z radości zapłakał, w sercu dziękując Bogu za dar łaski wiary i szczęście uczestniczenia w Nabożeństwie w wyjątkowym miejscu i tym szczęśliwym przez Boga darowanym czasie. Jako komentarz do tego niech będą takie oto słowa jakie później wypowiedział do żony: „Tam na placu w moim ciele, w mojej głowie z przodu i z tyłu rozegrała się walka o moją duszę, o moje zbawienie. Boże, dziękuję Tobie za łaskę mego nawrócenia, za ratunek dla mojej duszy, za otaczających mnie Aniołów Stróżów, za tę pielgrzymkę, za Medugorje.

To jest świadectwo wyznane przez do niedawna wątpiącego brata, który zakazywał swojej żonie jechać do Medugorje; który zanim tam pojechał na pytanie: „Kto ty jesteś i dlaczego, i po co jedziesz do Medugorje?” odpowiedział: „Nie wiadomo dlaczego jadę, ale jak będę wracał, chciałbym znać odpowiedź po co i dlaczego”. To on, który po dwudziestu latach niedowiarstwa i bycia letnim powiedział Bogu „TAK”. To kolejny najważniejszy cud tej pielgrzymki, bo cud nawrócenia do Pan Boga.

Oczywiście ogromnych przemian duchowych było w naszej grupie dużo, dużo więcej. Ja opisuję jedynie te, które bliżej poznałem. Były też inne, o których z braku pełniejszej wiedzy nie mogłem teraz napisać. Jak się Państwo domyślają, po tych wszystkich przeżyciach i duchowych doznaniach oraz widocznych już owocach, mój żandarm nie da już rady obśmiewać ani też oponować.

Zatem o Medugorje krótko i na temat! Czy należy wierzyć w świętość objawień? NIE WIEM Jednak nawet gdyby były ONE zbiorową halucynacją, chorą projekcją albo celowym zabiegiem, to dla mnie w tej chwili nie ma to szczególnego znaczenia. Liczy się tylko to, że WE MNIE PONOWNIE ZMARTWYCHWSTAŁ PAN w kolejnym miejscu SPOTKANIA Z TRÓJJEDYNYM BOGIEM w miejscu naprawdę szczególnym, gdzie za przyczyną Eucharystycznego Jezusa Chrystusa dzieją się CUDA nawrócenia, uzdrowienia i ugruntowania wiary. Tylko to się liczy!

Piotr

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor