Felieton 14 Mar 2016 | Redaktor
Kuzynka Europejska

Moja przyjaciółka pokłóciła się z mężem. Na domiar złego wplątała w to swoje dzieci. Jedno stanęło po stronie męża, dwoje pozostałych postanowiło wspierać ją. Powód kłótni? Otóż taki, że dotychczas to mąż decydował o tym, kto myje samochód i go prowadzi, a teraz z racji straconego prawa jazdy, obowiązki domowego kierowcy i dostawcy musiała przejąć Ona. Kiedy je przejęła, okazało się, że samochód ma kilka poważnych usterek, jest zapuszczony do granic możliwości, od lat nie ma umytego podwozia, a jego tapicerka od lat nie widziała ani odkurzacza ani karchera.

W związku z tym moja przyjaciółka poczuła się zobowiązana do doprowadzenia samochodu do ładu, bo był to dla całej rodziny bardzo ważny środek lokomocji, a poza tym niedługo miały nadejść wakacje i wiadomo było, że trzeba go sprawdzić i sprawić, by stał się i bezpieczny i estetyczny. Mąż przyjaciółki był innego zdania. Odbierał jej inwencję jako atak na jego osobę, czuł się oskarżany i głosił tezę, że żona w ogóle nie powinna się tym zajmować, bo przecież on w końcu odzyska prawo jazdy i znów będzie dla rodziny najważniejszym kierowcą. I nie chciał tej władzy odpuścić, uważał, że żona w ogóle się nie zna na samochodach, że swoją wiedzę o nich czerpie z jakichś przestarzałych książek, że doradzają jej nieodpowiedni ludzie (w tym znienawidzony przez niego mechanik samochodowy, czyli mój mąż). Jako druga połowa mojej przyjaciółki wiedział lepiej. Nie chciał słyszeć, że kiedyś zapomniał o przeglądzie, że ostatnie ubezpieczenie zapłaciła jego ona, że płyn hamulcowy ostatnio sprawdzał trzy lata temu, że chłodnica, gdyby nie moja przyjaciółka, ziałaby suchością Sahary. Mąż mojej przyjaciółki się znał, wiedział lepiej, a nawet podpierał się kolegą autorytetem, który wprawdzie umiał jeździć tylko rowerem, ale na śrubkach znał się najlepiej. Dzieci mojej przyjaciółki podzieliły się na dwa obozy. W jednym była ona oraz dwóch synów, z których jeden chodził do technikum samochodowego, a drugi właśnie robił prawo jazdy i przygotowywał się do egzaminu na nie. W drugim obozie był mąż wraz z najmłodszą córką, uwielbiającą jeździć z tatusiem do lasu i na rolki, a w związku z tym kojarzącą samochód jedynie z przyjemnością.

Aż tu nagle nadeszło rozwiązanie. Otóż mąż zaprosił arbitra w postaci Kuzynki, który była fanem rajdów samochodowych, regularnie, to znaczy co najmniej raz w miesiącu, płaciła 1000 złotych za przekraczanie prędkości, a w rodzinie wzbudzała raczej niepokój niż poczucie bezpieczeństwa, ponieważ systematycznie wpadała w poślizgi, wymyślała niestworzone historie i reguły wg których czasami okazywało się, że ślimaki to ryby, a banany należy nieco wyprostować, by spełniały jej zdaniem właściwe kryteria do spożycia. Z Kuzynką (tak zwaną Europejską, bo podróżowała niejeden raz po Europie i traciła pieniądze w dziwnych okolicznościach) należało się jednak liczyć, bo bardzo dobrze zarabiała i miała dużo ważnych znajomości. No i to właśnie ona miała przyjechać, zamieszkać na kilka tygodni w domu mojej przyjaciółki i ostatecznie zadecydować, kto ma rację.

Słuchałam tej opowieści z wielkim zainteresowaniem, ale kiedy pojawiła się wizja, że w mieszkaniu mojej przyjaciółki ma zamieszkać niemalże obca kobieta i że to ona ma zadecydować, jak rozstrzygnąć spór dotyczący bądź co bądź ich samochodu, zrobiło mi się zimno. Znałam tę babkę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jakie mogą być jej pobudki. Jej wcale nie musiało zależeć na poprawie relacji w rodzinie mojej przyjaciółki. Z dużym prawdopodobieństwem mogłam przypuszczać, że ten samochód zostanie nazwany rowerem, rodzina wyalienowaną jednostką społeczną, którą jak najszybciej należy zeuropeizować. Wiedziałam o Kuzynce Europejskiej, jak bardzo lubi swój styl życia i jak bardzo jest oderwana od rzeczywistości (zarabiała krocie jako makler giełdowy, była panną, nie miała dzieci i do tego obnosiła się ze swoimi poglądami, że prawo głosu mają tylko kobiety wyzwolone czytaj samotne, z co najmniej doktoratem i rzecz jasna najlepiej bezdzietne, chyba, że znalazłyby drugą kobietę, która by z nimi chciała mieć dziecko). Moja przyjaciółka doktoratu nie miała, planowała natomiast mieć czwarte dziecko. Moja przyjaciółka nie uważała też skrobanki za metodę antykoncepcyjną, a co najgorsze, zdaniem Kuzynki Europejskiej, uwielbiała gotować, robić na drutach i spędzać czas z dziećmi. Zestawiając te dwa światy mogłam być pewna, że obiektywizm w ocenie sytuacji przez Kuzynkę Europejską będzie tak rzetelny jak rzetelne bywają babcie oceniające urodę i zdolności swoich wnuków.

Poradziłam przyjaciółce, by kupiła Kuzynce Europejskiej bilet powrotny do Brukseli lub Strasburga. Tam jej na pewno się spodoba. Oni jako rodzina pewnie ostatecznie się sami dogadają, bo koniec końców samochód trzeba ponaprawiać, umyć i zmienić mu w końcu opony na te pasujące do dróg, którymi porusza się rodzina mojej przyjaciółki.

Beata Wróblewska

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor