Kulturkampf
Inne z kategorii
To złowrogo brzmiące słowo znane jest mojemu pokoleniu nie tylko z podręczników i lekcji historii, ale z żywych opowieści, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, opowieści, które moi rodzice słyszeli od swoich dziadków, będących naocznymi świadkami tamtych wydarzeń.
A były to wydarzenia dramatyczne. Ich symbolami są wóz Drzymały, polskie rodziny wypędzone ze swych domów, ale i ks. Piotr Wawrzyniak, i arcybiskupi Stablewski i Ledóchowski, i bohaterowie tacy jak Karol Marcinkowski, Hipolit Cegielski czy Marcin Kasprzak i cała ta „najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Oni wszyscy są gdzieś w tle owego kulturkampfu, czyli wojny o kulturę, wypowiedzianej przez niemieckiego kanclerza Otto Bismarcka. Wypowiedzianej – właśnie – komu?
To było jedno z przemilczeń, których dopuszczała się szkolna historia w szkołach komunistycznych, w czasach mojej szkolnej edukacji. Rzadko który nauczyciel miał bowiem odwagę powiedzieć uczniom, czym naprawdę był kulturkampf. Owszem, tłumaczono, że była to walka z polskością. A tymczasem Otto von Bismarck nie wypowiedział wcale tej wojny o kulturę Polsce, której przecież nie było. Wypowiedział ją Kościołowi katolickiemu. Wpływów katolicyzmu obawiał się w zjednoczonym świeżo państwie pruskim nie tylko na ziemiach tak zwanego zaboru pruskiego. Powody do obaw miał jeszcze co najmniej dwa – była to silna katolicka Bawaria oraz wpływ katolickich – bardzo silnych jeszcze wtedy – Austro-Węgier. Rozpoczął więc wojnę z Rzymem, w którym na tronie Piotrowym zasiadał wówczas papież Pius IX, ale nie wojnę militarną – wojnę o kulturę. Niemcy miały bowiem być liberalne, a za największe zagrożenie niemieckiej wolności i obyczajów uznano właśnie rzymski katolicyzm. Wojnę tę Bismarck w zasadzie przegrał, nie docenił siły przywiązania katolików do swojej tradycji i do wiary. Musiał zrewidować swoją politykę.
Tak naprawdę nie była to jednak ani pierwsza, ani ostatnia wojna wypowiedziana Kościołowi katolickiemu o kulturę, czyli tak naprawdę o „rząd dusz”. Bismarck zdawał sobie doskonale sprawę z tego, co my dziś wciąż za mało rozumiemy. Mówił o tym św. Jan Paweł II w mocnych słowach „wiara, która nie staje się kulturą, nie jest wiarą w pełni przyjętą, w pełni przemyślaną, przeżytą wiernie”.
Można by tu się zastanawiać, czym jest kultura? Szkoda jednak czasu na teoretyczne rozważanie. Papieżowi chodziło o to, co stanowi całokształt prawdziwie ludzkiego, a więc rozumnego, duchowego życia człowieka. Kulturą jest i sztuka, i nauka, i literatura, i muzyka, i liturgia. Ale jest nią też i zachowanie się na ulicy i język codzienny, i sposób odzywania się do drugiego człowieka. Kulturą jest to wszystko, co stanowi sposób życia, mówienia i myślenia. I ten sposób życia, myślenia, zachowania, w rodzinie, w szkole, zakładzie pracy, na zebraniach, radach, a także w Sejmie i Senacie ma być przesycony tą kulturą, którą buduje się z wiary. To jest zadanie katolików. I taką była kultura europejska przez wieki. W muzyce Bacha, obrazach Caravaggia, dramatach Szekspira i dziesiątkach tysięcy innych pomników kultury jest obecna – czasem tylko gdzieś delikatnie w tle, ale zawsze obecna – wiara, która stała się kulturą. Była ona „w książce w szkole, w godzinach wytchnień w pracy dnia”, była też w „w wojsku, w sądzie, w rozkazach królów, w księgach praw, w służbie na morzu i na lądzie”...
Przeciwko tak pojętej kulturze katolickiej wypowiedział swą wojnę Bismarck. Nie on jeden, niepierwszy i nieostatni. Wojnami o kulturę były w znacznej mierze rewolucje francuska i rosyjska. Podobnym „kulturkampfem”, skierowanym znów przeciw katolicyzmowi, mieliśmy do czynienia na początku XX w. we Francji czy Portugalii.
Historycy mówią w tym kontekście o rekonfesjonalizacji, czyli o powrocie do traktowania religii jako osi najważniejszego sporu politycznego właśnie w kontekście kultury. Przejawem takiego „kulturkampfu” było też powstanie tak zwanej „Szkoły frankfurckiej”. Bystrzejsi marksiści już w latach dwudziestych XX w. zauważyli, że rewolucja proletariacka nie ma szans opanować całego świata z prostej przyczyny: robotnicy, których Marks chciał w tym celu użyć, po prostu komunizmu nie chcą. Ci myśliciele, wśród których byli Horkheimer, Marcuse i Adorno, zauważyli, że dla zwycięstwa rewolucji konieczne jest zniszczenie kultury, na której opiera się stary świat. Powstał w ten sposób neomarksizm, którym przybrał postać tak zwanej politycznej poprawności – mamy więc nowe wcielenie kulturkampfu.
Dlatego tak ważną jest rzeczą wspieranie tego wszystkiego, co w naszej kulturze jest trwałe, wielkie i dobre. Jednocześnie z wielką ostrożnością trzeba podchodzić do elementów czy to bezmyślnie, czy właśnie rozmyślnie lansowanej w mediach „kultury alternatywnej” która ma zastąpić dawne czcigodne tradycje i obchody.
I dlatego cieszę się, że kurator Marek Gralik napisał swój słynny list do szkół w sprawie obchodów pseudo-święta zwanego Halloween i że podniósł w nim właśnie sprawy dotyczące naszej rodzimej kultury. W Halloween kryje się bowiem znacznie bardziej zdradliwy demon niż ten, którego niektórzy widzą w oświetlonej świeczką dyni. Demon „kulturkampfu”.
Michał Jędryka