Bóg nie wchodzi w relacje z tłumem, to nie Jego styl
Inne z kategorii
Medytacje ewangeliczne z dnia 27 września 2019 r., Piątek
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: „Za kogo uważają Mnie tłumy?” Oni odpowiedzieli: „Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Piotr odpowiedział: „Za Mesjasza Bożego”. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”. (Łk 9,18-22)
...
Tłum - to specyfika funkcjonowania człowieka, który się najczęściej boi i chowa się za jakimś rzekomo wspólnym myśleniem, celem, ale to myślenie nie musi być prawdziwe.
Może być prawdziwe, ale co, jeśli nie jest?
W historii świata mamy wiele przykładów, gdy tłumy ludzi weszły w układ, zaczęły służyć jakiemuś fałszowi. Jeden człowiek stawał za drugim, chowano się wzajemnie za sobą, a na czele mógł stać jakiś lider, który wcale nie musiał być z prawdy. Tak było np. z Hitlerem, Stalinem.
Gdy Bóg spełnia w ludziach swoją misję ratowania nas wszystkich dla prawdy i dla realnej miłości, powołuje ludzi, którzy po prostu wychodzą z tłumu. Trzeba opuścić tłum. Dokładnie każdy z nas jest powołany do prawdy, bo jesteśmy stworzeni do miłości i z miłości prawdziwej. Tylko że nie każdy pragnie opuścić tłum i nie każdy chce rozeznać co jest prawdziwe. Myślenie samodzielne nie zawsze jest podejmowane przez człowieka.
Są różne powody dla których pozostajemy w tłumie. Może wygoda, może strach, może naiwność i pewnie wiele innych. Najczęściej być może są to jakieś nasze zranienia. Szukamy najszybciej i w zniecierpliwieniu jakiegoś oparcia, szukamy czegoś, na czym możemy się uwiesić. Zranienia spowodowały w nas zwątpienie w to, że jesteśmy najukochańszymi dziećmi Boga. Każdy z nas.
Dlatego gdy ranimy, jesteśmy odpowiedzialni za to, że ktoś przez to, że został przez nas skrzywdzony, kiedyś wpadnie w jakiś tłum, który prowadzi ludzi do fałszu, do jakiegoś dramatu. Tylko że ten dramat jest już przeżywany indywidualnie, bo nie istnieje coś takiego jak wspólna odpowiedzialność.
Jezus Chrystus oddał życie za to, abyśmy wszystkie zranienia byli w stanie wybaczyć, abyśmy też my sami nie ranili, abyśmy znaleźli siłę na wyjście z tłumu i daje siłę na samodzielne szukanie prawdy.
To wcale nie jest łatwe, bo mamy wpojone pokusy myślenia, że jesteśmy tym co mówią, myślą o nas inni, że jesteśmy tym, co uczyniliśmy, że jesteśmy tym co posiadamy, naszymi dobrami fizycznymi, czy mentalnymi. A tymczasem my po prostu jesteśmy ukochanymi dziećmi Boga.
Ukochane dziecko nie ma z Ojcem jakiejś 'tłumnej' - ogólnej relacji. Bóg nie wchodzi w relacje z tłumem, to nie Jego styl. Relacja z tłumem nie jest miłością. Jest układem. Lider tłumu ma z tłumem układ, ale nie jest to żadna miłość, choćby taki lider na ustach miał najpiękniejsze hasła o dobru i pięknie.
Żaden człowiek nie ma takiej możliwości jak Bóg, żeby dokładnie z każdym człowiekiem być w osobistej relacji.
To tylko i wyłącznie od każdego z nas zależy, czy zrzucimy z siebie sidła tłumu i wyjdziemy do Boga, a On wtedy pokaże nam naszą niepowtarzalną misję. Poprowadzi przez najlepsze rozwiązania naszych sytuacji życiowych i pewnego dnia zobaczymy, że wszyscy ludzie to nie tłum, ale wspólnota oparta na prawdziwej miłości, czystej i nieskończonej.
To nie jest naiwne, ale trzeba wyjść z tłumu, żeby to zobaczyć. I nie można zobaczyć tego w poranionym sobie, ale w Bogu, który realnie leczy wszystkie ludzkie rany od strony przyczyn, dlatego ta wspólnota ludzi jest możliwa.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu
Ave Maryja
Kasia Chrzan