Felieton 2 Jul 2019 | Redaktor
Gdy ma się już dość siebie samego...

Medytacje ewangeliczne z dnia 2 lipca 2019 r., Wtorek

Gdy Jezus wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: „Panie, ratuj, giniemy!” A On im rzekł: „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?” Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza. A ludzie pytali zdumieni: „Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?” (Mt 8,23-27)

...

Wielokrotnie jest tak, że gdy żyje się w oddzieleniu od relacji z Bogiem, życie wydaje się w miarę stabilne. Oczywiście nie jest to jakaś reguła, ale często tak właśnie się dzieje. Prowadzi się jakiś biznes, albo zwyczajnie pracuje się gdzieś i zarabia, i korzysta z dobrodziejstw świata. A ponieważ człowiek się rozwija nieustannie na różne sposoby to i pragnienia ulegają procesowi rozwoju. "Apetyt rośnie w miarę jedzenia."

Bodźcujemy się atrakcjami, różnymi przygodami i to trwa całymi latami. Aż zaczynamy być niewolnikami zagłuszania siebie samego. Jakbyśmy bali się stanąć twarzą w twarz ze sobą samym.

Jednak wewnętrzna pustka coraz bardziej niepokoi. Mnóstwo osób właśnie tak o tym opowiada, o pewnym szczególnym rodzaju wewnętrznej pustki. Tak zaczynają się niemal wszystkie (jeśli nie wszystkie) świadectwa ludzi... Ona staje się na tyle uciążliwa, że zaczynamy wewnętrznie krzyczeć. Poznajemy, że nie ma dokładnie nic w tym świecie, co mogłoby wypełnić ten szczególny rodzaj pustki. Przestajemy to wytrzymywać.

W końcu dochodzimy do ściany i zaczynamy krzyczeć, niekiedy już nie tylko wewnętrznie. Samych siebie już nie wytrzymujemy.

Ten moment jest naszym wyjściem na pustynie. Naturalna potrzeba - i całe szczęście, że ją mamy. Naturalna potrzeba oddzielenia się od wszystkich bodźców tego świata staje się naszym punktem zwrotnym.

Z natury nie wytrzymujemy samotności, rozumiemy to po odcięciu się od wszystkiego, co przemija, od właśnie bodźców. Krzyk jest po prostu naturalnym... zawołaniem o miłość.

Co się okazuje w tym naszym punkcie życia, gdy wyjdziemy na naszą pustynię?

To, co się dzieje nas totalnie zaskakuje. Następuje pełne zobaczenie, że ani przez moment nie byliśmy pozbawieni najczulszej miłości. Że sam Bóg jest najbliżej, choćby wszyscy o nas zapomnieli, choćby dokładnie wszyscy byli przeciwko nam na różne sposoby.

On jest.

I nigdy nie przestał się nami zachwycać, choć całymi latami odpychaliśmy tę Jego miłość.

Tego momentu spotkania bezpośredniego z Bogiem nie można opisać. Każdy tu wkracza w tajemnicę swojej intymnej relacji z Nim. To jest piękno, którego nikt nie przeżyje tak samo. Dlatego opisywanie tego wydarzenia nie ma sensu. Ale szacunek dla indywidualnej tajemnicy każdego człowieka, który przeżywa swoje spotkanie z Bogiem na pustyni, jest wdzięcznością za geniusz pomysłu Bogaa na niepowtarzalność miłości Jego do każdego z nas.

Co dalej?

Dalej nie chcemy już stracić tej raz poznanej miłości. Nie znajdziemy spełniającej nasze wszystkie pragnienia czystej miłości nigdzie indziej na świecie, bo ona nie jest z tego świata.

Otwieramy się na to doświadczenie. Zaczyna się całkowicie nowe życie.

To jest zaproszenie Jezusa do łodzi - czyli dokładnie do każdej chwili życia, które odtąd całkowicie się zmieniają i jest wreszcie autentycznie ciekawie, bez potrzeby bodźcowania się atrakcjami tego świata, które raz są, a raz ich nie ma, a wszystkie przemijają i tak. Ta miłość nie przeminie nigdy i nikt, ani nic nie może jej nam odebrać.

A teraz co dalej?

Dalej co się wydarzy, mamy jasno napisane:

"Gdy Jezus wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza..."

Tak zaczyna się nasza misja. Prawdziwa, autentyczna misja miłości. Najtrudniejsza ze wszystkiego co znamy. I najpiękniejsza.

Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu

Ave Maryja

Kasia Chrzan

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor