Felieton 24 May 2016 | Redaktor
Do medytacji, 5. Rozmyślanie, c.d.

Szybko zniechęcają się do medytacji ci, którzy podczas niej często zasypiają. Sam wiele razy zarzucałem z tego powodu systematyczną medytację, aby dopiero po dłuższym okresie do niej powracać. Pierwsza moim zdaniem metoda, to zupełnie zrezygnować z patrzenia na to z poczuciem winy, zniechęceniem czy złością na siebie. Warto przyglądać się zasypianiu z ciekawością lekarza, który pragnie pomóc pacjentowi cierpiącemu na dziwną dolegliwość.

4.3.Zasypianie
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” – mówi Jezus (Mt 11, 28). W dzisiejszych czasach jesteśmy utrudzeni i obciążeni inaczej niż przed wiekami. Zagraża nam może mniej śmiertelnych niebezpieczeństw, na drogach nie ma zbójców, mało kto cierpi głód, nie płoną całe miasta, a wizyta u dentysty mocno rożni się dzisiaj od tego, przez co przechodzili nasi przodkowie. Ale płacimy za to wielką presją. Od piątego czy szóstego roku życia musimy pracować więcej i szybciej, mamy mało czasu na prawdziwy wypoczynek, jesteśmy bardziej zestresowani i przemęczeni. Więc zasypiamy. W chwili, w której wyłącza się ciśnienie związane z pracą, z ekscytującymi treściami w telewizji czy Internecie, ze sportem, spotkaniami towarzyskimi, kiedy tylko pojawia się spokój, wyciszenie i czasem też może trochę pustki, umysł reaguje sennością. To normalne, ale poddanie się temu naturalnemu odruchowi tym razem działa na naszą niekorzyść, bo zyskując małą porcję odpoczynku, tracimy możliwość przeżycia poruszenia, którego może w nas dokonać Słowo Boże i Duch Święty, poruszenia, które daje więcej pokrzepienia i siły niż chwila snu.

Jest kilka rzeczy, które mogą pomagać w czuwaniu i zachowaniu uwagi. Pierwsza to pozycja ciała. Nie trzeba żadnej jogi, żeby odkryć, że utrzymywanie prostego kręgosłupa pomaga w zachowaniu świadomości. Ludziom przyzwyczajonym do automatycznego, nieuświadomionego nawet poszukiwania wygody siedzenie z prostym kręgosłupem wydaje się na początku sztuczne, przecież plecy naturalnie poszukują oparcia! Kiedy pewnego razu podejrzałem, jak modli się moja Mama, zdziwiłem się bardzo, że siedzi na łóżku po turecku z wyprostowanym kręgosłupem. Zapytałem ją, gdzie wyczytała o takiej pozycji. Powiedziała, że nigdzie, że tak po prostu lepiej się modli. Mimo że wcześniej wielokrotnie słyszałem o roli pozycji ciała na modlitwie, dopiero wtedy zacząłem próbować medytować, prostując kręgosłup. Na początku czułem się jak aktor, który próbuje zagrać Buddę. Te skojarzenia bardzo mi przeszkadzały w poczuciu bezpośredniego, prostego bycia przed Bogiem. Na szczęście jednak zaufałem doświadczeniu mojej Mamy i myślę, że wiele owoców medytacji zawdzięczam właśnie temu, że przyzwyczaiłem się do tej pozycji, wydaje mi się obecnie dosyć naturalna.

Pozycja ciała związana jest także z miejscem, w którym siedzimy. Już o tym pisałem, więc nie będę się rozwodził. Przypomnę tylko, że o wiele łatwiej medytować, siedząc na czymś, co nie kusi możliwością wygodnego „rozłożenia się”.

Oczywistą sprawą jest to, że duże znaczenie dla trzeźwości naszego umysłu ma pora medytacji. Znam ludzi bardzo przywiązanych do późnego chodzenia spać. Mówią, że są sowami. Sam tak myślałem i mówiłem przez większość mojego życia. Cały dzień robiłem to, co narzucała mi szkoła, studia, obowiązki, terminy, a dopiero wieczorem mogłem w pełni poczuć się sobą, zająć się tym, czym chciałem. Stopniowo więc coraz później chodziłem spać, powiększając „przestrzeń wolności”. Ale ta przestrzeń nie nadawała się zupełnie do medytacji. Ona nadawała się do łażenia po Internecie, można było iść do kina albo na piwo, można było czytać wciągającą książkę albo gadać z kimś. Ale zabierając się za medytację, niemal natychmiast robiłem się senny. Zresztą sam pomysł robienia medytacji był o tej porze odpychający. Chodzenie spać późno powodowało, że przed południem byłem rozespany. W pośpiechu, w ostatniej chwili wstawałem na jakieś zajęcia. Po południu próbowałem coś załatwić, nadrabiałem jakieś zaległości, czekając podświadomie na „mój” wieczór. Niby planowałem wieczorem jakąś naukę, coś tam, ale tak czy inaczej kończyło się na wirtualnych lub realnych włóczęgach bez celu. Przestawienie się na wcześniejsze spanie i wcześniejsze wstawanie nie było łatwe. Właściwie nie zdecydowałem się na to sam, zmusiły mnie do tego okoliczności, ale po czasie zobaczyłem, że właśnie dzięki temu rano lub przed południem w moim planie dnia pojawiło się miejsce na modlitwę i medytację. W końcu mogłem całkiem długo siedzieć bez zasypiania.

Przemeblowanie planu dnia, zmiana nawyków życiowych to jeden z najważniejszych owoców medytacji. Sam fakt, że nie jest się w stanie medytować z powodu ciągłego zasypiania, pokazuje ważną rzecz – może uświadomić, że należy się do grupy ludzi żyjących „nieekologicznie”, wbrew naturze. Można prowadzić takie „życie na dopalaczach” – kawie, ciągle goniących obowiązkach, migających w Internecie obrazkach. Nazywam to „3P”: pośpiech, panika, podniecenie. Na co dzień spotykam wielu ludzi, którzy uważają, że nie jest możliwe, żeby zaczęli żyć inaczej. Poza klinicznie potwierdzoną szkodliwością, chorobami serca i układu nerwowego życie na wysokim poziomie 3P prowadzi do stopniowego znieczulenia duchowego. To choroba zombie, na której łagodną formę cierpimy wszyscy. Człowiek całą swoją uwagę kieruje na pewne obszary swojego życia, pozostawiając inne nieuświadomione. Stajemy się na przykład bardzo wrażliwi na punkcie własnych osiągnięć i porażek, mocno przeżywając rzeczy, które w rzeczywistości mają minimalny wpływ na nasze życie.

Pewien ambitny student zawsze odkładał w czasie pisanie wszelkich pracy zaliczeniowych sparaliżowany wymaganiami, jakie stawiał sobie w nadziei, że dobrze wypadnie w oczach oceniającego. Nie widział tymczasem, co się dzieje z jego kolegą z pokoju, który pogrążał się w depresji. Dla osoby oceniającej ambitnego studenta każda jego praca była najprawdopodobniej jedną z setek prac, które sprawdza. Zresztą sam oceniający prawdopodobnie nie łapałby się do pierwszej setki osób, które mogą mieć jakiś wpływ na przyszłość studenta. Kolega ambitnego studenta popełnił samobójstwo. Ta historia nie tylko jest autentyczna, ona jest hiperprawdziwa, bo powtarza się tysiące razy w różnych wariantach. Student czy ojciec, nauczyciel, koleżanka, sąsiadka… Koledzy, żebracy, współpracownicy, pielęgniarki, politycy… To, co istotne w naszym życiu umyka uwadze zajętych, zaniepokojonych zagrożeniem, podnieconych okazjami. To życie wiedzie w kierunku przeciwnym niż ten, w którym Bóg zwraca ludzi znajdujących miejsce i czas na medytację.

Oj, sporo w tym odcinku wyszło. I nie wiem w sumie, czy dopisać do tego jakieś zakończenie, czy na tym poprzestać. Jeżeli ktoś przeczytał cykl do tego momentu, to proszę, dajcie znać, czy dobrze byłoby jeszcze o czymś napisać.

o. Rafał Huzarski SJ
Tekst opublikowany pierwotnie na blogu „Grzebień na Huzara”. Przedrukowujemy za zgodą autora.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor