Felieton 10 May 2016 | Redaktor
Do medytacji, 3. Przygotowanie bliższe

Medytacja to umiejętność, jak skill w grach komputerowych , coś, czego nie ma się na wejściu, ale potem się zdobywa i upgrade’uje. Albo inaczej: medytacja jest jak taniec. Kiedy uczymy się na przykład walca, na początku wychodzi to niezgrabnie, wydaje się skomplikowane. „Czy nie lepiej pozostać przy pogo?” – myślimy. Dopiero nabierając pewnej wprawy zaczynamy czuć wir, zaczyna to być ciekawe. A moment, kiedy łapiemy właściwą pozycję, świat wokół nas zmienia się w kolorowe plamy, a na ustach partnerki pojawia się uśmiech zdziwienia i zachwytu, wynagradza godziny spędzone na „raz, dwa trzy, raz, dwa, trzy”.

Medytacja ignacjańska na początku też wydaje się skomplikowana. Niektórzy szukają prostszych praktyk, ale kiedy coraz częściej udaje się nam  skupić, widzieć i czuć, co się dzieje w naszym wnętrzu, coraz częściej i dłużej trzymać się rozważanych tematów, a w codziennym życiu widzieć coraz więcej opanowania, pokoju serca i pogody ducha, wtedy pojawia się bezcenna wdzięczność Bogu za prowadzenie akurat tą drogą. Tyle należy powiedzieć przed przejściem do trzeciego [u nas czwartego – przyp. redakcji] artykułu tego cyklu – opisu pierwszej części medytacji. Samo rozważanie zostawię jednak na kolejny odcinek.

Jestem już zatem w pokoju, kaplicy czy gdzie indziej, mam Pismo Święte z zaznaczonym fragmentem, mam przejrzane wcześniej punkta, wiem, ile czasu chcę tu spędzić na medytacji. Co teraz?

3.     Przygotowanie bliższe
Św. Ignacy podaje najczęściej trzy rzeczy, które mamy zrobić, zanim zaczniemy rozważać dany fragment Pisma Świętego. Pierwsza to „modlitwa przygotowawcza”, druga („wprowadzenie pierwsze”) polega zwykle na wyobrażeniu sobie czegoś związanego z tematem medytacji, trzecia („wprowadzenie drugie”) to prośba o jakiś konkretny, najczęściej związany tematycznie z danym fragmentem Pisma owoc medytacji. Wszystko to razem nazywa się przygotowaniem bliższym.

3.1.  Modlitwa przygotowawcza
„W modlitwie przygotowawczej należy Boga, naszego Pana, prosić o łaskę, żeby wszystkie moje zamiary, czyny i prace skierowane były wyłącznie ku służbie i chwale Jego Boskiego Majestatu” – tak św. Ignacy opisuje pierwszą cząstkę przygotowania bliższego (ĆD 46). Problemem dla nas jest zwykle niezrozumienie słowa „chwała Boża”. „Ad maiorem Dei gloriam” – „na większą chwałę Boga” brzmiała dewiza św. Ignacego, w której miało zawierać się streszczenie jego osobistej misji i misji stworzonego przez niego zakonu. Coś niezwykle ważnego, co dzisiaj mało kogo porusza i dlatego prawie się o tym nie pisze.

Pojęcie chwały Bożej to jedno z podstawowych pojęć biblijnych określających sposób bycia Boga wobec innych stworzeń. Zdesperowany Mojżesz nie mając już siły prowadzić ciągle niezadowolonych i buntujących się Izraelitów przez pustynię, prosi Boga: „Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę” (Wj 33: 18). Kiedy Bóg daje mu to doświadczenie, jest znów pełen duchowych sił do wykonywania swojego zadania. Izajasz woła: „Powstań! Świeć, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan, i Jego chwała jawi się nad tobą. I pójdą narody do twojego światła, królowie do blasku twojego wschodu” (Iz 60: 1–3).

Podobnych fragmentów jest w Starym Testamencie mnóstwo. Człowiek nie może ujrzeć samego Boga, to dla niego zbyt wiele, ale może dotrzeć do niego coś, co symbolizowane jest przez blask i światło, coś głęboko poruszającego, zachwycającego, a czasem przerażającego, pewien objaw obecności i działania Boga. Dostrzeżenie tego objawu daje najlepsze z możliwych wobec naszej małości pojęcie tego, kim jest Bóg. Doświadczenie chwały Bożej zmienia nas. To doświadczenie chwały Bożej jest dostępne nie tylko jako bezpośrednia obecność Boga, ale także pośrednio. Psalm 8 ukazuje, jak psalmista poruszony jest chwałą Bożą widoczną w dziełach Bożych: księżycu, gwiazdach, ale także i w samym człowieku.

Trzecie źródło doświadczenia chwały Bożej to poczucie Jego opieki; „prawdziwie, chwała Pańska jest wielka” – woła psalmista w Psalmie 138, wspominając chwile, w których Pan wysłuchiwał go i wspomagał. Należy pozostawić wielki temat, jakim jest największe objawienie chwały Bożej w Chrystusie i wspomnieć tylko, że człowiek wierzący, uczeń Jezusa, nie ma być tylko odbiorcą chwały Bożej, ale ma być także jej działającym narzędziem: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5, 16). Nie jesteś stworzony, żeby nie zabijać, nie zdradzać żony, nie zaćpać się na śmierć. Jesteś pochodnią – stworzony, aby świecić, aby żyć tak, by dzięki tobie bardziej widoczna była w świecie chwała Boża. Nie może być dla ciebie i innych niczego lepszego niż to, jeżeli „wszystkie twoje zamiary, czyny i prace skierowane będą wyłącznie ku służbie i chwale Jego Boskiego Majestatu”.

Takie skierowanie się ku Bogu na samym początku medytacji pomaga mi oderwać się od innych motywacji. Często zdarza się np., że nachodzi mnie pokusa zamiany rozmyślania nad tym, co Bóg mi mówi w danym fragmencie Pisma na to, co powiem o tym wieczorem na kazaniu. Przypomnienie sobie o tej intencji to zwrócenie się ku Bogu. Nieodzowne na początku medytacji.

3.2.  Wprowadzenie pierwsze
Oj. Długo nie lubiłem. Mam w punktach, załóżmy, sugestię, żeby wyobrazić sobie pokłon Trzech Mędrców. I dawaj, przypominam sobie wszystkie żłóbki z kościołów, który w turbanie, który Murzyn, który z wielbłądem, jak wyglądała mirra… Po co? Próby wyobrażania sobie czegoś „na siłę” wydawały mi się stratą czasu. Różne doświadczenia zmieniły moje nastawienie.

Pamiętam, jak podczas pielgrzymki pieszej jeden z jezuitów robił tzw. medytację prowadzoną, przeczytał głośno fragment Ewangelii i powoli, robiąc długie pauzy, rzucał po kilka słów lub zdań do przemyślenia. We wprowadzeniu pierwszym mówił o uczniach idących z Jezusem wśród pól i łąk Galilei. Szliśmy i wyobrażaliśmy sobie, że oni idą… Tego słonecznego poranka dotknęło mnie bardzo to, jak dobrze jest po prostu iść z Jezusem. Wyobraźnia odkrywa rzeczy, których sam rozum nie jest w stanie dotknąć. Pamiętam też, jak pewna dziewczyna opowiadała o swojej medytacji Kazania na Górze. Myśli jej się kilka razy plątały i wracała do tematu rozmyślania, przypominając sobie właśnie obraz z pierwszego wprowadzenia. W pewnym momencie dotarło do niej, że wyobrażając sobie całą scenę, patrzy na to wszystko z daleka. Chciałaby wyraźniej słyszeć, co mówi Jezus, ale nie czuje się komfortowo na myśl, że miałaby się przybliżyć do tłumu słuchających Go ludzi, że miałaby wejść między nich, stać się jedną z nich. Uświadomiła sobie, że to wyobrażenie wskazuje jej bardzo wyraźnie przeszkodę, która od lat utrudnia jej rozwój duchowy – swoisty indywidualizm w dziedzinie wiary. Ostatni przykład – moja dzisiejsza medytacja. List do Hebrajczyków, fragment o nowym przymierzu. Jako lud nowego przymierza zacząłem wyobrażać sobie uczniów Jezusa już po zmartwychwstaniu. Zacząłem w wyobraźni przyglądać się szczególnie Piotrowi. Bardzo poruszyła mnie jego głęboka radość i pokój. To wyobrażenie wielokrotnie powracało do mnie przez całą medytację i współgrało z rozważaniami, ze słowami.

Prowadząc rekolekcje ignacjańskie wielokrotnie spotykałem osoby, którym wyobrażanie sobie czegoś z wprowadzenia pierwszego przychodziło chyba dużo łatwiej niż mi. Takie osoby zwykle bez problemu zabierają się za wprowadzenie pierwsze. Inni, podobniejsi pod tym względem do mnie, mają tendencję do opuszczania go. Warto jednak zainwestować trochę wysiłku w doskonalenie tej władzy wyobraźni. Po czasie widać, jak bardzo się to przydaje.

3.3.  Wprowadzenie drugie
„Prosić Boga, naszego Pana, o to, czego chcę i czego pragnę. Prośba powinna być odpowiednia do przedmiotu, czyli jeżeli przedmiotem kontemplacji jest zmartwychwstanie – o radość z Chrystusem radosnym…” – pisze św. Ignacy (ĆD 48). Ignacy nie wyjaśnia, po co jest takie wprowadzenie. Nie pisze, czy i dlaczego jest ono niezbędne. Wielu autorów pomija to wprowadzenie w opisach medytacji czy w punktach. Może to jest dobra okazja, żebym, zamiast szukać po książkach czegoś mądrego, napisał od siebie coś prostego.

Staram się robić wprowadzenie drugie przede wszystkim z tej przyczyny, że tak zaleca Ignacy i nie widzę żadnych powodów, żeby tego nie robić. Uważam, że taki element posłuszeństwa tradycji wszędzie tam, gdzie nie ma poważnych racji przeciwnych, jest zdrowy. Nie muszę koniecznie mieć racjonalnego usprawiedliwienia dla każdej rzeczy, której się trzymam w mojej wierze. Podobnie budowniczy góralskich chat, w którego rodzie przodkowie od pokoleń przekazują potomkom zasady budowania chat, nie musi zarzucać zasad swojego rzemiosła tylko dlatego, że nie umie wytłumaczyć inżynierowi, dlaczego coś ma być tak, a nie inaczej. Doświadczenia pokoleń tworzą tradycję, która przynosi dobre owoce, ale może być niezwykle łatwo uszkodzona przez ludzi, którzy brak precyzyjnej odpowiedzi na pytanie „a dlaczego tak?” biorą za wystarczający powód do rezygnacji z jakiegoś starego zwyczaju. Każdy chrześcijanin winien być tradycjonalistą w tym znaczeniu, że przechowuje i bada przekazaną mu tradycję z przekonaniem, że należy zakładać jej wartość tak długo, aż albo wykaże się jasno, że jest ona sprzeczna z wartościami, którym chce się służyć, albo się tę wartość ostatecznie potwierdzi.

Inna sprawa, że dobrze jest uświadomić sobie na początku medytacji, że jej owoce naprawdę zależą od Boga. Czasem jest tak, że uświadamiamy to sobie wyraźniej widząc, jak pewne rzeczy związane z daną medytacją dzieją się w naszym życiu jakby same, z naszym minimalnym udziałem. Nabiera się wtedy poczucia, że nasza wiara i godne pochwały wysiłki nic nie znaczą bez Jego łaski…

Rafał Huzarski SJ
Tekst opublikowany pierwotnie na blogu „Grzebień na Huzara”. Przedrukowujemy za zgodą autora.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor