Felieton 5 May 2016 | Redaktor
Do medytacji, 2. Przygotowanie dalsze

Jeżeli osoby początkujące nie robią przygotowania dalszego, to często zaczynają odkładać i opuszczać medytację, a potem z niej rezygnują. Przygotowanie dalsze to wybór tego, nad czym będziemy medytowali, a także tego, kiedy i gdzie będziemy to robili.

Dokładne określenie czasu dla wielu z nas dzisiaj, w dobie pośpiechu, jest absolutnie kluczowe, bo w przeciwnym razie pozwalamy, aby pilne sprawy powodowały, że będziemy przekładać modlitwę tak długo, aż w końcu zabierzemy się do niej zupełnie zmęczeni po całym dniu albo w ogóle zrezygnujemy. O braku właściwego czasu na medytację decyduje najczęściej nasza codzienna panika dotycząca spraw pilnych. Kiedy mamy przystąpić do medytacji, wielu z nas przychodzi do głowy myśl, że teraz nie jest dobry moment na medytację, ponieważ powinienem zabrać się za różne pilne rzeczy, pozałatwiać zaległości.  Poczucie braku czasu jest głównym „codziennym” zagrożeniem duchowym. Ale nieznośny ciężar „wielu spraw na głowie” to nie od dzisiaj wróg Boga i jego planów wobec ludzi. Nauka przeciw „nadmiernym troskom”, „zdobyciu całego świata i stracie na duszy”, przeciwdziałanie „utrudzeniu i obciążeniu” to jeden z najważniejszych wątków nauki Jezusa. Niestety, ta specyficzna i „piekielnie efektywna” forma bałwochwalstwa należy do najsłabiej rozpoznawanych przez nas sposobów działania złego ducha.

Mamy wysoką tolerancję dla niepokoju i pośpiechu. Wezwanie do miłości uważamy za przykazanie, ale liczne wezwania Jezusa do „nietrwożenia się” i pokoju serca traktujemy nie jako przykazanie, ale jak świąteczne życzenia, wyraz Jego życzliwości. To błąd. Stwierdzenie: „Pójdziesz na potępienie za pośpiech i niepokój” może wydawać się szokujące, zwłaszcza tym, którzy przyzwyczaili się do myśli, że niepokój i pośpiech jest konieczną konsekwencją troski o dobro najbliższych. Nie mogę się tutaj bardziej rozpisywać, ale wydaje mi się oczywistym faktem to, że właśnie poczucie braku czasu jest dzisiaj głównym wrogiem rozwoju duchowego i nawrócenia, jest głównym powodem tkwienia w kokonie grzechów, z których każdy jest nieraz cienki jak pajęcza nić, ale wszystkie razem unieruchamiają nas duchowo. Poczucie braku czasu nie oznacza oczywiście intensywnej pracy. Im większa presja pilnych spraw, tym większa ochota na oderwanie się od pracy i moment przerwy (Internet, wyjście na sekundę do sklepu itp.). Takie chwile zmieniają się w zmarnowane godziny. Medytacja, powrót do Boga i do zdrowych zmysłów jest większym sprzymierzeńcem życiowej „sprawczości” niż katowanie się myślami o konieczności „wzięcia się”. Już samo znalezienie czasu na medytację wymaga od wielu ludzi wprowadzenia takich zmian w trybie życia, które stają się wielkim błogosławieństwem.

Określenie czasu to też zabezpieczenie się przed przychodzącą czasem pokusą, żeby przedłużając medytację, odkładać ważne, ale trudne sprawy – taka pobożność bywa ucieczką przed życiem. Stąd planowanie czasu na medytację, 30 sekund na wpisanie sobie w kalendarz czasu i miejsca następnej medytacji może być w praktyce narzędziem duchowym o dużym znaczeniu.

Przekonałem się na sobie i zauważyłem u innych, że także wybór miejsca może wiązać się z walką duchową. Chętniej wybieramy miejsca wygodne. Naturalnie skłonni jesteśmy wybrać raczej fotel niż stołek, raczej własny pokój niż kaplicę adoracji czy kościół itd. Miejsca wygodne mogą świetnie nadawać się na medytację, ale każdy z ma skłonność do wybierania wygody, unikając zastanowienia się, czy mniej wygodne miejsce nie byłoby lepsze. Wiele medytacji przespanych w wygodnym fotelu, zakłóconych telefonem we własnym pokoju, szukaniem czegoś w jakiejś książce lub robieniem herbaty powoduje, że z czasem coraz mniej szczerze szukamy Boga. Czasem jesteśmy tak przywiązani do wygody, że wybranie mniej wygodnego miejsca rodzi w nas bunt, który jest źródłem ciągłego rozproszenia i uniemożliwia medytację. Nie warto wtedy na siłę ciągnąć się do miejsca, które wydaje nam się najtrudniejszym wyzwaniem, ale warto pamiętać i przypominać sobie o całej sprawie. Taki wewnętrzny bunt warto rozpoznawać, warto z pokorą przedstawiać to Bogu jako przeszkodę w lepszym pełnieniu Jego woli z jednoczesną świadomością, że sami nie umiemy sobie z tym poradzić w taki sposób, żeby rzeczywiście dobrze medytować. Można też rozważać następujące zdanie: „To nie sama niewygoda, ale niezgoda na nią i lęk przed nią jest ciężarem duchowym”. Przez wieki chrześcijaństwa, także dla św. Ignacego, nauka akceptacji niewygód była jedną z najważniejszych praktyk wzmacniających siłę ducha.

Wybierając fragment Pisma Świętego, nad którym chcemy medytować, można wybierać spośród czytań, które w danym dniu czytane są w kościele podczas Mszy Świętej. To najczęściej stosowana i najprostsza metoda. Można też znaleźć książki lub strony internetowe z propozycjami rekolekcji do indywidualnego odprawiania, w których są podane fragmenty na każdy dzień albo dowolnie wybrać coś samemu. Gdy idzie o punkta, to osobiście potrzebuję ich. Zrobione przeze kogoś innego czy przeze mnie samego pozwalają nie marnować czasu na pozostawianie w niezdecydowaniu, o czym właściwie mam rozmyślać. Bywają medytacje, kiedy bez żadnego wcześniejszego przygotowania otwieram Pismo Święte i coś mnie od razu uderza, coś mnie porusza i popycha dalej refleksję, przybliżając do momentu czystego trwania wobec jakiejś tajemnicy, którą nagle widzę wyraźniej niż kiedykolwiek. Jednak większość medytacji to rozproszenia i wielokrotne powracanie do tematu. Przykład z wczoraj. Medytowałem nad uzdrowieniem trędowatego. W pewnym momencie przyłapałem się nad tym, że przypominam sobie wszystko, co wiem na temat trądu (a przygotowując przez lata różne kazania, przeczytałem na ten temat sporo). Z medytacji nad skierowanym do mnie Słowem Bożym przerzuciłem się na „trądoznawstwo”. Ale wcześniej, przygotowując punkta, założyłem sobie, że będę odnosił do własnego życia słowa, w których trędowaty zwraca się do Jezusa: „Jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Rzut oka na te punkta pomógł mi wrócić do relacji z Jezusem, do medytacji. Znam ludzi, którzy dobrze radzą sobie bez żadnych punktów, rozważają sam tekst Pisma Świętego. Jednak punkta bardzo pomagają pozostać całym umysłem przy tekście i, w razie potrzeby, wracać do najistotniejszych tematów danego fragmentu Biblii.

W nowicjacie jezuitów czas na medytację mieliśmy określony, to była poranna medytacja. Miejsce każdy wybierał sobie sam, zwykle była to kaplica, oratorium lub własny pokój. Punkta natomiast mieliśmy wspólne. O 20:30 zbieraliśmy się w auli i któryś z ojców opiekujących się nowicjuszami lub wyznaczony nowicjusz czytał fragment Pisma Świętego i punkta do medytacji, które każdy sobie notował. To był dla mnie bardzo szczęśliwy czas, kiedy codziennie przez dwa lata robiłem medytację. Fakt, czasem nie przykładałem się do niej, ale i tak regularność modlitwy przełożyła się na pokój serca i wielkie poczucie wolności, jakie wtedy miałem. I chyba pierwszą rzeczą, którą zaniedbałem po skończeniu nowicjatu i pójściu na studia było właśnie przygotowanie dalsze. Przez lata nie wracałem do niego, a i medytację, nie licząc corocznych rekolekcji, robiłem bardzo nieregularnie. Dopiero czas, kiedy sam zacząłem pisać punkta dla innych, stał się okazją do powrotu do przygotowania dalszego, a dzięki temu też do regularnej medytacji. Także w grupach dzielących się doświadczeniem medytacji widziałem to przełożenie – kto robi przygotowanie dalsze, drukuje sobie punkta, znajduje i czyta fragment Pisma Świętego, ustala czas i miejsce na medytację, ten utwierdza się w praktyce. A trwająca przemiana, postęp duchowy to nie jest sprawa jakiejś jednej, nawet najbardziej niezwykłej i oświecającej medytacji, ale efekt długotrwałej praktyki otwierania się na łaskę Bożą. To jak z opalaniem się. Opala słońce, ale to człowiek musi się odpowiednio długo wystawiać na jego promienie.

Kolejny odcinek poświęcony będzie już samej medytacji.

Rafał Huzarski SJ
Tekst opublikowany pierwotnie na blogu „Grzebień na Huzara”. Przedrukowujemy za zgodą autora.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor