Dlaczego nie lubię Dnia Kobiet
Inne z kategorii
8 marca świat nowoczesny świętuje tak zwany „Dzień Kobiet”. Sam fakt jest wszystkim doskonale znany, tak więc nie widzę potrzeby tu rozwijać opisu zjawiska. Przypomnę tylko, że sama data 8 marca wzięła się stąd, iż w 1914 r. tego dnia w Petersburgu odbyła się demonstracja feministyczna, która spotkała się z interwencją wojska czy policji, w wyniku czego wiele uczestniczek zginęło. Dlatego w komunistycznej Rosji i innych krajach sowieckiego bloku święto to obchodzone było z wielką pompą.
O co chodziło feministkom? Oczywiście o tak zwane równouprawnienie. Wierzyły one bowiem, że są uciskane i gnębione, bo nie mogą pracować zawodowo albo głosować w wyborach.
Wielki filozof i logik polski, dominikanin, o. Józef Bocheński (który w XX w. w wolnym świecie uważany był za eksperta od komunistycznej ideologii i wielu polityków Zachodu pytało go o zdanie w tej sprawie), tak pisał o nieporozumieniach dotyczących roli kobiet w świecie: „Wokół kobiet powstały dwa zabobony. Jeden z nich polega na tym, że uważa się ją za człowieka niższego rodzaju, czasem nawet (tak podobno w Koranie) za istotę pozbawioną duszy. Drugi zabobon, przeciwny pierwszemu, uważa kobietę po prostu za mężczyznę i chciałby ją jak najbardziej do niego upodobnić”.
Oczywiście rozpowszechnienie się gdzieniegdzie tego pierwszego zabobonu zapewne wzmocniło grunt dla krzewienia tezy mu w jakimś sensie przeciwnej. Ta pierwsza bzdura zdaje się nam w tej chwili nie zagrażać, zajmijmy się więc drugą. Pierwsze strony Biblii, na której opiera się nasz krąg cywilizacyjny (o czym będzie mowa nieco dalej), pokazują, że bycie człowiekiem jest możliwe tylko na dwa sposoby: jako bycie mężczyzną i bycie kobietą. Mówi o tym słynne, tak często cytowane przez Jana Pawła II zdanie: „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” (Rdz 1,27). Są to sposoby różne, wzajemnie się dopełniające. Oznacza to, że z ustanowienia Stwórcy, a więc w sposób naturalny i najbardziej oczywisty kobieta jest bytem różnym od mężczyzny, a mężczyzna od kobiety. „Kobieta jest człowiekiem, ale nie jest mężczyzną – stanowi »drugą stronę« człowieczeństwa. Jej rola w życiu jest inna niż rola mężczyzny. Stąd domaganie się, by kobieta pełniła w społeczeństwie te same funkcje co mężczyzna, jest zabobonem”– pisał ojciec Bocheński.
Nie będę tu szczegółowo analizował tych różnic – dość o tym napisano. Chodzi o podkreślenie faktu, że zrównanie w prawach i obowiązkach mężczyzn i kobiet jest po prostu nienaturalne, bo z natury są oni różni. Co nie oznacza żadnego wartościowania. Tego właśnie feministki nie chcą zrozumieć – rożne prawa i obowiązki nie oznaczają wcale żadnego wyzysku ani nawet podporządkowania.
Jest to dokładnie to samo nieporozumienie, które legło u podstaw jednej z największych katastrof, jakie dotknęły ludzkość – komunizmu. Wyrósł on przecież na założeniu, że wszyscy ludzie są równi. Oddajmy znowu głos o. Bocheńskiemu: „Ludzie są oczywiście nierówni: jedni są młodzi, inni starzy, jedni silni, inni słabi, mądrzy i głupi, szlachetni, zbrodniczy i tak dalej. Mało jest więc zabobonów tak idiotycznych jak wiara, że ludzie są równi. Jeśli ten zabobon mógł się tak rozpowszechnić, to głównie z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że przyjęcie fikcji, jakoby ludzie byli równi, okazało się pożyteczne jako podstawa demokracji, a także jako zasada prawna (równość wobec prawa). Ale każdy przytomny człowiek wie, że to jest tylko pożyteczna fikcja i nic więcej, że równość ludzi jest zabobonem”.
Tu właśnie leży ten zbieżny punkt, ten najgłębszy związek feminizmu i komunizmu. Są to ideologie, które kwestionują naturalny porządek rzeczy. Nierówność (która nie jest niesprawiedliwością, ale różnorodnością!) została nadana światu przez Najwyższego Prawodawcę, którym dla wierzącego jest Stwórca, zaś dla niewierzącego, lecz uczciwego człowieka – Natura.
Te ideologie zagrażają podstawom naszej cywilizacji. Widzieliśmy to w komunizmie – wyśmiewaliśmy niezliczone jego absurdy, sprzeczne z prawdziwą naturą człowieka i społeczeństwa. Dziś dopada nas inny antycywilizacyjny absurd – poprawność polityczna, wraz z ideologią feminizmu, która dąży do tego, by zacierać różnice płci. Proszę zauważyć, że ruch tzw. „gejów” jest elementem tej samej – dla mnie obrzydliwej – ideologii, w której płeć człowieka nie ma znaczenia.
Żeby to lepiej zrozumieć, trzeba sięgnąć do teorii cywilizacji. Jedną z najbardziej dojrzałych teorii w tej dziedzinie sformułował polski uczony, historyk i socjolog – Feliks Koneczny. Jego zdaniem cywilizacja, w której (jeszcze) żyjemy opiera się stabilnie na trzech filarach: greckim, rzymskim i chrześcijańskim.
Z kultury greckiej przejęła ona pojęcie prawdy i jej obronę. Prawda dla Sokratesa była ważniejsza niż życie (poniósł dla niej śmierć), dla Arystotelesa ważniejsza była niż przyjaźń (amicus Plato, sed magis amica – veritas!).
Z Rzymu natomiast nasza cywilizacja wyniosła system prawa i praktykę jego stosowania oraz zasadę państwa prawnego, w którym zarówno władca, jak i zwykły obywatel przestrzegać powinni z góry ustalonych i znanych wszystkim zasad.
Wreszcie z chrześcijaństwa wzięła ta cywilizacja etykę łączącą sprawiedliwość z miłosierdziem i opartą na Dekalogu.
Podważenie każdej z tych zasad jest groźne dla cywilizacji. Poprawność polityczna, z zawartym w niej feminizmem, zagraża wszystkim trzem. W sposób oczywisty urąga prawdzie, sprzeciwia się moralności a ostatnio kwestionuje i porządek prawny, który winien strzec praw natury.
Michał Jędryka