Felieton 22 Feb 2019 | Redaktor
Uważać kogoś za... kogoś. Ale po co?

Medytacje ewangeliczne z dnia 22 lutego 2019 r., Piątek

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?” A oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”. Jezus zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?” Odpowiedział Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Na to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka, i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”. (Mt 16, 13-19)

...

Czy musimy kogoś uważać za kogoś? Wewnętrzna myśl przy spotkaniu z drugim człowiekiem wielokrotnie wciska się z jakimś schematem, w który chcemy dopasować danego człowieka. Daje nam to poczucie bezpieczeństwa, ale tylko poczucie, a nie samo bezpieczeństwo. Poczucie jest ułudą.

O co więc chodzi w spotkaniu z drugim człowiekiem? Zobaczmy sami, gdy my kogoś poznajemy, a nam się to rozjaśni.

Każdy z nas czuje się wyjątkowy i niepowtarzalny. I słusznie, bo taka jest prawda o człowieku - niepowtarzalność i indywidualność. Gdy spotykamy drugą osobę, bywa tak, że po chwili wyczuwamy, iż ten drugi ma już na nas definicję. Zaczynamy się wtedy albo zamykać w sobie, albo chce nam się krzyczeć: Nie! Nie myśl o mnie tak, czy tak! Po prostu mnie poznaj!

To działa w dwie strony, oczywiście jeśli ludzie w ogóle pragną być razem w znajomościach, w przyjaźniach i wielu innych rodzajach relacji.

Jest pewna piękna tajemnica w spotkaniu z drugim człowiekiem. Ona się realizuje, gdy nabieramy wolności od własnego osądzania. Jeśli samych siebie jednak jeszcze nie pokochaliśmy, to takiej wolności w sobie nie mamy. Droga do uwolnienia siebie samego od oceniania jest zazwyczaj długa i żmudna, niesie wiele trudów, bo pokochanie siebie samego w swoich słabościach jest bardzo trudne, zwłaszcza po wielu zranieniach, które otrzymujemy przecież wszyscy - jak to w życiu.

A zatem - tajemnica... Na czym by miała ona polegać w spotkaniu z drugim człowiekiem? O tajemnicy trudno się rozprawia, bo słowa są zbyt ciasne. Ale jest pewien rodzaj poznawania, który jest wolnością od wszelkich własnych wewnętrznych definicji. Ciało i krew - to znaczy mózg, miewa wiele definicji. Na poziomie uczuciowym też. Potrzebne jest to w życiu codziennym. Ale może być przeszkodą w patrzeniu na drugiego człowieka. Stąd obyczajowe hasła np.: "nie oceniaj nikogo po wyglądzie" itd.

No właśnie... tajemnica. Spotkać człowieka najpierw z intencją pokochania i wtedy poznawać. Bo człowiek to nie eksponat do poznawania i tylko relacja osobowa miłości w jej różnych odmianach pozwala prawdziwie poznawać drugiego. Miłość tez pozwala przyjmować cierpliwie to, że pewnych spraw nie można poznać. Wtedy wchodzi relacja nadziei, że to co nas łączy, mimo nierozumienia pewnych spraw, jest po prostu dobre, bo jest prawdziwe, a wtedy i piękne.

Ciało i krew - to znaczy władze umysłowe, wyobraźnia, pamięć, zmysły zewnętrzne i wewnętrzne... nie są wystarczające do wejścia w prawdziwą głębię relacji. Wszyscy ci, którzy żyją w bliskie relacji z Bogiem żywym, Osobowym wiedzą, że to właśnie Bóg jest spoiwem każdej relacji ludzkiej. Czyli Miłość.

My ludzie, jeśli zdajemy sobie w końcu sprawę z tego, że nie potrafimy kochać, wtedy dopiero zaczynamy się tego naprawdę uczyć.

Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu

Ave Maryja

Kasia Chrzan

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor