Felieton 8 Feb 2016 | Redaktor
Czy Jezus był hipisem?

W dzisiejszej liturgii słowa znaleźć można niepokojący fragment dotyczący ubioru Jezusa. Mowa jest o tym, że ludzie prosili: „żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć”. To, że prosili o możliwość uzdrawiającego dotknięcia, to rozumiem, ale dlaczego frędzli? Czyżby Jezus był hipisem?

Z frędzlami mam dwa skojarzenia. Pierwsze to właśnie hipisi, a drugie to harleyowcy. Ponieważ 2000 lat temu nie było Harleyów (a szkoda), to odrzuciłem ewentualność, iż Jezus był założycielem ruchu motocyklowego, którego elementem autoidentyfikacji są skórzane frędzle poprzyczepiane do rękawic, kurtek, kufrów i manetek. Chociaż…

W Internecie znaleźć można opinie, że Jezus był socjalistą, ale i takie, że Jezus był liberałem gospodarczym. Oczywiście 2000 lat temu nie było ani socjalizmu, ani liberalizmu, ale są tacy, którym najwyraźniej wcale to nie przeszkadza. Może więc Jezus był pierwszym harleyowcem, a frędzle przyczepiał do oślich uszu i wiklinowych koszy?

Równie dobrze możemy zastanawiać się, czy współcześnie Jezus nosiłby bluzę czy marynarkę. Za bluzą przemawia fakt, że był cieślą, a nie bankierem, a za marynarką to, że był swego rodzaju intelektualistą. Czy więc współcześni ludzie prosiliby, „żeby choć kaptura u Jego bluzy mogli się dotknąć”, czy też mowa byłaby o krawacie?

Takie rozważania, choć ciekawe, pozbawione są sensu. Jezus urodził się w czasach, gdy ludzie nosili tuniki i on też nosił tunikę. Koniec i kropka. A przy tunice miał frędzle. Po co? Myślę, że to my musimy dostosować naszą wiedzę do wiedzy tamtejszych ludzi, to my musimy uczyć się pojęć używanych wtedy, a nie próbować tamtejsze pojęcia na siłę wtłaczać w ramy współczesnej terminologii.

Frędzle były dla mnie na tyle zagadkowe, że postanowiłem poszukać jakiejś podpowiedzi u ludzi bieglejszych w tej dziedzinie. Doczytałem, że frędzle mieli obowiązek nosić wszyscy Żydzi. Były religijnym elementem ubrania. W innym miejscu Pisma Świętego Jezus gani uczonych w Piśmie właśnie za wydłużanie frędzli, a więc za gorliwość na pokaz.

Sprawa jest więc wyjaśniona. Po raz kolejny przekonałem się, że trudno jest czytać ze zrozumieniem Biblię bez odwoływania się do pomocy osób znających język i kulturę sprzed dwóch tysięcy lat. Nie chodzi tu o jakieś zawieszenie rozumu i całkowite zdanie się na opinię innych, ale o szukanie pomocy u specjalistów w zrozumieniu specjalistycznych tekstów.

Od czasu do czasu spotykam się z poglądem, że w Piśmie Świętym można znaleźć odpowiedzi na każde pytanie, jak gdyby był to poradnik na każdą okazję. Tymczasem kwestia pojemności Biblii jest dla mnie nieco bardziej złożona. Wydaje mi się, że w Piśmie Świętym są odpowiedzi na nasze pytania, ale bez pomocy z zewnątrz, bez Kościoła, bez duszpasterzy i biblistów, nieraz trudno jest je znaleźć. Można, naprawdę można się pogubić.

Wreszcie, oprócz tego, że do zrozumienia treści potrzebna jest znajomość pojęć i kontekstu, ważne jest, że do zrozumienia Pisma Świętego potrzebna jest… znajomość Pisma Świętego i tradycji Kościoła. Nie można brać z niego tylko tego, co nam aktualnie pasuje do tezy, którą zamierzamy obronić. Jeszcze kilka lat temu, jako ateista, tak właśnie czytałem Nowy Testament. Podkreślałem wszystkie niezrozumiałe i trudne fragmenty na dowód tego, że ta księga jest oderwana od życia współczesnego człowieka. Dziś myślę, że problem był we mnie. To ja byłem oderwany od chęci zrozumienia tego, co czytam, a szukałem tylko potwierdzenia tego, co było dla mnie łatwiejsze, wygodniejsze, przyjemniejsze.

Marcin Gnosiewicz

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor