Felieton 11 Apr 2016 | Redaktor
Byłam

Nie wyobrażałam sobie, że mogę być tego dnia w innych miejscach, z innymi ludźmi. 10 kwietnia wpisał się już w tradycję mojej rodziny i choć z trudem, to jednak potrafimy tak się logistycznie zorganizować, by przynajmniej część z nas była w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu.

Różne bywały te kwietnie. Ciepłe, zimne, tłumne, spokojne, smutne, zamyślone. Obstawione uzbrojoną po zęby policją i takie, kiedy mogliśmy czuć się przyjaźnie. Takiego 10 kwietnia jak wczoraj nie było jeszcze nigdy.

Przede wszystkim mnóstwo ludzi, z każdego zakątka Polski. To naprawdę robi wrażenie, gdy widzi się ludzi z Leska, z Gdańska, ze Szczecina, Przemyśla czy Zakopanego zgromadzonych w jednym miejscu. Dla nas dystans z Bydgoszczy to igraszka, choć i tak wróciliśmy o 3.15. Tak więc ludzi było wielu. Różnych. W zasadzie każdy z jakimś patriotycznym znakiem, flagą, opaską, przypinką. Flag zresztą było morze i jak zwykle widok falujących na niebie olbrzymich biało-czerwonych skrzydeł poruszał moje serce. (Swoją drogą inwencja Polaków, którzy już od lat używają wędek do niesienia flagi wysoko jest niesamowita).

Więc morze flag, wiele transparentów, choć zdecydowanie mniej i mnie napastliwych, jakby już było wiadome, że nie trzeba krzyczeć o ujawnienie prawdy, o dążenie do niej. Moją uwagę zwrócił też fakt, że były te banery bardzo porządnie wykonane, że nazwy miast były elegancko wyeksponowane na flagach czy transparentach.

Jak zwykle ujmowali też górale, którzy chętnie kłaniali się nawet obcym i którzy przynajmniej tym razem nie musieli być nieszczęśliwi w swoich ciepłych strojach (na zaprzysiężeniu Prezydenta Andrzeja Dudy, gdy w cieniu było 30 stopni, wręcz z nabożeństwem patrzyłam na górali i góralki w filcowych spodniach, wełnianych skarpetach i innych elementach ich pięknego stroju).

Byli też górnicy. Byli stoczniowcy.

Byli ludzie starsi, młodsi, rodziny z dziećmi, dostojne damy i bardzo oryginalna młodzież. Ludzie znani i ci, których nie znajdziemy nawet w parafialnej gazetce.

BYLI. Śpiewali, rozmawiali, uśmiechali się do siebie i nawet w strasznym tłoku potrafili być życzliwi. Nie, nie będę pisać zbyt wiele o przemówieniach. Prezydent Andrzej Duda wygłosił o 16.50 piękną mowę, w której podkreślił jak ważne jest wzajemne wybaczenie, zrozumienie i obecność. Prezes Jarosław Kaczyński z kolei mówił o konieczności wybaczenia, za którym kryje się prawda i sprawiedliwość. Każdy z nich inaczej i każdy mądrze. Bo inne też są ich role, inne zadania.

W czasie wczorajszego pobytu w Warszawie udało mi się też zdążyć na Powązki Wojskowe. I tu też miłe zaskoczenie. Przede wszystkim nigdy jeszcze nie było tak wielu i tak pięknych kwiatów. Każdy grób smoleński był ozdobiony wielkim wieńcem od Pana Prezydenta. Złośliwie stwierdziłam, że chyba dotychczas nie było Pałacu Prezydenckiego stać na równie hojne uhonorowanie pamięci ofiar. Albo raczej nie było takiej woli.

W każdym razie Powązki tonęły w biało-czerwonych kwiatach. I nie da się ukryć, że robiło to piękne i wielkie wrażenie.

I pieśni. Przede wszystkim Hymn, który od jakiegoś czasu wydaje się mieć cztery zwrotki, odśpiewane zostały na Krakowskim Przedmieściu.

Potem „Boże coś Polskę” ze szczęśliwym zakończeniem „Pobłogosław Panie”.

I trzeci nieoficjalny hymn „Żeby Polska była Polską”. Myślę, że Jan Pietrzak ocierał łzy wzruszenia, widząc i słysząc, jak tłum śpiewa nie tylko refren, ale i zwrotki Jego pieśni.

Byłam. Widziałam.

Nie muszę umieszczać w księgi, bo szczęśliwie jest ktoś, kto to opublikuje.

Czy zwyciężyłam? Chyba tak. Jestem szczęśliwą Polką, która zobaczywszy morze Rodaków, morze biało-czerwonych flag znów uwierzyła, że „to nasze miejsce, to nasz kraj”.

Beata Wróblewska

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor