Święto ludzkiej godności [NIEDZIELA]
Zbliża się Boże Narodzenie. Już ulice i domy rozświetliły się niezliczonymi lampkami. Już choinki stoją na ulicach miast, a dzieci ubierają je w domach.
Inne z kategorii
Św. Klemens I, papież i męczennik - patron dnia (23 listopada)
Święta Cecylia, dziewica i męczennica - patron dnia (22 listopada)
Za chwilę w kościołach i przy wigilijnych stołach zabrzmią tradycyjne polskie kolędy. Po niejednym policzku pocieknie łza wzruszenia. Nie da się bowiem przejść obojętnie wobec tego nastroju świątecznego, atmosfery przesyconej zapachem świerku i maku, stołu zastawionego karpiem i opłatkiem i słów modlitwy przeplatającej się z życzeniami.
Każda próba unieważnienia, likwidacji tych świąt, jest tak absurdalna, że wydaje się niemożliwa do pomyślenia. A jednak były takie próby i to w niedalekiej przeszłości. Moje pokolenie pamięta jeszcze, że w Związku Sowieckim oficjalnie nie świętowało się Bożego Narodzenia!
Młodsi towarzysze nauczyli się jednak na błędach starszych i teraz podejmują próbę równie nonsensowną, choć sprytniejszą. Chcą z Bożego Narodzenia wysterylizować, wydestylować ten nastrój, tę podniosłość, tę szlachetność pełną dobrych życzeń, ale wyeliminować religijną, nadprzyrodzoną podstawę, stanowiącą fundament tych świąt.
Oczywiście tego zrobić się nie da. Tak jak z liścia dębu nie da się wydzielić samej zieloności, odrzucając sam liść, tak jak promieni słońca nie się oddzielić od tej gwiazdy, która produkując energię daje nam ciepło i światło, tak Bożego Narodzenia nie da się wyodrębnić pomijając jego religijny charakter.
Ale takie próby mają w sobie pewne niebezpieczeństwo, pewną diabelską antylogikę. Sprowadza się ona do bezinteresownej nienawiści wszystkiego co katolickie. Nienawiść tę zaszczepia się w sercach ludzi, zwłaszcza młodych, niedouczonych, niedoświadczonych lub bezmyślnych stosując Goebelowską zasadę, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się „prawdą”.
Jedną z najlepszych metod obrony przed tym procederem jest rozważanie wciąż na nowo, zgodnie z dawną i wspaniałą katolicką metodą, tych prawd wiary, które legły u podstaw naszego tak drogiego święta.
Pierwszym faktem, który tu spotykamy, jest prawda, że Syn Boży wcielił się, a więc stał się człowiekiem i przyszedł na nasz świat. Człowiek bowiem od czasu wygnania z raju żyje w świecie, w którym z Bogiem spotykać się i rozmawiać bezpośrednio nie może. Będąc obdarzony rozumem, człowiek potrafi poznać podstawowe fakty dotyczące istnienia Boga, Jego wszechmocy i dobroci, odczytując te prawdy z dzieł Stwórcy.
Jednak to Bóg chce kontaktu z człowiekiem – swoim umiłowanym stworzeniem. Z tego powodu Syn Boży, wypełniając odwieczny plan Ojca, staje się człowiekiem. Słowo ciałem się stało – jak pisze św. Jan Apostoł w prologu do swej Ewangelii. Ale i sposób w jaki to się dzieje nie jest bez znaczenia. Syn Boży bowiem wcielił się i przyszedł na świat, rodząc się z Maryi Dziewicy.
Oznacza to przede wszystkim, że cały ten proces wydarzył się na sposób nadprzyrodzony i cudowny. Najświętsza Maryja Panna, pod wpływem działania Ducha Świętego, poczęła Syna Bożego, który tym samym przybrał naturę ludzką. To wydarzenie ma kolosalne konsekwencje dla pozycji człowieka w całym stworzeniu. Powiedzmy najpierw, że Wcielenie to jest dziełem całej Trójcy Świętej. Ojciec posyła Syna, który staje się człowiekiem, a sprawia to w łonie Maryi Duch Święty. Maryja jednak – mimo całej cudowności tego procesu staje się matką w najprawdziwszy sposób, tak jak każda inna ziemska matka, z tą jedynie różnicą, że to Dziecię, jest nie tylko prawdziwym Jej Synem i prawdziwym człowiekiem, ale także prawdziwym Bogiem. Dlatego Matce Najświętszej przysługuje starożytny tytuł Bogurodzicy.
Wszystko to stało się w jednej chwili, a była to ta chwila, w której Maryja wyraziła zgodę na Bożą propozycję, czyli w dniu Zwiastowania.
Z drugiej strony jednak mówimy, że Syn Boży jest równy Ojcu, a więc odwieczny, istniał zanim zaistniał świat. Czy więc nie ma w tym sprzeczności? Czy Syn Boży ma swój początek w czasie, czy też go nie ma? Odpowiedź jest prosta, choć subtelna. Jest odwieczny jako Bóg, ma swój początek jako człowiek. Wyraża to w poetycki sposób polska kolęda: „Witaj Jezu nam zjawiony, witaj dwakroć narodzony, raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z Matki człowiekiem.
Dziecięciu temu, jako człowiekowi nadano imię, tak jak imię otrzymuje każdy człowiek. Imię to wybrał sam Bóg i rozkaz ten przekazał dwukrotnie. Raz przez archanioła Gabriela przy zwiastowaniu, drugi raz zaś w objawieniu danym we śnie Józefowi. Imię – poucza nas to wydarzenie – nie jest jakimś pustym dźwiękiem. Jest też czymś więcej niż zwykłe oznaczenie takiego a nie innego osobnika. Imię Jezus oznacza, zgodnie z hebrajskim źródłosłowem, tę cechę Dziecięcia, że będzie ono Zbawicielem wszystkich ludzi.
Boże Narodzenie jest więc świętem ludzkiej godności. Wynika ona nie tylko z faktu, że człowiek jako istota rozumna jako jedyny byt materialny we wszechświecie został obdarzony nieśmiertelnością. Mamby bowiem nieskończenie więcej. Godność człowieka została uświęcona poprzez wcielenie Syna Bożego, który będąc odwiecznie ze swoim Ojcem i Duchem Świętym, takim samym i jedynym Bogiem, przez którego wszystkie rzeczy zostały stworzone i który utrzymuje je w istnieniu jako Pan całego stworzenia, że ten Bóg przyoblekł się w naszą ludzką naturę i na zawsze już pozostanie również człowiekiem tak jak my. A ponieważ ma niekończone przywilej łaski i jest Zbawicielem ludzi, to jest również najwyższym kapłanem i królem i największym ze wszystkich prorokiem.
Z tego też powodu wszelkie próby zrównania człowieka ze światem zwierząt są nie tylko żałosne i śmieszne, ale urągające prawdzie. Człowiekowi przysługuje władztwo nad wszelkim stworzeniem, które ma mu służyć, a on winien je uszanować jako dzieło miłości Boga.
Maksymilian Powęski