Godność w czasach hekatomby
Podobno im człowiek starszy, tym chętniej sięga po biografie, pamiętniki, wspomnienia czy dzienniki. Nie wiem, czy już osiągnęłam ten etap w życiu, bo jednak nadal fascynują mnie historie, które zanurzone są w fikcji (vide „Ślepnąc od świateł” Jakuba Żulczyka). Zdarza mi się jednak wziąć do ręki opowieści z życia wzięte, które swoją wymową i autentycznością chwytają za serce.
Inne z kategorii
Nowa edycja Wieczorów Organowych: pierwszy koncert już w sobotę
Harmonia głosów i piszczałek
Taką książką-relacją-wywiadem jest pozycja „Dziewczyny z powstania”. Anna Herbich, autorka młoda i ambitna (poczyniona przez nią na potrzeby książki kwerenda nie pozostawia wątpliwości, że to osoba solidna), porwała się na opis życia kobiet, których los wplótł się w historię Powstania Warszawskiego. Są tam opowieści o bardzo różnych kobietach. Sanitariuszkach, łączniczkach, tych, które pozostały w cywilu. Każda z opowieści niesie w sobie jednak potężny zastrzyk emocji i refleksji.
Kiedy oglądałam film „Miasto 44”, nie mogłam zrozumieć, dlaczego w tak przedziwny sposób opowiadana jest heroiczna historia i straceńcza walka. Dlaczego żołnierze powstania zachowują się jak nieodpowiedzialne chłystki? Czemu mają służyć erotyczne sceny? Komu mają się spodobać natarczywe obrazy rozrywanych ludzkich ciał? Dlaczego tak naprawdę tylko do widza ma należeć ocena sensowności wybuchu i trwania powstańczej niedoli?
Po lekturze tej książki jeszcze bardziej nie rozumiem tamtego filmu. Bo w niej nikt nie boi się ocen, nie boi się prawdy. W większości relacji powstanie oceniane jest jako nieuniknione i konieczne, bywa jednak i tak, że padają słowa pełne krytyki i smutku. Te historie opowiadane przez wielkie bohaterki (co do tego nie można mieć cienia wątpliwości) emanują autentycznością i szlachetnym pięknem.
Każda z bohaterek jest pogodzona z trudnym losem i żadna z nich nie łudzi się, jak wielkie może ponieść straty. Istnieją jednak dla nich większe, wyższe, szlachetniejsze wartości niż przetrwanie. Zawsze w takich momentach przypomina się wiersz Zbigniewa Herberta „Potęga smaku”. Poeta w sposób dla siebie typowy, bo ascetyczny i powściągliwy, jednoznacznie mówi, że czasem trzeba wstać i wyjść, choćby miał za to spaść „bezcenny kapitel ciała – głowa”. Bohaterki, z którymi rozmawia Herbich, też wiedzą, że czasem na ołtarzu ojczyzny (wiem, że to patetyczne słowa, ale tu nie znajduję innych) trzeba złożyć ofiarę najwyższą.
Żyjemy w czasach, w których trudno o bezinteresowność. Czasem oczywiście zdarza nam się zauważyć, że tworzą się grupy rekonstrukcyjne samodzielnie gromadzące eksponaty, czasem też doświadczamy obecności wolontariuszy. Głownie jednak na plan pierwszy pchają się teraz interesowność i koniunkturalizm. To one naznaczają naszą rzeczywistość. Sama złapałam się na tym, że do uczennicy, która podeszła do mnie z kwiatkiem po uroczystości zakończenia nauki klas maturalnych, a której w żaden sposób nie wyróżniałam, nie pomagałam, zwróciłam się z pytaniem „A Ty dlaczego chcesz mi dać kwiatka?”. Ona z całą prostotą odpowiedziała „Bo mnie Pani uczyła przez trzy lata polskiego”. Zawstydziła mnie tą odpowiedzią.
Bohaterki książki Anny Herbich wielokrotnie zawstydzają swoją postawą pełną godności, szlachetności i wytworności. Nawet wtedy, gdy muszą iść kanałami.
Beata Wróblewska