Felieton 16 Sep 2015 | Redaktor
Rozważania o miłosierdziu

Zbliża się rok miłosierdzia. To dobra okazja, żeby rozważać, czym ta cnota chrześcijańska (tak, bo miłosierdzie jest cnotą!) jest w istocie. Wydaje się, że dobrym wstępem do takich rozważań będzie fragment książki Ortodoksja Gilberta Keitha Chestertona (1874 - 1974), angielskiego pisarza, konserwatysty, nawróconego na katolicyzm, wielbiciela Polski.

Świat współczesny nie jest zły; w pewnym sensie świat współczesny jest o wiele za dobry. Pełen jest zdziczałych i roztrwonionych cnót. Gdy ustalony porządek jakiejś religii zostaje obalony druzgocącym ciosem (cios taki zadała chrześcijaństwu Reformacja), nie tylko przywary wydostają się na swobodę. Istotnie, przywary wydostają się na swobodę i włóczą się po święcie, wyrządzając szkody.

Ale cnoty także wydostają się na swobodę, a cnoty włóczą się po świecie bardziej bezkarnie i wyrządzają straszliwsze szkody. Świat współczesny pełen jest starych chrześcijańskich cnót, które oszalały. Zaś oszalały dlatego, że każdą z nich odłączono od innych i że każda wędruje samotnie. Tak więc niektórzy uczeni uganiają się za prawdą, a ich prawda jest bezlitosna. I tak niektórzy filantropi dbają tylko o litość, a ich litość (przykro mi to mówić) jest często nieprawdziwa.

Pan Blatchford [współczesny Chestertonowi dziennikarz, socjalista - przyp. red.], na przykład, atakuje chrześcijaństwo, ponieważ zwariował na punkcie jednej z chrześcijańskich cnót: czysto mistycznej i niemal irracjonalnej cnoty miłosierdzia. Żywi on dziwne przekonanie, że uczyni przebaczanie grzechów łatwiejszym głosząc, iż nie istnieją żadne grzechy, które trzeba by przebaczać. Pan Blatchford jest nie tylko jednym z wczesnych chrześcijan — jest on jedynym spośród wczesnych chrześcijan, którego doprawdy powinny były pożreć lwy. Albowiem w jego przypadku zarzut wysuwany przez pogan jest rzeczywiście uzasadniony: jego miłosierdzie oznaczałoby jawną anarchię. Jest on prawdziwym wrogiem plemienia ludzkiego, ponieważ jest tak bardzo ludzki.

Jako przykład drugiej skrajności można by w tym miejscu wspomnieć zgryźliwego realistę, który z premedytacją niszczy w sobie uczucie wszelkiej ludzkiej przyjemności, płynącej z opowiadania radosnych opowieści lub z przynoszenia pociechy ludzkim sercom. Torquemada poddawał ludzi torturom cielesnym w imię prawdy moralnej. Zola poddawał ludzi torturom moralnym w imię prawdy cielesnej.

Ale w czasach Torquemady istniał przynajmniej jakiś porządek, który zdolny był w pewnej mierze nakłonić pokój i sprawiedliwość, aby padły sobie w ramiona. Dziś nawet się sobie nie kłaniają.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor