Felieton 16 Oct 2015 | Redaktor
Pamiętam

Pamiętam. 1978 rok. Mam 9 lat. Jest wtorek 17 października rano jadę z Mamą do szkoły. Trasa Karnice–Rewal. Tłok, wilgoć i raczej nieprzyjemna szarość. Nie słychać radia, monotonnie się kiwamy w codziennej drodze do szkoły. Stałam jakieś 2 metry obok Mamy, gdy nagle Ona do mnie ponad głowami woła: „Mamy Papieża, Beatka, mamy Papieża”.

Nic z tego nie zrozumiałam, bo dla mnie to nie była bliska rzeczywistość. Wtedy najważniejszy był Proboszcz, ewentualnie ksiądz w babcinym kościele. Papież to ktoś daleko. Zresztą wówczas o duchowych sprawach raczej się publicznie nie mówiło. Więc patrzyłam na Mamę nierozumiejącym wzrokiem, ale się uśmiechałam, wierząc, że skoro Ona jest tak zachwycona, to pewnie ma coś ważnego na myśli.

Drugie wspomnienie jest śmieszne. Jest sobota 2 czerwca. Jestem w szkole. Mamy lekcję wychowania fizycznego i ćwiczymy skoki w dal. Piękna pogoda, miła atmosfera na zajęciach. I nagle widzę, jak wzdłuż szkolnego ogrodzenia pędzi (o ile tak można powiedzieć o syrence bosto) mój Tata. Patrzę na Niego zdziwiona (bo to nie były czasy, gdy Rodzice odbierali dzieci ze szkoły samochodami) i zastanawiam się, dlaczego podbiega do mojego nauczyciela, coś nerwowo Mu tłumaczy, a po chwili porywa mnie w koszulce gimnastycznej, z niedopiętym tornistrem i dyndającym workiem od stroju, do samochodu. Biegniemy, a potem gnamy do domu. Kiedy pytam, co się dzieje, Tata mówi, że dzieje się historia, że telewizja zdecydowała się pokazać przylot Papieża do Polski i ja muszę to widzieć. „Tuńcia (tak do mnie mawiał) to są najważniejsze chwile dla Polski”. Jak się okazało, miał rację i dlatego się cieszę, że wpadłszy do domu nie zdążyłam jeszcze zdjąć tenisówek, gdy ujrzałam jak Jan Paweł II schodzi na płytę lotniska w Warszawie.

Trzecie wspomnienie jest smutne. Jest 13 maja 1981 rok. Przyjeżdżam do domu i zamiast radosnego cześć od Mamy słyszę Jej płacz. „Chcieli zabić Papieża”. Płaczę z Nią. Wieczorem idziemy do kościoła. Modlimy się. Jest naprawdę czarno, choć za oknem kaczeńce i niezapominajki.

Ostatnie wspomnienia to te z 2005 roku. Już wiedzieliśmy wszyscy, że z Papą jest źle, ale wciąż chwytałam się nadziei, że może to minie, może to nieprawda. Jeszcze w czwartek przed 2 kwietnia łudziłam się i modliłam o powrót do zdrowia.

W piątek jednak 1 kwietnia zabrałam swoją klasę do kościoła w ramach lekcji wychowawczej. Nie udało nam się pomodlić, bo drzwi były zamknięte, ale w tym spacerze było tyle ciszy i skupienia, że do dziś nie mam wątpliwości, czy postąpiłam słusznie. Było takie ostre powietrze.

Na drugi dzień o 21.37 klęcząc w Klaryskach, odebrałam smsa. Nie przerwałam modlitwy. Po kościele przeszedł szmer. Byliśmy z Nim jednością. Papa na Niebieskich Polanach, my na ziemskim padole.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor