Nie można „zakazać” Boga
Na razie niestety nie w bydgoskich kinach...
Inne z kategorii
Czy jesteśmy gotowi umrzeć za wiarę? Dzisiaj niezwykle rzadko produkty kultury popularnej stawiają przed nami tak ambitne, a jednocześnie uduchowione pytania. Wchodzący na polskie ekrany 6 listopada film „Zakazany Bóg” pokazuje niezwykłą historię hiszpańskich męczenników za wiarę, zamordowanych przez lewicowców w trakcie wojny domowej. Dowodzi on także, że kino w XXI wieku nie musi być puste, a bohaterowie mogą stanowić wzór do naśladowania.
Typowym bohaterem współczesnych filmów jest osoba bezrefleksyjnie podchodząca do świata. Jej rechoczący śmiech zagłusza wszelkie głębsze myśli, a większość problemów i bolączek dotyczy kwestii miłosnych, zawsze kończących się pozytywnie.
Ilość produkcji zmuszających nas do ruszenia głową, zadumania się nad celem życia czy poszukania odpowiedzi na egzystencjonalne pytania, jest w dzisiejszym świecie niezwykle mała. Nawet jeśli jakieś filmy poruszają ambitne tematy, to zwykle fabuła pozostaje do bólu świecka. Jednak już film „Cristiada” pokazał, że obrazy omawiające sferę sacrum także mogą przynieść sukces kasowy. Niestety ukazanie w sposób hollywoodzki, a więc atrakcyjny dla współczesnego widza, historii meksykańskich obrońców wiary katolickiej nie zmieniło oblicza współczesnej kinematografii. Była to tylko kropla w morzu potrzeb. Produkcje wciąż, niczym diabeł święconej wody, unikają religijności, wiary i duchowości. Są jednak ludzie walczący z tym stanem rzeczy. 6 listopada na polskie ekrany trafi film będący kolejną kroplą drążącą skałę kinowego pięknoduchostwa.
Życie napisało w dziejach ludzkości tysiące scenariuszy. Gdyby reżyserzy mieli taką wolę, mogliby kręcić filmy tylko na podstawie książek historycznych, a tematów nie brakłoby im przez dekady. Tak się jednak nie dzieje, z małymi wyjątkami. Kolejnym po „Cristiadzie” klinem wbitym w kinowy mainstream jest „Zakazany Bóg” w reżyserii Pablo Moreno, pokazujący, że wiara wymaga poświęcenia, a w Europie ginęli za nią ludzie jeszcze w XX wieku.
Jest lato 1936 roku. Pełna sprzeczności, wzajemnej wrogości i napięć historia Hiszpanii zbliża się do punktu kulminacyjnego. Jednak na początku lipca nikt jeszcze nie wie, że już za kilkanaście dni kraj wpadnie w objęcia tragicznej w skutkach bratobójczej wojny. Nawet prawicowi generałowie, spiskujący od kilku miesięcy w celu obalenia lewackich władz republiki, nie spodziewają się, że ich pucz zamieni się w wieloletnią walkę, a kraj stanie się poligonem dla wojsk wszystkich europejskich totalitaryzmów. Mimo politycznych namiętności rozpalających ojczyznę Cyda, życie jeszcze w połowie lipca toczy się normalnie. Upał doskwiera wszystkim bez wyjątku - i lewicy i prawicy. W klasztorze Klaretynów w aragońskim Barbastro zakonnicy spełniają swoje codzienne obowiązki i oddają się modlitwie. Także oni nie wiedzą, że wkrótce dotnie ich eskalacja przemocy i zostaną męczennikami za wiarę.
Wraz w rozpoczęciem antykomunistycznego powstania Hiszpania dzieli się na dwa, zaciekle walczące ze sobą obozy. Po kilku dniach zawieruchy fronty rozrywają kraj na wrogie i niemal niezależne od siebie państwa. Każde z nich buduje własny aparat przemocy. Władza lewicowo-republikańska, oprócz zinstytucjonalizowanego prześladowania działaczy tradycjonalistycznych czy nacjonalistycznych, podejrzewanych o sprzyjanie puczowi, krzywdzi swoich obywateli także w inny sposób. Rewolucja ekonomiczna, polityczna i społeczna dokonywana w strefie rządu madryckiego przez anarchistów lub lewicowych socjalistów, zmiata republikańską administrację w terenie. Wraz z objęciem lokalnej władzy przez ekstrema, rozpoczyna się nienawistna rzeź wszystkiego co święte, tradycyjne czy patriotyczne. Każda osoba konsekrowana, każdy świecki działacz katolicki, każda świątynia – wszyscy i wszystko może teraz paść ofiarą lewicowej przemocy.
„Nigdy w historii Europy, a może nawet i świata, nie widziano takiego ucieleśnienia nienawiści do religii i jej wyznawców” – pisał, lewicujący skądinąd, historyk Hugh Thomas o antykatolickim terrorze w Republice Hiszpańskiej, trwającym od lipca 1936 roku. Słowa te dobrze oddają to, co stało się w zgromadzeniu Klaretynów w Barbastro. Lewicowcy już na samym początku wojny bez najmniejszych skrupułów zamordowali tam 51 zakonników, kleryków i księży. Zanim ich martwe ciała upadły na zimną posadzkę, mury klasztorne były świadkami tortur psychicznych i fizycznych zadawanych przez „siły postępu” oraz niebywałego heroizmu i wierności religii ze strony klaretynów. Socjaliści oferowali im darowanie życia w zamian za porzucenie wiary. Nikt tej diabelskiej propozycji nie przyjął. Bracia z Barbastro zginęli, jednak za swoją postawę zostali wyniesieni na ołtarze przez Ojca Świętego, Jana Pawła II.
Ich zachowanie, będące godnym naśladowania modelem katolickiej pobożności i trwania w wierności Bogu mimo groźby śmierci, polski widz będzie mógł poznać już 6 listopada. Wiedza o duchowej sile hiszpańskich klaretynów, pozostającej wspaniałym wzorem do naśladowania, wyjdzie z uniwersyteckich gabinetów specjalistów i grubych tomiszczy czytanych tylko przez pasjonatów. Wszystko za sprawą polskiej premiery filmu „Zakazany Bóg”.
Dzisiaj, gdy przeżywamy wyraźny kryzys autorytetów, ludzie pozostający w zgodzie ze słowami Pana Jezusa są niezwykle cenni. Tym bardziej warto zapoznać się z produkcją, nad której dystrybucją w Polsce patronat objął portal PCh24.pl.
Michał Wałach PCh24.pl
Warto domagać się tego filmu w bydgoskich kinach. Z pewnością pojawi się na ekranach, gdy zarządzający kinami przekonają się, że jest oczekiwany. Podobnie było z Christiadą