Franciszek Possenti - szczęśliwy wynalazek ks. Twardowskiego
Inne z kategorii
Pasjoniści dziś obchodzą święto jednego ze swych patronów Św. Gabriela od Matki Bożej Bolesnej, zakonnika.
Ksiądz Jan Twardowski napisał o nim krótki wiersz:
O Gabrielu bledziutki,
z bolesnym w ręku obrazkiem;
jesteś mi cały - gdy kocham -
Szczęśliwym wynalazkiem.
Narodzony dla Nieba: 27 lutego 1862., w wieku 24 lat.
Jego klucz do świętości: W domu rodziny Possentich było z pewnością wiele osób. Tata Sante i mama (Agnieszka) Agnese mieli trzynaścioro dzieci. Ktoś, co prawda, powrócił przedwcześnie do nieba, a ktoś inny z różnych powodów mieszkał daleko. Ale nie dlatego dom gubernatora pozostał pusty. Jednakże „w domu żyło się jak umarli bez niego”. Proste pokoje starego pałacu nabierały życia tylko wtedy, gdy był on, (Franuś) Checchino (wym.: kekino), charakteryzujący się zarażliwą radością i uwodzicielskim uśmiechem. Brat (Michał) Michele już jako starzec wspominał tak własną młodość naznaczoną jeszcze żywością i radością zwinnego Checchino.
Chłopiec w pełni sprinter
Rodzina Checchino była szlachecka i liczna; kwilenia niemowląt były zawsze nowe i świeże. Rodzina przede wszystkim przykładna. Checchino w niej pozostał do osiemnastego roku życia, następnie żył przez sześć lat w klasztorze. Życie Checchino było krótkie, lecz spełnione, przeżyte w biegu: wydaje się, że przeszło jak ciężki oddech. Prawie niemożliwe jest podążać za nim. „Skradł nam krok” powie, używając bardzo trafnego wyrażenia, ojciec Norberto Cassinelli, jego dyrektor. Życie pełne uśmiechu i fascynujące: aby przybliżyć się do niego, odkrywają się świetliste i nieograniczone horyzonty. Prześledźmy je, oby w sposób górnolotny.
Od początku wielkie daty. 1 marca 1838 roku: rodzi się w Asyżu (Perugia), jako jedenaste z trzynaściorga dzieci, jako syn gubernatora papieskiego miasta. Zostaje ochrzczony tego samego dnia, nadano mu imię najbardziej znamienite z jego mieszkańców, (Franciszek) Francesco. W domu i wśród przyjaciół jednak będą go zawsze nazywać Checchino, a u Pasjonistów wybierze imię (Gabriel) Gabriele. 27 lutego 1862 roku: umiera w Isola del Gran Sasso (Teramo). Po dwudziestu czterech intensywnych latach. Tata Sante Possenti (Terni, 1791-1872) ukończywszy studia w Rzymie, wypełnia funkcje gubernatora, delegata i radnego Państwa Kościelnego w dwudziestu siedmiu miasteczkach rozproszonych w Marchii, Lacjum oraz w Umbrii. Mama (Agnieszka) Agnese Frisciotti jest kobietą prawą, łagodną i świętą. Wzięli ślub w Civitanova Marche (Macerata), w jej rodzinnej miejscowości, 13 maja 1823 roku. Z małżeństwa rodzi się trzynaścioro dzieci: dwoje umiera zaraz po narodzeniu, dwoje w dzieciństwie, czworo (a wśród nich Gabriele) w pełni wieku młodzieńczego.
W 1841 roku Sante zostaje wybrany na radnego Spoleto (Perugia), dokąd się przeprowadza z całą rodziną. Tutaj w wieku niespełna 42 lat umiera Agnese. Przed zaśnięciem w Panu, chce mieć blisko siebie Checchino: całuje go i długo przytula. Sante wychowuje słowem i przykładem. Rankiem, przed udaniem się do biura, modli się przez godzinę, a następnie uczestniczy we Mszy świętej, biorąc zawsze ze sobą któreś dziecko. Wieczorem różaniec: niech nie brakuje nikogo lub niech nie przyzwyczaja się, aby zasnąć… Na koniec zachęca wszystkich „wpajając zasady chrześcijańskie”. W 1844 roku Checchino rozpoczyna szkołę podstawową. Nie ma mamy, która przygotowałaby mu teczkę lub podwieczorek. Siostra (Maria Luiza) Maria Luisa, o dziewięć lat starsza od niego, oraz gosposia (Pacyfika) Pacifica Cucchi wzorowo ją zastępują. W 1846 roku przyjmuje sakrament bierzmowania, a w 1851 roku Pierwszą Komunię świętą.
W wieku 13 lat rozpoczyna naukę w liceum u Jezuitów w tym kolegium, który w Spoleto z dumą jest nazywany uniwersytetem: są to lata fundamentalne dla jego formacji ludzkiej, kulturalnej i duchowej. Jest inteligentny, lubi się uczyć, radzi sobie znakomicie, zwłaszcza w przedmiotach humanistycznych. Liczne nagrody i dowody uznania nie pozwalają na siebie czekać. Pisze poezje, również po łacinie; w szkolnych przedstawieniach jest niekwestionowanym i oklaskiwanym bohaterem. Elegancki, żywy, odprężony i błyskotliwy staje się obiektem zainteresowania z powodu swojej wesołości, czasem ekscentrycznej. Interesuje się modą, ubiera się gustownie i używa perfum do pozazdroszczenia. Kocha radość, a gdzie jest impreza, jego nigdy nie brakuje. „Narodził się dla przyjaźni”. Chce wieść prym we wszystkim, i za wszelką cenę; „piękne życie nie sprawia mu przykrości”. Przezwisko „tancerz” (nie tylko dlatego, że chodzi też na potańcówki), nie jest doprawdy niezasłużone. Ale jest też dobry, hojny, wrażliwy na cierpienia ubogich; kocha modlitwę. Promienieje życiem. Wyścig jest jego ulubionym sportem, teatr go fascynuje i często z tatą oraz siostrą tam się udaje. Nic dziwnego, jeśli serce jakiejś dziewczyny zacznie bić dla niego.
Pociągają go powieści i czyta z pasją współczesnych autorów takich jak: Manzoni, Bresciani, Tommaseo i Grossi. Ale nie ma dużo czasu na to, aby marzyć: przyszłość nadchodzi i trzeba się przygotować. W rodzinie inni już wybrali własną drogę. A on co uczyni?… To prawda: niczego mu nie brakuje, jednakże nic go nie satysfakcjonuje w pełni. Ileż to razy podczas przedstawień teatralnych wychodzi i udaje się, aby opowiedzieć Matce Bożej o problemach i obawach swojego wędrownego serca. Ileż to razy zamyka się w swoim pokoiku przed małą figurką Matki Bożej Bolesnej, bardzo mu drogiej, i klęczy z oczami lśniącymi z powodu płaczu. I jeszcze, kto by to wyjawił? Pod eleganckimi ubraniami nosi także włosiennicę. Prawdziwa mieszanka – to młode serce.
Powtarzające się rodzinne żałoby jak i pewne choroby, które mu dokuczają, spowodowały pojawienie się w nim ludzkich radości, krótkich i nietrwałych jak płatki śniegu. Na przykład mając trzynaście lat choruje ciężko na gardło; widzi wokół siebie zmartwione i bardzo smutne twarze. Cóż za lęk, ubogi Checchino! Błaga i otrzymuje uzdrowienie za wstawiennictwem bł. Andrzeja Boboli. Właśnie w tych chwilach poczuł wielką bojaźń i przyrzekł, że wstąpi do klasztoru, jeżeli zostałby uzdrowiony. Poprosił wręcz o wstąpienie do Jezuitów, ale później życie swoimi przynętami znowu odwróciło jego uwagę i swoimi powabami pochłonęło go.
Ojciec jest niechętny, aby pozwolić mu odejść. A któż mógłby go skrzywdzić? Tata Sante miał trzynaścioro dzieci i widział wokół siebie coraz to bardziej doskwierającą samotność. Teresa wyszła za mąż, (Alojzy Tomasz) Luigi Tommaso jest zakonnikiem dominikaninem, (Henryk) Enrico studiuje, aby stać się księdzem, Michele jest studentem wydziału medycyny i chirurgii w Rzymie, dwie córki i czterech synów już nie żyje. W domu, jest rok 1855, zostają tylko dwudziestosześcioletnia Maria Luisa, siedemnastoletni Checchino oraz szesnastoletni (Wincenty) Vincenzo. Sante kocha wszystkich w sposób niewyobrażalny; jednakże Checchino to Checchino. Jest mu najdroższy, odnosi sukces w społeczeństwie, pełni już funkcję jego sekretarza i marzy dla niego o znakomitej przyszłości. Jak da sobie radę bez niego?
W 1855 roku – nowa żałoba, jedna z najbardziej przykrych. 7 czerwca, jako ofiara cholery, umiera niespodziewanie Maria Luisa, która w domu zastępowała mamę. Checchino zostaje powalony huraganem pytań dlaczego. Po co żyć, jeżeli później… Pomysł klasztoru wraca ze zwiększoną uporczywością, lecz ojciec robi wszystko, co możliwe, aby ten nie powziął konkretnych przedsięwzięć. Czego będzie potrzeba, aby Checchino zdecydował się naprawdę? 22 sierpnia 1856 roku drogami Spoleto odbywa się procesja z obrazem Matki Bożej czczonym w katedrze. Wśród tłumu jest i on. Kiedy obraz przechodzi przed nim, czuje jak słowami z ognia zostaje dotknięte jego serce i dusza: „Checchino, co robisz w świecie? Czeka Cię życie zakonne”. Checchino wynurza się z tłumu i płacze, rękoma ocierając twarz. Tym razem Matka wzywa. Jak to możliwe oprzeć się temu? Nic i nikt go nie zatrzyma. 6 września (nie minęło nawet piętnaście dni), wyrusza ze Spoleto i 10 września jest już w Morrovalle (Macerata), aby rozpocząć nowicjat. W drodze przezwyciężył jeszcze próby zadane przez ojca w celu sprawdzenia jego powołania. Miał jednak rację Michele, kiedy mawiał w rodzinie: „Wiecie, jaki jest Checchino; jak już podjął decyzję, to nie pozwala się od niej odwieść”.
Tancerz zdumiewa wszystkich
W Spoleto wszyscy są zadziwieni z powodu jego niepodziewanego wyjazdu. Rankiem, 8 września profesor języków klasycznych – ojciec Luigi Pincelli, wszedłszy do klasy, rozpoczyna lekcję w sposób niezwyczajny: „Słyszeliście o tancerzu? Wyjechał, aby wstąpić do Pasjonistów”. W Morrovalle Checchino spotyka innych dziesięciu nowicjuszy, wśród których jest o. Bernardo Maria Silvestrelli. Mistrzem nowicjatu jest o. (Rafał) Raffaele Ricci, a jego zastępcą sługa Boży o. Norberto Cassinelli. Checchino czuje się w końcu zrealizowany. Również Sante jest już pogodny, przekonany o powołaniu syna. Akceptuje „niezgłębione plany Bożej Opatrzności”. Zawsze pouczał o tym swoje dzieci. Teraz sam pochyla czoło, nawet jeśli ból z powodu rozłąki jest tak silny, że trudno go opisać precyzyjnie.
Zatem, w wieku osiemnastu lat, Checchino zmienia kierunek. Syn gubernatora o pomyślnej przyszłości, tancerz kochający wyścigi, zamyka się w klasztorze, gdzie życie, na oko człowieka ze świata, upływa monotonnie i zwyczajnie. Czy jest na to wszystko wytłumaczenie? Pewnie, że jest. Od momentu, w którym Matka Boża na drogach Spoleto zaprosiła go, patrząc mu głęboko w oczy i biorąc go do swojego serca, jasno ujrzał swoją przyszłość. Wyraźne zerwanie z przeszłością i fantastyczne przyspieszenie w górę. Z natury zafascynowany pięknem, zrozumiawszy, że najwyższym pięknem jest świętość, czyni z niej swój jedyny cel. I skupia się na nim w pełni.
21 września 1856 roku, obłóczony w habit pasjonistowski, wybiera nowe imię: (Gabriel od Matki Bożej Bolesnej) Gabriele dell’Addolorata; imię, które ustawicznie przypomina mu o Matce Bożej. W roku następnym składa profesję zakonną. W czerwcu 1858 roku przeprowadza się do Pievetoriny (Macerata) na studia filozoficzne pod kierunkiem ojca Norberto, który będzie przy nim aż do śmierci. 10 lipca 1859 roku jest już w Isola del Gran Sasso, aby studiować teologię i przygotować się do kapłaństwa. 25 maja 1861 roku w katedrze w Penne otrzymuje tonsurę i niższe święcenia. Wkrótce się rozchorowuje; wszelkie lekarstwo wydaje się niewystarczające. Nie dochodzi nawet do kapłaństwa. 27 lutego 1862 roku „o wschodzie słońca” umiera wsparty najsłodszą wizją Matki Bożej wezwanej z przejmującą miłością: „Mamo moja, przybądź śpiesznie”. Jeszcze nie minęło sześć lat od jego wstąpienia do Pasjonistów. Współbracia zostają tam wokół łóżka, by patrzeć na niego sycąc się najsłodszymi wspomnieniami. I wzruszeni pamiętają…
Pamiętają jego życie naznaczone radością. Radość, która nieustannie kiełkowała wewnątrz, nadawała jego życiu zapach; on rozsiewał ją pełnymi rękoma. Radość nieopanowana: przebłyskiwała z każdego gestu, wymykała się z każdej postawy; oszałamiała, fascynowała, zarażała. Gabriele stał się jej piewcą. „Zadowolenie i radość, których doświadczam, są nie do opisania; moje życie jest nieustannym radowaniem się. Dni, a nawet miesiące, upływają mi bardzo szybko. Moje życie jest życiem miłym, życiem pełnym pokoju. Jestem bardzo zadowolony”. Radość i uśmiech, które nie ustały nawet w obliczu śmierci. Co więcej, nad śmiercią odniosły zwycięstwo najpiękniejsze. Pewnego dnia nazwą go „świętym uśmiechu” (wł. il santo del sorriso). Oni teraz tego nie wiedzą. Lecz nie zdziwiliby się, jeżeli ktoś by to wyszeptał…
Pamiętają jego dni. Pozornie zwyczajne. Nigdy jednak nie zwinięte w rulon przyzwyczajeń. Męczennik i poeta codzienności. Dni były jego chlebem, prostota jego heroizmem, zwyczajność jego śpiewem. Małe kruche rzeczy codzienności stawały się wielkie z uwagi na ducha, z którym je wykonywał. Dzięki nim namalował mozaikę świętości. Powtarzał to często: „Bóg nie patrzy na ilość, lecz na jakość; nasza doskonałość nie polega na czynieniu rzeczy nadzwyczajnych, lecz na czynieniu dobrze zwyczajnych”. Jego dyrektor objawi w zwięzłych słowach sekret jego świętości: “Gabriele pracował z sercem”.
Pamiętają jego życie spędzone w cieniu Maryi. Ona w istocie „rozpoczęła w Spoleto wezwaniem go do życia zakonnego, towarzyszyła mu i dalej go wspomagała w dziele jego uświęcenia; dopełniła dzieła wraz z przyjściem, aby wziąć jego duszę i zabrać ją blisko siebie do raju. Wydawało się, że nie był nikim innym jak połączeniem dzieła Maryi”. Matka Boża, i to Matka Boża Bolesna w sposób szczególny, była treścią jego życia. Złożył specjalny ślub: rozpowszechniać nabożeństwo do Matki Bożej Bolesnej.
Ale czy Gabriele naprawdę umarł? Wydaje się, że śpi pogodnie. Spoglądają na niego po raz ostatni i widzą go takim, jak opisze go jego dyrektor. „Mój Gabriele, powie o. Norberto, miał charakter bardzo żywy, łagodny, przymilny, a zarazem zdecydowany i hojny. Miał serce bardzo wrażliwe, pełne czułości; sposób działania nade wszystko urzekający, miły, naturalnie uprzejmy. Był wesoły i serdeczny, o słowie czułym, dowcipnym, prostym, pełnym łaski. Miał sylwetkę pełną wdzięku, był szczupły oraz uporządkowany w każdym sposobie postępowania. Miał oczy okrągłe, czarne, dosyć żywe i piękne: przypominały dwie gwiazdy. W końcu cnotliwość i świętość wieńczyły wszystko. Jednoczył wiele zalet, które z trudnością można spotkać u jednej osoby. Nie byłoby zadziwiające, jeżeli zjednałby przychylność wszystkich. Był naprawdę piękny na duszy i na ciele”.
Tak to odbywa się pochówek, zostaje odprawiony pogrzeb. Lecz bardziej aniżeli modlić się za Gabriela, ludzie modlą się do Gabriela: wszyscy są przekonani, że składają w grobie, wykutym w krypcie kościoła, nie zwłoki, lecz nasienie przeznaczone na to, by rozkwitnąć. Czas zna tylko Bóg. Nie będzie zbyt długi. W 1866 roku Pasjoniści zostają usunięci z klasztoru w Isola. Wydaje się, że wszystko już zostanie zapomniane w ciszy. Zaś… W 1891 roku rozpoczynają się procesy beatyfikacyjne; w 1892 roku odbędzie się ekshumacja szczątków doczesnych Gabriela, której będzie towarzyszyło mnóstwo spektakularnych cudów. W 1894 roku Pasjoniści powracają do Isoli wezwani przez owego młodego studenta, który nie przyjmuje do wiadomości informacji o swojej śmierci. 31 maja 1908 roku Gabriele zostaje ogłoszony błogosławionym, a 13 maja 1920 roku – kanonizowany.
Reszta jest historią uroku coraz bardziej wzrastającego, życia coraz pełniejszego. Nadal jest historią świętości nie znającej zachodu. Na świecie jest ponad tysiąc kościołów jemu poświęconych. A w (Abruzji) Abruzzo, u stóp szczytu Gran Sasso, gdzie kiedyś był nieduży, mało uczęszczany kościółek, teraz znajduje się jedno z najbardziej znanych i najbliższych sercu pielgrzyma sanktuariów. Tutaj Gabriele wzywa, przyciąga i przyjmuje. Niezliczona rzesza pielgrzymów nawiedza to miejsce. Przy jego grobie udzielane są liczne łaski, rozkwitają wspaniałe cuda. Dla wielu chorych Gabriele jest jedyną nadzieją. Dla wielu przystanąć na chwilę przy urnie z jego relikwiami jest największym marzeniem. A często nadzieja nie zawodzi: cud dotyka serca pokutującego, zabliźnia rany krwawiące oraz wskrzesza organizm skazany na obumarcie. Gabriele żyje, jeszcze się uśmiecha. Wciąż rozdaje łaski i cuda.
źródło: http://misjagabriela.pl/, LG