Wydarzenia 31 Oct 2020 | Redaktor
O. Alfons Kolbe „w krótkim czasie przeżył życia wiele”. Wybitny brat świętego.

Zgasł w młodym wieku, bo w 34 roku życia, ale tyle zdziałał, że i do niego można by zastosować słowa Pisma św. „w krótkim czasie przeżył życia wiele”. W wielu dziedzinach wpływ jego był decydujący, stąd pamięć o nim zawsze jest świeża. Szereg rzeczy po nim zostało, kierunek wytyczony przez niego jest nieraz obowiązujący, w wielu zagadnieniach jeszcze dziś trzeba się pytać, jakby ś.p. O. Alfons załatwiał podobne sprawy.

O. Alfons Kolbe, na świecie Józef, urodził się w Łodzi 29 stycznia 1896 r. Po ukończeniu szkół powszechnych został przyjęty w r. 1910 do naszego internatu we Lwowie, a miesiąc po wybuchu wojny światowej rozpoczął nowicjat. Profesję solemną złożył 22 lu- tego 1920 r., święcenia zaś kapłańskie przyjął z rąk Ks. Biskupa Nowaka w dzień ŚŚ. Ap. Piotra i Pawła 1921 r.

Pamiętamy go przede wszystkim jako młodego pełnego rozmachu kapłana, patrzące- go śmiało na życie. Tę sylwetkę duchową dobrze przedstawiają jego fotografie porozwieszane w różnych salach Niepokalanowa. Ale nie takim był zawsze. Owszem, może on służyć za przykład, co łaska Boża z ofiarą zupełną samego siebie zdziałać może.

Gdy był na klerykacie, zdawało się, że nie będzie z niego dużo pociechy, zaczęła go bowiem trawić gruźlica. Z jej powodu musiał prze- rwać studia i wysłano go do Grodna, gdzie jako chory pełnił obowiązek organisty. Inny może by się poddał chorobie i wyświęcony chuchał by tylko na swoje zdrowie i pragnął by się gdzieś zaszyć, prowadząc życie jakiego wiecznego rekonwalescenta. U niego było inaczej. Wyświęcony na kapłana, więc ma pracować, życie pojmować jako ofiarę. Wprawdzie i w pierwszych latach kapłaństwa widzimy u niego pasowanie się z różnymi objawami miłości własnej, które pod wpływem upokorzeń, przeciwności, braku uznania ujawniały się zdenerwowaniem, depresją, ale po kilku latach pracy nad sobą podziwiamy go w Niepokalanowie jakby ulepionego z jednej bryły, oddanego bez reszty ideałowi – Niepokalanej.

Z natury miał dobre serce, a usposobienie romantyka. Dlatego wszystko, co piękne, wzniosłe, pociągało go. Z zapałem jako uczeń oddał się literaturze i nie tylko był w niej oczy- tany, ale wyczuł i zrozumiał, gdzie prawdziwe piękno i jako najlepszy znawca wśród kolegów wykładał ją jako kleryk młodszym alumnom. Sam również pisał udatne wiersze, a zwłaszcza wypisywał wszystko, co w pięknej formie zawierało głębszą myśl.

Z nauk kochał szczególnie astronomię, tę naukę, która wielkością i potęgą odpowiadała jego umysłowi i porywała go gdzieś w zaświaty, stąd wieczorami wpatrzony w migocący firmament nieba tłumaczył nieraz otaczającym nie- znane innym arkana i prawa ciał niebieskich.

Dobre usposobienie ujawniało się nawet w listach, którymi nie chce zrobić przykrości owszem, pocieszyć adresata. „Dowiedziałem się, – pisze w jednym – że O. Prowincjał na noc do Lwowa odjeżdża – wymęczy się, wytrudzi… niech choć ten list pocieszający za nim podąży i pocieszy”. Gdy zaś kiedy indziej zdaje mu się, że list zasmuci adresata, z humorem dodaje: „gdyby w tym liście było coś nie tego, to proszę uważać za tego”.

Lecz każdy musi w nim podziwiać rozmach w pracy. Zwłaszcza po wyjeździe O. Maksymiliana do Nagasaki, zostaje gwardianem, gromadzi internistów, szuka profesorów, sam uczy, nieraz dużo spowiada, jak raz zaznacza w liście „wczoraj – mówi o 2 lipca – wypukaliśmy we dwóch 260 kilka osób”, a przy tym wszystkim jest redaktorem. Wprawdzie umiał sobie redakcję ułożyć. Wybrał brata sekretarza do „Rycerza” i pisze: „szkolę go, wprowadzam, tak, że gdy interniści się zjadą, nie więcej mi zostanie do roboty, jak tylko dozór i pełne artykuły: drobiazgi już teraz on robi”.

Pedagogiem był oddanym i roztropnym. Początkowo uczył paru przedmiotów i składa sprawozdanie, jak przeprowadza lekcje. „Forsownie biorę łacinę i chłopcy mi się bardzo uczą. Wykładam i wymuszam, by już na lekcji uczyć się zaczynali,… a z polskiego uczymy się przede wszystkim czytać, wyraźnie mówić, poprawnie zdania tworzyć i bez błędów pisać… Oddycham swobodnie, gdy widzę postęp całej klasy dziarsko naprzód! Jak to miło nastawiać ucha na trudności danego pilnego ucznia i mu pomagać. To rozkosz, co człekowi sił dodaje” (9. I. 30). Chociaż wyjazd O. Maksymiliana do Japonii głęboko odczuł, bo musiał, jak mówi, młody niedoświadczony kierować całym Niepokalanowem, pochwala jednak całym sercem założenie misji. „Gdybym miał – pisze – do opinii N. O. Prowincjała dodawać moje nieproszone trzy grosze, to… wskazałbym na zaczątki naszego zakonu: przed uporządkowaniem jesz- cze ważnych spraw wszystko tam na misje się pchało, nawet św. nasz Patriarcha, tak bardzo wtedy niezbędny. A św. Antoni? Przyszedł do nas, by iść na misje, których augustianie nie prowadzili. I doczekał się św. O. Franciszek już za życia męczenników”. Tym zapałem ożywił i internistów. „O. Witalis (ówczesny prefekt internatu) – donosi O. Alfons w innym liście – dziwi się, że jego podwładni, już teraz wyrywają się do Chin, mimo, że tłumaczy im czym to pach- nie, więc męczeństwem. To się rozumie – odpowiadają mu.”

Przy dużej pracy i kłopotach cechuje go optymizm. Gdy np. zaczynano budować internat, kosztorys wynosił kilkanaście tysięcy zło- tych, a w kasie były prawie pustki. Nie uskarża się z tego powodu, ale pisze: „Trzeba ufności, ufności i jeszcze raz ufności”. Lecz przy optymizmie kieruje się roztropnością. Podczas budo- wy internatu donosi w następnym liście: „Szło by nader szybko, gdyby budulca, więc pieniędzy, nie brakowało. Co wpłynie, to zaraz wypływa. A wielu i bez gotówki daje. Obliczamy, byśmy się nie zakopali – i w Bogu nadzieja, że nie zakopiemy się! Tylko nie zdołamy dźwignąć w tym sezonie siedem budynków, jak się pierwotnie marzyło”.

Optymizm ten czerpał w dużej mierze z poglądu nadprzyrodzonego, którym głęboko żył. Nadprzyrodzoność była treścią jego wszystkich czynów. Weźmy nawet taką sprawę własne- go cmentarza w Niepokalanowie, jak naturalnie, a pod kątem wieczności ujmuje ją. „Choć u nas nikt nie umiera — pisze 7. IV. — ani nawet cho- ruje, jednak nie możemy sobie rokować wieczności. A gdy ten lub ów odejdzie, co wtedy: czy i jego ciało z Niepokalanowa usuwać? Na cmentarz parafialny, odległy o 5 km? A w miarę rozwoju Niepokalanowa śmierci będzie coraz

więcej. Cmentarzyk utrzymywał by ducha po- święcenia, nastrajał by do modlitwy i gotowości na sąd Boży. Jeśli N. O. Prowincjał zezwala, pocznę czynić starania u władz świeckich na założenie tegoż”.

Ten sam duch nadprzyrodzony widoczny w wychowaniu braci. W ostatnim przed śmiercią liście, w którym nie wspomina ani słówkiem o swoich niedomaganiach, które z pewnością dawały mu się już we znaki, donosi: „Duch wśród Braci dziwnie dobry: stosunkowo mało mam z nimi kłopotu. Przeżyłem właśnie taką ruchliwą niedzielę. Naprawdę, że wychowuje Niepokalana”.

W wychowaniu był jednak dosyć wymagający. Sam zaznacza również: „Wielu od nas wciąż odjeżdża: dobrowolnie i niedobrowolnie, przeważnie aspirantów. Niekiedy przy- kro mi, że surowiej sobie postępuję niż przede mną O. Maksymilian, ale tak myślę sobie, że co się chwieje, to się prędzej czy później urwie – a nadto zbyt późno, to jeszcze powietrze zanieczyści”.

Kiedy indziej zaś zwierza się:„Trzymam się tej zasady, aby jak najbardziej zacierać różnice między mniej i więcej gorliwymi, zachęcając i naprowadzając wszystkich do gorliwości. Nie podoba się to może krańcowym na lewo lub na prawo, ale ogół wraz ze mną mizerakiem pnie się jak może. Hasłem dla każdego: stać się najmniejszym wśród wiernych sług Bożych”.

Te parę wyjątków z listów O. Alfonsa mówią o jego zdolnościach, wyrobieniu duchowym, szlachetności. Ale kto chce poznać lepiej tę duszę, niech czyta „Ułomki z życia O. Wenantego”. Ileż tam szczerości, przyznania się nawet do swoich braków, jakie ukochanie zakonu, umiłowanie Konstytucji, wszystkich przepisów, całej kultury franciszkańskiej, klasztorów, kościołów, uroczystości. Jakie przywiązanie, miłość i wdzięczność do świątobliwego Magistra, który wniósł w duszę młodego kleryka tyle dobra, światła i przykładu.

Najważniejszą może jednak zasługą, terenem, na który został powołany do Grodna, najpierw, a potem do Niepokalanowa był obowiązek redaktora „Rycerza Niepokalanej”. O. Alfons do tej pracy nadawał się wyjątkowo. Miał lekkość pióra, bystrość umysłu, wysoko rozwinięty zmysł obserwacyjny i estetyczny, a nadto serdeczną pobożność do Najśw. Panny Niepokalanej i te walory przy szczególnym błogosławieństwie nieba i rozsyłaniu, gdzie się dało „Rycerza”, bez oglądania się na uiszczenie zapłaty, sprawiły, że „Rycerz Niepokalanej” stał się najpoczytniejszym miesięcznikiem religijnym w Polsce.

Wśród szeregu zajęć, spełniania odpowiedzialnych obowiązków, jakby nie zdawał sobie sprawy ze swojej choroby. Tydzień przed śmiercią w listach nic o niej nie wspomina. Z ostatnich listów wyczuwa się, że sprawa Niepokalanej i praca dla Niej stała się jego żywiołem, oddechem, radością, życie to ciągłym ruchem, dążeniem do urzeczywistnienia tego ideału.
Zgasł jak płomień wielki, oświetlający Niepokalanów, zdmuchnięty gwałtownym wichrem. Po jego zgonie ówczesny Prowincjał O. Kornel znalazł się jakby w ciemnościach, po prostu za- łamał ręce i pisze smętny list aż do Rzymu po radę i pociechę, bo niewiadomo co robić.

Mimo kilkuletniej tylko działalności O. Alfons Kolbe wywarł u nas wpływ olbrzymi, bo przecież był jedynym w początkach współpracownikiem przy tworzeniu „Rycerza”, Niepokalanowa, internatu, a gdy został przełożonym, światłym i energicznym kierownikiem całego dzieła. W życiu zaś jego najbardziej to uderza, że znał i kochał co ludzkie, a dążył i chciał wszystko podnieść do ideału, do Boga przez Niepokalaną.

O. dr Anzelm Kubit – gwardian Niepokalanowa w latach 1947-54

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor