Wydarzenia 30 Oct 2020 | Redaktor
Najważniejsza jest miłość – świadectwo Mai

Zamieszczone w ŚwiadectwaTagi boże; obdarz nas dzieciątkiem, co jest tak naprawdę ważne, dziękuję bogu za cud, jak poradzić sobie ze stratą dziecka, jest przy mnie bóg, miłość jest najważniejsza, rodzice dziecka utraconego, strata dziecka, świadectwo narodzin dziecka, świadectwo poczęcia

 


Małżeństwem jesteśmy od 1998 roku. Mając troje dzieci, w 2016 roku chcieliśmy się starać o kolejne. Myśleliśmy, że jak poprzednio, szybko zajdę w ciążę i urodzę dziecko. Jednak mijał miesiąc za miesiącem i ciąży nie było. Badania i konsultacje nic nie dały. W końcu odpuściliśmy i wtedy okazało się, że jestem w ciąży.

Cały czas były plamienia, więc szybko wybrałam się do mojego ginekologa. Pogratulował mi ciąży, ale powiedział, że raczej nic z tego nie będzie, skoro plamię. Nie dał żadnych leków. Dwa tygodnie później – w 8. tygodniu ciąży dostałam krwotoku i trafiłam do szpitala. Okazało się, że nie ma bicia serca, a w moim organizmie rozwija się stan zapalny i konieczny jest zabieg.

Kiedy biłam się z myślami, czy dobrze postępuję zgadzając się na niego, czułam się samotna i opuszczona, w drzwiach stanął Ksiądz z pytaniem: kto chce przyjąć Eucharystię? Wiedziałam, że nie jestem sama, że jest przy mnie Bóg. To niesamowite, bo tego dnia w ogóle Ksiądz nie chodził do pacjentów. To był 17 czerwca – nigdy tego dnia nie zapomnę…

Podupadłam na zdrowiu, psychicznie też, oboje z mężem przeżyliśmy stratę. Trafiłam na profil „Kobieta jest Boska” i poprosiłam o modlitwę.

15 października wzięłam udział w specjalnej Mszy dla rodziców dzieci utraconych. Modlitwa i uczestnictwo w niej pomogło całej naszej rodzinie.

W szpitalu, przed samym zabiegiem, trafiłam na empatycznego ginekologa, który mi wszystko wytłumaczył. Poszłam więc do niego, aby zapytać, czy zgodziłby się poprowadzić ciążę, jeżeli udało by nam się jeszcze raz. Podczas rutynowych badań miałam podejrzenie choroby nowotworowej, musiałam więc położyć się w szpitalu w celu dalszej diagnostyki. Na szczęście wycinki dały dobry wynik, ale wyszedł problem z krwią i zaczęłam jeździć do hematologa. Pod koniec grudnia 2017 roku zarówno ginekolog jak i hematolog dali nam zielone światło.

Jednakże bałam się, że sytuacja się powtórzy, a mąż obawiał się, że jesteśmy za starzy. W lutym, podczas modlitwy, w pewnym momencie powiedziałam: Boże jeżeli taka jest Twoja wola, to obdarz nas dzieciątkiem.

W marcu, kilka dni po moich 40 urodzinach, zrobiłam test. Był pozytywny. Bałam się komukolwiek powiedzieć, nawet mąż dowiedział się dopiero, gdy zrobiłam kolejne cztery.

Pojechałam do ginekologa i potwierdził 5. tydzień ciąży, kazał się oszczędzać i dał lek na podtrzymanie ciąży. Tydzień później zaczęłam w pracy plamić. Zadzwoniłam do lekarza i kazał przyjechać.

Po raz pierwszy wtedy ujrzałam 5 mm. maleństwo, dostałam kolejne leki, zwolnienie i nakaz leżenia w łóżku. Po 2 tygodniach kontrolne usg i po raz pierwszy usłyszałam bicie serca mojego dziecka. W 12. tygodniu pojechałam na badania prenatalne. Lekarz je wykonujący chciał mnie namówić na inwazyjne badania genetyczne, a kiedy się nie zgodziłam tak przeprowadził badanie usg, że zaczęłam krwawić. Pojechałam do mojego ginekologa i okazało się, że tamten wygniótł mi 2 krwiaki.

Dostałam kolejne leki, poprosiłam o modlitwę zaprzyjaźnione grupy modlitewne i zostałam o niej zapewniona. Pomimo oszczędzania się i głównie leżenia w 3. trymestrze również plamiłam i musiałam brać leki. Choć miałam termin na listopad, od początku października źle się czułam i bardzo słabo czułam ruchy dziecka. Pomimo tego, że 3 razy pojechałam do szpitala, odesłali mnie do domu, że nic się nie dzieje.

W nocy z 8 na 9 października dostałam krwotoku. Pojechałam do szpitala, gdzie okazało się, że dziecko od 2 tygodni się nie rozwija, bo jest supeł na pępowinie i złe przepływy. Szybko zapadła decyzja o cesarce, aby ratować maleństwo.

O 5:23 przyszedł na świat mój syn Mateusz – 46 cm i 1740 g. Miał wrodzone zapalenie płuc i małopłytkowość, pomimo leków wyniki się pogarszały. Wtedy uruchomiłam wszystkie grupy modlitewne i po modlitwie oraz przetoczeniu immunoglobuliny wyniki zaczęły się poprawiać. Po 10 dniach pobytu w inkubatorze synek go opuścił, choć pozostał na oddziale intensywnej terapii.

Zabraliśmy go do domu w 20. dobie jego życia z wagą 2270 g. i 48 cm.

Obecnie skończył rok, waży 10 kg. i ma 80 cm., a w Boże Narodzenie został ochrzczony.

mateusz mai

Każdego dnia dziękuję Bogu za ten nasz cud.

Choć z wcześniakiem nie było lekko, ale było warto.

Dziękuję Bogu, że obdarował nas takim wyjątkowym synkiem, który uczy nas co dzień, co jest tak naprawdę ważne.

A najważniejsza jest miłość.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor