Więcej trumien niż kołysek [OPINIA]
fot. Wikipedia
Czas skończyć z mitem przeludnienia — apeluje amerykański socjolog Steven W. Mosher. Jest on uznanym na świecie autorytetem w dziedzinie Chin, a także demografem, Od 1979 r. zwalcza przymusowe programy kontroli populacji
Inne z kategorii
Załamanie się wskaźników urodzeń, które rozpoczęło się w powojennej Europie, w ciągu kolejnych dekad rozprzestrzeniło się na każdy zakątek globu. Wiele krajów już odczuwa tę spiralę śmierci, wypełniając każdego roku więcej trumien niż kołysek. Tylko w zeszłym roku Japonia straciła prawie milion ludzi. Podczas gdy Polska straciła 130 000 — czytamy w artykule opublikowanym w portalu pop.org.
Jednak największe wrażenie robi rozwój tendencji demograficznych w Chinach, gdzie mieszka jedna szósta ludności świata. Dewastacja populacji trwa tam od dziesięcioleci i jest skutkiem polityki jednego dziecka, która doprowadziła ten kraj, który przez stulecia był liderem pod względem liczby ludności, do całkowitego upadku. Chiny w końcu przyznały, że ich populacja się kurczy, jednak demografowie — łącznie ze mną, pisze Mosher — uważają, że liczba ludności w rzeczywistości spada już od prawie dekady.
Oficjalne dane chińskiego rządu, mówiące o 1,44 miliarda ludności, również znacznie zawyżają tę liczbę. Niektórzy analitycy twierdzą, że różnica ta może sięgać nawet 130 milionów osób.
W tym miejscu Mosher odwołuje się do artykułu, który opublikował w ubiegłym roku na łamach New York Post. Czytamy tam: „Komunistyczna Partia Chin (KPCh) stworzyła model ekonomiczny, którego nie da się utrzymać. Korupcja urzędowa i złe zarządzanie gospodarką, tłumienie kreatywności i innowacyjności w imię kontroli, bezmyślnie rosnące zadłużenie oraz niszczenie środowiska naturalnego to czynniki, które przyczynią się do nadchodzącego upadku. Rynek nieruchomości w Chinach jest już prawie zniszczony: najwięksi deweloperzy w kraju, tacy jak Evergrande, balansują na krawędzi bankructwa, a kupujący są wściekli z powodu niedokończonych domów, za które już zapłacili. Jednak to bezmyślne niszczenie kapitału ludzkiego przez komunistów w ciągu ostatnich 75 lat nie tylko przybliżyło ten upadek, ale w praktyce zagwarantowało, że Chiny nigdy już się nie podniosą”.
Wróćmy jednak do tekstu opublikowanego na pop.org. Mosher wskazuje tam dalej na Indie. To kraj, który już prześcignął Chiny pod względem liczby ludności i nadal odnotowuje wzrost. Zdaniem omawianego autora nie potrwa to jednak długo. I wyjaśnia on dlaczego. Jak wynika z danych indyjskiego rządu z 2021 r., przeciętna Hinduska miała tylko dwójkę dzieci w ciągu swojego życia, co jest liczbą znacznie niższą niż średnio 2,25 dzieci potrzebne do utrzymania obecnej populacji.
Ta sama historia powtarza się na całym świecie – wskaźniki urodzeń w Ameryce Łacińskiej, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Afryce nie tylko spadają, ale wręcz się załamują. Szacuje się, że obecnie wskaźnik dzietności kobiet w Tunezji wynosi 1,93.
Steven W. Mosher konkluduje: rezultatem wszystkich tych „pustych macic” jest to, że ludzkość właśnie osiągnęła kamień milowy, punkt zwrotny.
Nie jest to coś, co powinniśmy świętować. Po raz pierwszy odkąd ludzie pojawili się na Ziemi, nie mamy wystarczająco dużo dzieci, aby zastąpić samych siebie. Ze względu na stale wydłużającą się długość życia populacja będzie jeszcze rosła, aż do połowy stulecia. Ale kiedy ten efekt demograficzny (uzyskany dzięki medycynie) się skończy — a skończy się — osiągniemy drugi ponury kamień milowy na trajektorii ludzkości. Po raz pierwszy od czasów Czarnej Śmierci w średniowieczu, liczba ludności spadnie.
Zaraza, o której Mosher tu wspomina, to dżuma dymienicza z XIV wieku. Była ona najgorszą pandemią w historii ludzkości. Zabiła połowę populacji Europy i być może jedną trzecią populacji Bliskiego Wschodu.
Ale — zwraca uwagę nasz autor — nawet gdy zaraza wypełniała masowe groby, ocaleni nadal wypełniali kołyski. A ponieważ wskaźnik urodzeń pozostał wysoki, globalna populacja się odrodziła, chociaż zajęło to około stulecia. Tym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. Wszystkie czynniki wpływające na płodność, od wskaźników małżeństw po urbanizację i poziom wykształcenia, obniżają liczbę urodzeń.
Potężne agencje międzynarodowe, takie jak Fundusz Ludnościowy ONZ i Bank Światowy, zrobiły wszystko, co mogły, aby sprawa nie znalazła się w centrum uwagi opinii publicznej. Co więcej, agencje te, powołane w latach 60. XX wieku, w okresie największej histerii wokół „przeludnienia”, lubią zawyżać liczbę urodzeń i liczbę ludności. Na przykład ONZ w swoim corocznym raporcie World Population Prospects podaje, że w ubiegłym roku w Kolumbii urodziło się 705 000 dzieci, podczas gdy rząd tego kraju szacuje tę liczbę na zaledwie 510 000. Nie jest to błąd zaokrąglenia.
Podobnie jest z twierdzeniem ONZ, że w Indiach średnio rodzi się 2,25 dzieci na kobietę. Przeczy to opublikowanym statystykom kraju, które wskazują, że obecnie wskaźnik ten wynosi poniżej 2,0. Fałszowanie liczb pozwala ONZ twierdzić, że globalny współczynnik dzietności w zeszłym roku wyniósł 2,25, co nadal jest wartością wyższą od wskaźnika zastępowalności. Błędne są nawet dane dotyczące wskaźnika dzietności, który według szacunków wynosi 2,1 dziecka na kobietę. To nieprawda, bo w wielu krajach aborcja ze względu na płeć dziecka znacznie zaburza proporcje płci na korzyść chłopców. Aby zrekompensować dziesiątki milionów nienarodzonych dziewczynek, które zginęły w Chinach, Indiach i innych krajach azjatyckich, kraje te potrzebują średnio 2,2 lub nawet 2,3 dzieci na kobietę.
ONZ przesadza w kwestii liczby ludności z tego samego powodu, dla którego administracja Bidena-Harris przesadza w kwestii zatrudnienia: dla zysku finansowego i politycznego przetrwania. Stawka jest szacowana na miliardy dolarów, a finansowanie jest podsycane strachem przed gwałtownym wzrostem liczby ludności. Ruch kontroli populacji nie zamierza spokojnie spocząć w grobie, nawet jeśli nadal kopie grób ludzkości, podsycając w ten sposób strach.
Ale populacja świata nie tylko nie eksploduje, ale jest na granicy załamania. Dlatego nadszedł czas, aby zakończyć wojnę z populacją.