Sprawiedliwie o „Sprawiedliwym”
Inne z kategorii
Bydgoska katedra świadkiem niezwykłego wydarzenia artystycznego
Jest rok 2016. Jesteśmy w Polsce, na polskiej widowni. Siedzimy w kinie studyjnym, czyli w miejscu, w którym nie wyświetla się filmów o tym, że on kocha ją, a ona jego nie. Mamy za sobą mniej i bardziej udane seanse poświęcone problematyce Holocaustu. Do kina przyciągnął nas częściowo plakat emanujący spokojem, częściowo obsada, która rokuje jakość, częściowo może zasłyszana historia, że reżyser tego filmu chciał pokazać prawdę będącą udziałem jego rodziny.
Zaczynamy oglądać „Sprawiedliwego” i od pierwszych sekwencji filmu można poczuć się zaczarowanym prawdziwością świata, w jakim rozgrywa się opowiadana historia. Oto Jan i Anastazja (Jan Wieczorkowski i Urszula Grabowska) zabierają dokądś Hannę, która przyjechała, by przekonać ich do przyjęcia medalu Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata. Widz zaczyna śledzić opowieść o bardzo skomplikowanym i zawiłym losie małej Hani – Żydówki, którą musieli zaopiekować się Polacy.
Akcja toczy się w dwóch planach czasowych. Lata 40. i lata 60. Nic w tej historii nie jest łatwe, nic nie chce układać się w pasmo rozwijających się miłych więzi między osieroconym małym dzieckiem a heroicznymi, dobrymi ludźmi. Mimo to jednak ani przez chwilkę nie ma się wątpliwości, że w tym okrutnym świecie rządzi dobro. To ono dyktuje, co robić, to ono wyznacza granice, jest ostatecznym arbitrem. I nawet jeśli nie daje się być z nim do końca w zgodzi,e to wiadomo, że trzeba do tej zgody dążyć.
Film mnie urzekł na każdej płaszczyźnie.
Po pierwsze pokazał pięknych i prawdziwych ludzi. Może nie pięknych i prawdziwych, lecz pięknych, bo prawdziwych. To nie są cukierkowe postacie, jednoznaczne i posągowe. To są ludzie, którzy mają dylematy i odpowiedzialnie podejmują decyzje, zdając sobie sprawę z kosztów, jakie być może trzeba będzie ponieść. To też ludzie, którzy umieją wymierzyć sprawiedliwość, gdy ktoś nie rozumie, jak ważne jest to, by stanąć po stronie dobra.
Po drugie urzekająca jest postać przeora mówiącego, że Pan Bóg dał człowiekowi rozum i sumienie, a przy tym zajmującego się wbrew rozsądkowi tyloma żydowskimi dziećmi, że już mu miejsc i jedzenia dla nich nie wystarcza.
Po trzecie postać kogoś nie z tego świata – Pajtka. Ten człowiek wprowadza światło, dobroć, ufność, spokój i bezinteresowność. Ujęcia, w których pokazywana jest rodząca się relacja doskonale bezinteresownej miłości do małej dziewczynki zachwycają ciepłem i prostotą. Scena, gdy Pajtek wraz z Janem pozwalają małej Hani jechać na motorze bez ukrywania się, jest moim zdaniem najbardziej wzruszająca.
Za serce łapie także przemiana Hanny. Kiedy ją poznajemy, jest rzeczową dziewczyną, poważną i zdecydowaną do granic apodyktyczności. Żyje w kibucu, a tam panują żelazne reguły i nie ma miejsca na czułość, wrażliwość czy ciepło. Przyjechała zrealizować konkretną misję i używa mocnych ideologicznych argumentów, by Jan i Anastazja przyjęli medal. Jednak każda chwila pobytu w miejscach, gdzie była ukrywana, sprawia, że jej radykalny charakter łagodnieje. Reżyser posłużył się prostymi zabiegami charakteryzatorskimi i wygrał nimi obraz prawdziwej przemiany. Hania w sukience w kwiaty otrzymanej od groźnej Dziuni, chcącej być może zrekompensować swoją niegdysiejszą zazdrość i dawny dystans, jest jak promyk radości.
I na koniec cud. Znak, że czasami nie da się czegoś racjonalnie wyjaśnić, sygnał, by czasem zaufać jednak wbrew rozumowi (choć nie wbrew sumieniu). I jeszcze zapamiętać, że takich dziwaków, odszczepieńców ni stąd ni stamtąd jest więcej. Warto im podawać rękę. Z radością podałabym rękę Michałowi Szczerbicowi, bo poniekąd stał się odszczepieńcem, kręcąc film o pięknych Polakach i takiejż Polsce.
Beata Wróblewska (fot. Monolith.pl)