Rój
Inne z kategorii
Bydgoska katedra świadkiem niezwykłego wydarzenia artystycznego
żyjąc – pomimo
żyjąc – przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
Zbigniew Herbert „Trzy wiersze z pamięci”
Ten film trzeba obejrzeć. Ten film trzeba obejrzeć co najmniej dwa razy. Po pierwsze, by zgładzić Herbertowski „grzech niepamięci”, po drugie, by właściwie zrozumieć to, co chciał widzowi pokazać reżyser Zalewski.
Bo niestety nie wszystko jest jasne, gdyż, o zgrozo, znów popełniono grzech zadufania w to, że Polacy doskonale znają historię, że nikomu nie trzeba tłumaczyć, z czego wynikała determinacja Pogody, a potem Roja i jego kolegów. Zaniedbano jasność przekazu i przez to skazano go tylko na polską widownię. Oczywiście ręce zacierać mogą teraz historycy i poloniści, którzy na swoich lekcjach będą mogli dopowiadać niejasne fakty, tłumaczyć motywacje bohaterów. Ale przecież nie o to chodzi.
Film powinien opowiadać historię. Opowiadać jasno od początku do końca. Film ma zadanie wzruszać, wstrząsać, oburzać, jednym słowem – budzić emocje. Niewątpliwie wstrząsa (ilość syropu klonowego, który w kinie imituje krew z pewnością wzbogaciła kanadyjskich sprzedawców), ale czy wzrusza? Czy oburza?
A jednak to film dobry i ważny. Pokazuje, że po maju 1945 roku w Polsce było więcej wojska rosyjskiego niż polskiego, uświadamia, że władzy nie zależało na odbudowaniu państwa, ale na wzmocnieniu socjalizmu, zburzeniu kościołów, grabieży plonów i przy okazji rozpijaniu się do nieprzytomności przy każdej okazji. Unaocznia, jak okrutni i bezwzględni byli funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa (UB – ten skrót pada często, ale niestety nie jest wytłumaczone, kto tam pracował i po co). Ten film nie pozostawia złudzeń co do uczciwości władzy, która tylko po to kazała się ujawniać AK-owcom, by ich móc osadzić w więzieniu i w najlepszym razie trzymać bezprawnie do 1956 roku (tyle siedział „Młot” Kulesza) lub zabić i bezimiennie pochować w nieznanych miejscach.
Podoba mi się ten film także dlatego, że pokazuje, jak trudno było Niezłomnym podejmować decyzje. Oni przecież naprawdę mogli chcieć studiować, zakładać rodziny, pracować. Oni bywali zmęczeni życiem w ciągłym napięciu, w niepewności, kiedy i kto zdradzi, kto nie wytrzyma tortur i wskaże ich miejsca pobytu. Z pewnością nie czuli się dobrze mieszkając w jamach, w lesie, w wilgotnych i pełnych wszy lepiankach. Jest kilka scen, które pokazuje, z jakimi myślami musieli bić się ci młodzi i odważni ludzie. Mogłyby te sceny być jaśniejsze, gdyby dodać im zaledwie po kilka słów, ale i tak bronią się świetną grą aktorską.
Aktorzy to moim zdaniem mocna strona tego filmu. I to zarówno ci pierwszoplanowi, jak i ci epizodyczni. Trudno powiedzieć, kto był najbardziej przejmujący. Czy Orzechowski grający sprzedajnego ojca, czy Holland w roli ubeka, który raz jest łaskawy, raz bezwzględny;, a może tępy agitator w wykonaniu Trońskiego czy Ostałowska, wypowiadająca jedną z najpiękniejszych kwestii całego filmu, czy też matka Roja – chyba od tego momentu prawdziwa ikona Matki Polki? Tych postaci jest wiele i myślę, że trudno wybrać tę najbardziej aktorsko intrygującą.
Oczywiście zapadają w pamięć Piotr Nowak i Marcin Kwaśny. Co prawda powoli zaczynam marzyć, by ten pierwszy zagrał kogoś dobrego, a ten drugi złego. Bo jeśli się tak nie stanie, to Nowaka ktoś kiedyś za jego filmowe charaktery pobije, a Kwaśnego obleje sokiem z kiszonej kapusty, by stał się mniej monumentalny.
I jeszcze jedna uwaga. Seks. Zawsze się zastanawiam, czy naprawdę jest on niezbędny w każdym filmie. Czy o coś byłaby „Historia Roja…” uboższa, gdyby scen z „kobietą różową płaską jak opłatek” – Karoliną Kominek – nie było? A jeśli już były, to dlaczego takie liryczne, a nie pełne rozpaczy i namiętności?
Co do zdjęć natomiast to spodobało mi się kontrastowe przedstawienie scen rozmów i jednocześnie pijaństwa ubeków z ukazaniem spotkań żołnierzy Roja. Ci pierwsi toną w oparach podszytego alkoholem dymu, ci drudzy siedzą w skromnie umeblowanym mieszkaniu i mają jedną butelkę na 10. Jest też kilka pięknych ujęć lasu, jednak niestety po pierwszym obejrzeniu trudno mi przypomnieć sobie jakieś szczególnie czarujące ujęcie.
Jednak na film iść trzeba i warto. I mam nadzieję, że będzie to jedno z pierwszych wyjść, które rozpoczną długi marsz na dobre, ważne, ciekawe, głębokie filmy o Polsce i Jej historii.
Beata Wróblewska