Syn Szawła
Inne z kategorii
Z Ewangelii na każdy dzień - 6 listopad
Z Ewangelii na każdy dzień - 5 listopad
Okrzyknięty przebojem Camerimage (nagroda za zdjęcia), walczący o najbardziej pożądaną statuetkę filmową, oryginalny i kontrowersyjny to określenia, z którymi najczęściej można się spotkać, szukając informacji o filmie „Syn Szawła”. Nie udało mi się obejrzeć tego dzieła podczas Festiwalu, więc odetchnęłam, gdy okazało się, że MCK będzie wyświetlał dzieło węgierskiego reżysera.
Gdy jest się Polakiem i widziało się „Pianistę”, „Listę Schindlera”, „Karola człowieka, który został papieżem”, „Dzieci Ireny Sendlerowej”, „Korczaka”, „Idę”, a ostatnio i „Złotą damę”, gdy czytało się „Medaliony” Nałkowskiej, „Opowiadania” Borowskiego, „Raport rotmistrza Pileckiego”, oglądało albumy zdjęć z Oświęcimia, chodziło po Majdanku, to trudno nie oczekiwać, że nowo powstały film pokaże coś nowego, innego, nowatorskiego. I z takimi oczekiwaniami szłam do Mozaiki.
Tytuł, który dla mnie zawsze ma kluczowe znaczenie, nakazywał myśleć, że zobaczę kogoś, kto przeżył nawrócenie i jakoś je konfrontuje z własnym potomkiem. Tymczasem poznaję człowieka, który milczy, jest wystraszony, niepewny i bardzo zamknięty w sobie. Pracuje w Sonderkommando, czyli zajmuje się najpierw zaganianiem ludzi do komór gazowych, a potem ich wynoszeniem, przewożeniem do krematorium i wreszcie grzebaniem prochów lub ciał. Bohater zdaje się w ogóle nie myśleć o tym, co robi. Jest jak automat, jak trybik w maszynie śmierci. Pewnie tak by się na niego patrzyło, gdyby nie moment, w którym wśród zamordowanych znajduje syna (tego zresztą tak na pewno widz nie wie) i pragnie sprawić mu godny pochówek. Aby tak się stało, musi odmówić kadysz, znaleźć rabina, musi wreszcie przechytrzyć władze obozowe i zachować w całości ciało do pochówku. To zadanie jest wielkim wyzwaniem. Staje się też głównym tematem filmu.
I wydawać by się mogło, że temat jest dramatyczny, trudny, a przez to intrygujący, drażliwy i poruszający. A moim zdaniem nie jest. Może z powodów wymienionych powyżej (znajomość licznych tekstów kultury), może dlatego, że ciasne kadry, którymi tak zachwycają się filmoznawcy, są denerwujące i nieprecyzyjne? Może z powodu ciszy, która panuje na ekranie? Może z powodu bohatera, którego intencje są niezrozumiałe? Nie wiem. Mnie w każdym razie ten film nie urzekł. Ani nie zbudował napięcia, ani zanadto nie zdołał epatować okrucieństwem (bo ono jest tylko niewyraźnym tłem), ani nie wstrząsnął zakończeniem (a chyba powinien).
Główny bohater mimo wszystko pozostaje anonimowy, inne postacie także są bezimienne. A przecież nie jest łatwo płakać nad losami nieznanych ludzi. Uczono mnie, że wstrząśnięci jesteśmy wówczas, gdy daje się nam szansę utożsamienia się z postacią. W tym filmie takiej szansy nie dostajemy. Nie ma raczej możliwości zbliżenia się do bohaterów i odczucia całej grozy sytuacji, w jakiej się znajdowali. Poza tym bohaterowie to, jak już wspomniałam, pracownicy Sonderkommando, czyli ludzie jakoś zakażeni, a na pewno mocno dotknięci okrucieństwem. Reżyser tylko w głównym bohaterze pokazał jakieś resztki tlącego się człowieczeństwa. Reszta postaci jest pogodzona z tym, co ma robić.
Wiem, że o zbrodniach nie wolno zapominać, że trzeba wybaczyć, ale wciąż trwać uważnie, by nie pozwolić na żadne przejawy okrucieństwa. Wiem jednak także, że scena z filmu „Karol – człowiek, który został papieżem”, w której na peronie przed deportacją do obozu żydowskie dziecko gra na skrzypcach, mówi o wiele więcej niż śledzenie zagubionego w więziennej rzeczywistości bohatera filmu „Syn Szawła”.
Beata Wróblewska