Inne 4 Mar 2021 | Redaktor
Św. Kazimierz królewicz - patron dnia (4.03)

fot. Wikipedia (domena publiczna), Św. Kazimierz na obrazie w katedrze wileńskiej (ok. 1520) 80px Herb Jagiellonów

Dzisiaj w kościele obchodzimy wspomnienie Świętego Kazimierza z dynastii Jagiełłów.

Znamienite Kazimierza świętego z dynastii Jagiełłów wywodząc urodzenie, od króla Ludwika zacząć wypada. Ten bowiem monarcha, panując Węgrom lat 40, Polakom zaś nie najkorzystniej lat 12, miał dwie córki, Marię i Jadwigę. Starszą córkę Marię pojął za żonę w 1382 roku książę Zygmunt, margrabia brandenburski, syn Karola, rzymskiego cesarza i króla czeskiego, urodzony z Elżbiety, owej wnuczki Kazimierza Wielkiego, dla której Kazimierz wyprawił był w r. 1363 w Krakowie walne, a w dziejach polskich pamiętne gody. Król Ludwik już wtedy wiekiem skołatany, wyznaczył w posagu dla Marii polskie królestwo; wezwał zatem pierwszych panów polskich na zjazd do miasteczka Zwoleń zwanego, blisko Krynicy w Węgrzech, na dzień św. Jakuba, i polecił im, aby Zygmunta za króla swego uznali, złożyli mu hołd i wierności przysięgę. Jakoż, polscy panowie wypełnili nakaz króla Ludwika; a lubo to postanowienie króla, nie było po myśli całego narodu, to przecież Ludwik wysłał do Polski Zygmunta z niemałą siłą wojska węgierskiego, którego przywitało polskie rycerstwo. Wszakże temu postanowieniu sprzeciwił się Semowit, książę mazowiecki, i odmawiał posłuszeństwa i hołdu Ludwikowi. Zygmunt zatem wszedł z wojskiem polskim i węgierskim do Mazowsza i pustoszył je. W tym właśnie czasie Ludwik ciężko zachorował w miasteczku Tarnawie, i d. 14 września 1382 dokonał żywota. Kiedy po śmierci Ludwika na słuszne panów wielkopolskich żądanie, aby Domorata usunięto od zarządu tą prowincją, młody i bez doświadczenia Zygmunt, płocho i z groźbą odpowiedział; wtedy to połączywszy się wielkopolscy panowie z małopolskimi, naznaczyli walny zjazd na dzień św. Katarzyny do Radomska, i na nim uradzili zaprosić na tron polski Jadwigę, drugą córkę króla Ludwika; zarazem uchwalili drugi zjazd do Wiślicy na dzień św. Mikołaja, i z tym żądaniem wyprawili posłów do Elżbiety, królowej węgierskiej, a matki młodej Jadwigi. Na dzień św. Mikołaja zjechała się do Wiślicy przednia szlachta, przybyli też z Węgier posłowie od królowej Elżbiety, a uzyskawszy posłuchanie, złożyli od królowej i jej córek czułe dzięki panom polskim, oraz biskupom, za nienaruszone dochowanie wierności dla niej i dla jej córek; prosili zatem, by nikomu innemu, ani nawet samemu Zygmuntowi margrabiemu brandenburskiemu, wierności i posłuszeństwa póty nie przyrzekali, póki ona sama względem swych córek swego rozporządzenia nie nadeśle. Z wielką radością przyjęły stany polskie to oświadczenie, i wyżej wymieniony zjazd radomski zatwierdziły. Gdy potem królowa Elżbieta spóźniała swe rozporządzenie, polscy panowie powodowani niepokojem w kraju, zwłaszcza w Wielkiej Polsce, wysyłali częste poselstwa z przełożeniem i prośbą o jedną z jej córek na tron polski. Elżbieta wyprawiła swych posłów na zjazd jeneralny, który się w Sieradzu przy schyłku lutego r. 1383 odbywał, z przyrzeczeniem, że pośle do Polski młodszą swą córkę Jadwigę z Wilhelmem książęciem Austrii zaręczoną. Na koniec krwawe zajścia w Polsce skłoniły Elżbietę, że w roku 1384 wyprawiła młodą Jadwigę do Polski z wielkimi bogactwy i dary, w asystencji najpierwszej szlachty węgierskiej; towarzyszył jej także Demetriusz kardynał, arcybiskup ostrychoński, i Jan biskup kandyjski, oraz inni posłowie. Polacy więc z całym radości okazem wyszli przed tę zwiastunkę ich szczęścia, i z wielką uroczystością wprowadzili ją do stołecznego miasta Krakowa. Nie przekładali jej zrazu oblubieńca, widząc że roztropność i wykształcony rozum, acz młodej panienki, zdolny będzie rządzić polskim narodem. Zaczem dnia 15 października w uroczystość św. Jadwigi, która w tym roku w niedzielę przypadła, przez Bodziantę arcybiskupa gnieźnieńskiego, tudzież innych biskupów polskich, w obecności posłów węgierskich długo upragnioną królową na polskim posadziwszy tronie, koronę na jej skronie z namaszczeniem włożyli. Rychło rozbiegła się wieść głośna, że młoda Jadwiga, wyższa wykształceniem i rozumem nad wszystkie wieku swego dziewice, na polskim tronie usiadła, której rzadka uroda i cnota dodały wiele blasku, a niewinność i serca dobroć, umiarkowana uprzejmość, wdzięczną każdemu czyniły. Lecz w tym prawie czasie, i druga fortunna gwiazda zjawia się na polskim horyzoncie. Lotem błyskawicy dobiega wiadomość Jagiełłę, wielkiego księcia Litwinów, że mądra Jadwiga króluje Polakom; książę wysyła czym prędzej swych gońców na zwiady: od których usłyszał od razu, że nie ma w tym wieku podobnej i nauką ukształconej dziewicy, którą by wdzięki urody, roztropność i cnota z rozumem połączona, tak zalecały, jak zalecają Jadwigę. Wyprawia niezwłocznie Jagiełło wielki książę z wielkimi dary, a z większymi jeszcze dla Polski nadziejami, dwóch braci swych, Skirgiłłę i Borysza, litewskie książęta, do Krakowa, z prośbą o rękę Jadwigi. Ci stanąwszy w stołecznym mieście Krakowie, objawiają królowej i panom polskim uroczyste przyrzeczenie Jagiełły wielkiego księcia Litwinów, że on, cała rodzina i naród jego przyjmie wiarę rzymsko-katolicką; wszystkich jeńców z Polski, prawem wojny zabranych, na wolność wypuści; całą Litwę i ziemie ruskie do Polski na zawsze przyłączy; wszystkie prowincje na Polsce zdobyte, przywróci; wszystkie swe skarby i po swych przodkach do Polski wniesie i na własność odda; na koniec 200000 złot. zakładu, za zaręczenie Jadwigi, Wilhelmowi księciu Austrii wypłaci. Pomiędzy tak korzystnymi obietnicami a zaręczeniem z Wilhelmem książęciem Austrii, wahającą się rozsądną Jadwigę, dla wielkiego dobra religii i narodu polskiego, królowa Elżbieta, jej matka, i polscy panowie skłonili ku pojęciu Jagiełły. Jakoż przybył Jagiełło dnia 12 lutego 1386 r. ze świetnym Litwinów orszakiem do Krakowa; dnia 14 lutego przyjął Chrzest św. i zarazem wszedł w związki małżeńskie z Jadwigą, a dnia 17 lutego zasiadł na polskim tronie. Kiedy cnotliwa i pobożna Jadwiga, świątobliwym zgonem przeszła w roku 1399 do wieczności po nagrodny wieniec chwały, Jagiełło wszedłszy po raz czwarty w związki małżeńskie, pojął żonę księżniczkę Sonkę, dziewicę, której przy chrzcie św. dano imię Zofia, córkę Andrzeja, a ten był synem Jana księcia kijowskiego. Ta zatem Zofia czwarta żona powiła Władysławowi Jagielle trzech synów: Władysława w 1424, Kazimierza w 1426, ten umarł w r. 1427; i Kazimierza w r. 1427, ojca św. Kazimierza, którego żywot piszemy. Kiedy 87-letni Władysław Jagiełło, d. 31 maja r. 1434 dokonał żywota, wtedy Władysławowi starszemu jego synowi było dopiero dziesięć lat, który w tymże roku dnia 25 lipca, po swym ojcu zaczął panować Polakom. Po jego śmierci pod Warną ( 1444) od Turków poniesionej, Kazimierz brat jego książę litewski, po długim namyślaniu się przyjął w r 1445 panowanie nad Polską, i w roku 1448 został na króla polskiego koronowanym. Dnia 10 lutego roku 1454 pojął żonę Elżbietę, córkę Alberta książęcia Austrii, rzymskiego cesarza. Królowa Elżbieta trzecim połogiem d. 3 października r. 1458 powiła Kazimierza, który jako świetna gwiazda zajaśniał świątobliwością pomiędzy bracią swą w jagiellońskim rodzie, jak upragniony owoc wiary św. i wieniec nagrodny dla Władysława Jagiełły, za jego prace, że korzystnie rozkrzewiał religię św. w księstwie litewskim. Matka Kazimierza świętego, religijna i pobożna, wychowała go razem z bracią jego w bojaźni Bożej; troskliwie zatem wpajała w niewinne jego serce prawdziwą ku Bogu pobożność. Zaraz też w pierwszym jego młodości wieku, Duch Boży owionął świętą miłością jego serce, które przez całe swe życie jej ogniem płonęło. Za wskazówką miłości Bożej, młodziuteńki Kazimierz pojął od razu tę jasną prawdę, że tu na ziemi nie ma prawdziwego szczęścia ani trwałego mieszkania dla człowieka, ale za jasnym wiary światłem, ujrzał wyższe w niebiesiech dobro i skarb nieoceniony, którego ani mól nie zniszczy, ani złodziej nie ukradnie. Oddalił on od siebie ulotną znikomego świata sławę, nie uwiązał serca swojego u bogactw doczesnych, chociaż on był pomiędzy bogatymi bogatym, i między możnymi książęty możnym; mógł zgrzeszyć a nie zgrzeszył, źle czynić a nie czynił.

Król Kazimierz nade wszystko troskliwy o syny swoje, aby religijne i pobożne wzięli wychowanie, wybrał dla nich mężów gruntownie uczonych, poważnych i bojących się Pana Boga wychowawców; pomiędzy którymi miał pierwsze miejsce pobożny X. JAN DŁUGOSZ dziejopis narodu naszego. Ten świątobliwy kapłan obyczajem starych przodków naszych, umiał tak szczęśliwie i roztropnie wpajać w umysły młodych książąt, nie tylko nadobne nauki, ale też zasady wiary św., prawdziwą życia cnotliwość i bojaźń Bożą, że królewiczowie bardzo radzi uczyli się wykładanych przez niego przedmiotów, a gardząc dziecinnymi zabawkami, niemal zawsze u niego przebywać chcieli. To podało mu tę rzadką ukształcenia ich sposobność, iż równie w nich talenty i wyższe nauki, jak uprzejmość i ród królewski, Polacy i postronne narody wysoko ceniły. Kiedy Kazimierzowi było sześć lat, pisze ŚWIĘCICKI, już on wtedy wyjawiał z siebie tak piękne obyczaje, bystry dowcip i wielki postęp w naukach, że go i ojciec jego i wszyscy podziwiali. Z wrzącym pochopem w wieku dziecinnym i młodzieńczym przebiegając wszystkie nauki religijne i przyrodzone, w umiejętnościach i mądrości Bożej coraz wyżej postępował i wzrastał. Wziął on za pierwszą zasadę bojaźń Bożą, która jest początkiem prawdziwej mądrości, a rozdmuchując w niewinnym swym sercu to pierwsze prawego życia zarzewie, rozgorzał nim cały, tak dalece, że nawet najlżejszego unikał wykroczenia, jakby grzechu ciężkiego; a tak nie tylko chronić się złego, ale czynić dobrze poczytał sobie za ścisły obowiązek. Nie wywodził ten św. książę z uzbieranych nauk uszczypliwych szyderstw z zasad św. religii, jak to dzisiejsza młodzież czyni, gdy się z nauk początkowych dowie o czym więcej, niźli u kolebki życia swego wiedziała, i poważa się już bluźnić w św. religii to, czego jeszcze nie rozumie.

Skoro się w nim rozwinął kwiat wieku młodzieńczego, który inna młodzież sromotną życia lubością kazić zwykła: on przeciwnie wszystkie zmysły ciała, i umysł swój, od wszelkiej zmazy tak skrzętnie i przezornie powściągał, że nie tylko dla innych młodzieńców, ale też dla poważnych mężów do przestrzegania nieskażonej niewinności był wzorem i zachętą. A chociaż w domu królewskim brał wychowanie, i był synem jednego z wielkich i potężnych monarchów polskich, przecież nie wdziewał wygodnej szaty, ale skrycie nosił na gołym ciele tkankę z włosia końskiego (włosiennicę). Miękkiej pościeli, jako podniety do grzechu, nie używał, ale na gołej posadzce w włosiennicy kładł się w sypialni, uskramiając młodziutkie ciało swoje, by za szranki dobrych obyczajów nie przechodziło; a po krótkim śnie wstawał do gorącej modlitwy. Niewinną myślą swoją żywo rozważał bolesną mękę i śmierć Zbawiciela naszego, za cały rodzaj ludzki na krzyżu poniesioną; i w tej żywej rozwadze, w ciężkich westchnieniach rzewnymi łzami zlewał posadzkę podczas nocnego spoczynku. Ku Najświętszej Pannie Maryi gorącą miłością wrzało serce Kazimierza św.; albowiem młody i świątobliwy ten książę, napisał piękny hymn na Jej uczczenie, i w tym hymnie, zaczynającym się od tych słów: Omni die dic Mariae, umieścił prawie całą tajemnicę wcielenia Syna Bożego; i bardzo rad odmawiał go codziennie.

Rozeszła się za granicą głośna wieść o synach króla Kazimierza; a gdy Władysława starszego syna Czesi na tron powołali, Węgrzy znienawidziwszy sobie Macieja Korwina, króla swojego  słysząc, że Kazimierz, drugi syn króla Kazimierza, nie tylko w religii chrześcijańskiej wyuczony, ale też w wyższych naukach, panującym potrzebnych, jest wykształcony, wyprawili czym prędzej posłów do króla Kazimierza z usilną prośbą, by im dał syna Kazimierza na tron węgierski; że okrucieństw Macieja króla, dłużej znosić nie mogą; a gdyby się nie nakłonił król Kazimierz ku ich prośbie, zostaliby zmuszeni wezwać tureckiej pomocy. Przyrzekli, że zarazem koszta wojny na siebie przyjmą. Nie odmówił król żądaniu Węgrzynów; wysłał do Węgier piętnastoletniego Kazimierza, a przy jego boku Piotra Dunina z licznym i doborowym rycerstwem. Rychła wieść doszła Macieja Korwina, że pierwsi panowie węgierscy odstąpili go, a z królem polskim weszli w przymierze, starał się zatem jakimi zdołał sposoby, ułagodzić panów węgierskich; a tak, jednych wielkimi ujął obietnicami, drugich surową groźbą zastraszył; zebrawszy czym prędzej 16000 wojska pod Budę, stawił go naprzeciw wojsku polskiemu, które z młodym Kazimierzem i swym wodzem w Węgrzech pod miastem Nitrą w obwodzie ostrygońskim obóz zatoczyło. Węgrzy nie dotrzymawszy przymierza; dlatego też żaden z nich nie przybył do królewicza polskiego, stojącego z wojskiem pod Nitrą. Tymczasem, Sykstus IV papież, wysłał Telemana swego nuncjusza do króla Kazimierza, z przełożeniem pokoju między Korwinem a Węgrami. Król Kazimierz przyjął pośrednictwo papieża; wyprawił zatem X. Jana Wantropa kanonika krakowskiego z Telemanem do panów węgierskich, dowiedziawszy się o ich wahaniu się; a królewicza i rycerstwo polskie z Węgier do kraju odwołał. Wrócił zatem książę Kazimierz spod Nitry z wojskiem do Polski, stanął najprzód w Dobczycach, potem przybył do Krakowa.

Podczas tej wyprawy, nie wygasł w Kazimierzu pobożny nałóg życia świątobliwego, do którego nawykł od lat najmłodszych. Skoro powrócił, bardzo często w gorącej modlitwie podnosił swe serce ku Bogu i Maryi, skąd duchowną poił się rozkoszą. Uczęszczał na święte obrzędy do kościoła, i więcej w nim czasu przepędzał, niźli w królewskim mieszkaniu. Jego wrząca w sercu pobożność, często wywodziła go tajemnie nocną porą, boso, z pałacu do świątyni na modlitwę; a kiedy drzwi kościelne już były zamknięte, on kornymi usty całował próg i podwoje świątyni; i tu krzyżem leżącego na ziemi i długo się modlącego, spostrzegali stróżowie pilnujący domu Bożego (w Grodnie). Rano zaś codziennie przychodził do świątyni Pańskiej, nabożnie słuchał wszystkich Mszy św. Gorąca Kazimierza modlitwa, sercem i myślą w Bogu zanurzonego, w zachwycenie nad poziom go podnosiła. Nieraz też po upłynionej obiadowej godzinie, rodzice kazali przywołać go z kościoła do stołu. W czasie obiadu, bardzo mało i skromnie potraw zażywał; postem i wstrzemięźliwością stłumiał żądzę swego ciała. Chował Kazimierz naukę Apostoła, że: „Królestwo Boże, nie jest pokarmem ani napojem”. W wielkim poszanowaniu miał przepisy Kościoła świętego, skrzętnie pełniąc jego nakazy, nic sobie w nich nie folgował, chociaż go czasem choroba do łóżka złożyła. A gdy jednego dnia w chorobie lekarz kazał mu jeść mleczne pokarmy, w tych dniach, w których Kościół katolicki przestrzega ich zażywania: żadnym sposobem nie mógł nakłonić go do wypełnienia swej rady, nawet dla pokrzepienia zdrowia potrzebnej; bo nie chciał ani jednej joty przekroczyć z ustaw Kościoła Bożego. Trzymał on na wodzy umysł swój, zawsze był skromnym, łagodnym i wdzięcznym; bardzo mało mówił, jedynie o Bogu, o przykazaniach Jego, o budującej cnotliwości rad rozprawiał. Nikt i nigdy nie słyszał go tajemnie uwłaczającego sławie bliźniego; żadne płoche słowo nie wyszło z ust jego. Grzeszących z prawdziwą miłością upominał, poprawiających się z ujmującą serca uprzejmością przyjmował i ściskał; niesfornych i niepoprawnych nikczemność, samym spojrzeniem zawstydzał; ganiąc ich występki, wypuszczał ich ze swej opieki i z dworu królewskiego wydalić kazał. Żadnemu zgoła pochlebcy i przyłudnikowi, nie dał się zbliżyć ku sobie. Tym, którzy go sobie zawczasu przez pochlebstwo ująć chcieli, w nadziei, że po śmierci ojca będzie królem polskim, odpowiedział uprzejmie: „Daj to Boże, aby pan i dobrodziej mój, ojciec, którego mi Pan Bóg czcić rozkazał, jeżeli to być może, nigdy nie umierał, a szczęśliwie królował. Niech ja pierwej umrę, bym na ojca mego śmierć nie patrzał. Jest z samym sobą co do czynienia; a wielka praca, nad sobą i złymi skłonnościami swoimi być panem”. Wielką gorliwość swoją o prawdziwą cześć Pana Boga, o wiarę w Chrystusa i o uszanowanie Kościoła świętego, powszechnej matki naszej, pokazał w usilnej swej prośbie, którą zachęcał ojca swego, by w Państwie swoim nie dozwalał niedowiarkom, błędami rozdzierającym jedność Kościoła Bożego, stawiać ich modlnic; ta prośba jego skutek odniosła. Nie powierzchownymi tylko słowy, ale gorącą ku bliźniemu miłością, dobrodziejstwy wezbraną, nieustannie wrzało serce jego; a tak, najulubieńszym jego zajęciem było nie tylko zasiłkiem wspierać ubogich nędzarzów i biedaków, ale też siebie samego poświęcić usłudze chorych, pielgrzymów, więźniów i rozmaitymi uciskami dotkniętych ludzi. Prawdziwy ten miłośnik ubóstwa, ileż to łez w oczach wdów i sierót, datkiem swym, w samym źródle wysuszył; ile krzywd i ucisków od nich oddalił; był on prawdziwym ich opiekunem i ojcem wszystkich kalek i nędzarzy. Długi szereg zasług tego księcia skreślić by należało, chcąc wyliczyć wszystkie jego dobrodziejstwa. Albowiem dobroć przeznaczeńców do wyższej chwały, ma coś wyższego i bożego, czym się od przelotnych tego świata próżnostek różnić powinna. Chował on zawsze w pamięci naukę Psalmisty Pańskiego, że ten tylko zamieszka na wysokościach, kto swej prawicy podarkiem nie zmazał, ma czyste serce i czyni sprawiedliwość. Radził on bardzo często królowi, ojcu swojemu, by w zarządzaniu ludami w państwie swoim, zawsze wymierzał sprawiedliwość swym poddanym. A kiedy się czasem wydarzyło w jego nieobecności, albo przez ludzką słabość, jakie jej zaniedbanie, skromnymi uwagami uprzejmie nawodził rodzica swojego na drogę bezstronnej sprawiedliwości. Prawdziwą radość w oczach swych pokazał ten książę, ile razy jako obrońca i patron biedaków i uciśnionych poddanych, przyjąwszy ich sprawę, przełożył ją królowi i na prawych dowodach uzyskał od niego słuszność im przyznaną. A chociaż był z królewskiego rodu i wyższym jaśniał światłem rozumu, wystrzegał się jednak wszelkiej pychy, jako grzechu ciężkiego. Ktokolwiek się do niego o poradę, lub z zażaleniem udał, acz najuboższy, każdego on ochotnie przyjął i pocieszał; bo miał przed oczyma Boga z wysokości niebios patrzącego na niskie według świata, i ubogie w duchu biedaki, których jest królestwo niebieskie. Nie mylnie zatem powiemy, że ten św. młodzian oznaczył wszystkie dni życia swego samymi dobrodziejstwy, i z nich wierne zwierciadło przekazał dla potomności zrozumianego opiekuna, przyjaciela i obrońcy, w twardych człowieka przygodach; a tak całego długu prawego chrześcijanina dopełnił. Może by inny żywot już skończyć należało: lecz to, cośmy dotąd w życiu Kazimierza św. skreślili, dopiero było wstępem do zasług jego, na osiągnienie wiecznego zbawienia.

Obdarzony od Boga bystrym rozumem i gruntownym pojęciem rzeczy swego narodu, aczkolwiek trafniej od innych, radził w ważnych sprawach państwa, nie chciał on jednak przyjąć następstwa na tron polski, który prawem starszeństwa na niego przypadał. Jakoż, kiedy Władysława starszego brata jego powołano na czeskie i węgierskie królestwo, ojciec nie mógł nakłonić Kazimierza, by przyjął rządy państwa. Lękał się on przezornie, by i bogactwy tego świata i zarządem kraju zajęty, nie pośliznął się na drodze prawej do wiecznego królestwa wiodącej. Żadna przygoda, umiarkowanego umysłu jego zatrwożyć, ani też szczęśliwe powodzenie ucieszyć go nie mogły. Niezachwiana jego stateczność w cnocie godna podziwienia. Bardzo wielu innych zawodników, którzy upartą zwodzili z namiętnościami walkę, od nich zostało pokonanych, a podnieta lubości zwaliła ich na placu boju. Lecz Kazimierz zaślubiwszy swój umysł z dziewiczą niewinnością, a wyższy męstwem nad pokus nawałę, nie dozwalając rozżarzać się w ciele swoim podniecie rozkoszy, ścisłym stłumiał ją postem, i nie dał się odciągnąć od zachowania czystości ani uwagami rodziców, ani namową przyjaciół, by wszedł w związki małżeńskie, nic zgoła nie zdołało naruszyć w nim życia niewinnego. Niezmazaną jego dziewictwa cnotę zaświadczyli wiary godni, a do posług jego w mieszkaniu i do tajnych spraw jego wyznaczeni mężowie wobec Zachariasza biskupa gardyńskiego a papieskiego nuncjusza, który też i żywot Kazimierza napisał. Kiedy w dojrzałym kwiecie młodości gwałtowna niemoc życiu jego zagroziła, którą lekarze chroniczną zowią, lubo nie każdej choroby zgadują symptomy, i kiedy doradzili mu jako jedyny środek uleczenia, uronienie z łona matki wyniesionej niewinności, on z rozetlałym na licu wstydu rumieńcem rzekł: „Uchowaj mnie tego Boże! wolę raczej umrzeć, niżeli się zmazać”. A chociaż i sami rodzice jego od lekarzy namówieni i inni przyjaciele zachęcali go i usilnie o to prosili, by wyszukaną już a urodną przyjął dziewicę, że tym jedynie środkiem uratuje życie swoje; ten św. młodzieniec godną siebie, jak zawsze, dał im odpowiedź: że on gotów raczej utracić doczesne i to znikome życie, niżeli pozbawić się wiecznego a nigdy naprzemiennego w niebiesiech żywota, i strofował wszystkich o to, że się nie sromali doradzać mu rzeczy, której dopuścić się nigdy nie jest wolno. Mówił im dalej, że on nie zna innego i trwałego zdrowia i życia, tylko w Panu Jezusie Chrystusie, i aby się z Nim rychlej połączył, chce rozstać się z tym żywotem, że do lepszego przejdzie żywota, co też nastąpiło.

Dotknięty śmiertelną chorobą, dobiegając doczesności kresu, znosił ją spokojnie z wielką cierpliwością i pobożnym serca uczuciem, przepowiedział dzień zgonu swojego. A gdy naturalne siły jego ciała coraz bardziej wątleć zaczęły, opatrzono go świętymi Sakramentami na drogę do wieczności: otoczony gronem duchowieństwa, które się z nim razem modliło i pobożną w rozmowie udzielało pociechę, odmawiał ulubiony ów hymn do Boga Rodzicy, który on sam w młodych latach ułożył, a trzymając w swych ręku wizerunek ukrzyżowanego Zbawiciela, nabożnie wymawiał słowa: „Panie Jezu Chryste, w ręce Twoje polecam ducha mojego”. Tak więc oddał czystą i niezmazaną duszę swoją Stwórcy swojemu dnia 4 marca przed wschodem słońca w niedzielę 1484 w Grodnie na Litwie w zamku królewskim. Żył lat 24 i 5 miesięcy. Św. Kazimierz był wzrostu średniego, włosy i oczy miał koloru ciemnego, nos równy i średni, twarz piękną, wesołą i kształtną, umiarkowanym rumieńcem rozjaśnioną, postawę wspaniałą, jaka królewiczowi przystoi, wzrok miły i ujmujący, serce czułe i litosne, czyste i niewinne, zgoła tak okazałym był zewnętrznie, jak miał wewnątrz ducha i sumienie nieskażone. Ciało jego po zgonie do Wilna przewiezione, z nieutulonym żalem całego narodu pochowane zostało w kościele katedralnym św. Stanisława męczennika, krakowskiego biskupa, w grobie królewskim, pod kaplicą Najświętszej Panny Maryi blisko drzwi kościoła, przed którymi za życia krzyżem na ziemi leżącego i modlącego się nocną porą nieraz straż nocna napotykała. Z tej kaplicy przeniesiono święte zwłoki jego do kaplicy Gastoldów czyli Chodkiewiczów, póki na innym miejscu królewską zamożnością nie wystawiono mu wspaniałej kaplicy, którą król Zygmunt III rozpoczął i w większej połowie wymurował, a Władysław IV dokończył, i kosztowny z drogiego marmuru dźwignął mu grobowiec. Skoro otworzono grób królewski pod kaplicą Najświętszej Panny Maryi w kościele katedralnym i odkryto wieko trumny, wszyscy obecni ujrzeli ciało św. Kazimierza nieskażone i w niczym nienaruszone, jak tego dowodzi tu przywiedzione urzędowe świadectwo: „Z polecenia i nakazu J. W. X. Benedykta Wojny, biskupa wileńskiego, w mej, notariusza publicznego i podpisanych świadków obecności, Przewielebny J. X. Grzegorz Święcicki, sztuk nadobnych i filozofii Doktor, kanonik katedr. wileński otworzył grób św. Kazimierza wyznawcy, W. Księstwa litewskiego patrona, który się w wymienionym kościele katedralnym znajduje. Znaleziono zatem ciało św. Wyznawcy całe i nienaruszone po 122 latach od czasu, w którym było pochowane, razem z całą szatą z czerwonego aksamitu, w której jest owinione. Najprzyjemniejsza woń z niego się unosząca po całym kościele się rozchodziła i wskroś przejęła wszystkich równie obecnych kapłanów jako też świeckich ludzi, wtedy na nabożeństwie w tym kościele będących. W tym pokazał Bóg potęgę swoją, że na miejscu wilgotnym, na którym deski trumny zgniły i w ręku robotników się rozsypały: w tak długiej lat przewłoce z zapachem zachować je raczył. Potem przez trzy dni grób św. Wyznawcy był otwarty dla należnej czci i uszanowania szczętów jego, ciągle do niego pobożna powszechność uczęszczająca, ten zapach czuła. Trzej też młodzieńcy imieniem: Jan Pawła, Stanisław Bejwid rodem z Wilna, Jakub Grzegorza z Grodna, uczniowie szkoły wileńskiej, szczerym sercem, dobrą wiarą i sumiennie zeznali, iż o północy tego samego dnia, w którym otworzono grób św. Kazimierza, widzieli z wielkim podziwieniem wielką i niezwykłą jasność z grobu Kazimierza świętego wychodzącą, która się w oknie tej kaplicy pokazała; cudownym tym jasności objawem do łez rozczuleni, klęcząc, odmawiali modlitwę Pańską. Taż sama jasność pokazała im się i następnej nocy. Niemniej w dobrej wierze i sumiennie zeznali: Piotr Peregryn z Lombardii, miasta Sowarii pochodzący i Szczepan Szymona z dóbr królewskich, murarze, którym powierzona była około otworzenia grobu robota, że tę samą woń czuli przy powtórnym otworzeniu grobu, którą przed dwiema laty czuli, gdy go z rozkazu biskupa po raz pierwszy otworzyli. Działo się w Wilnie w poniedziałek dnia 16 sierpnia r. 1604 a r. 13 papiestwa Klemensa VIII wobec przytomnych świadków: Przew. Imć XX. Jana Ryszkowskiego, archidiakona, Mikołaja Jasieńskiego, kantora, Prałatów kościoła katedr. wileńsk., tudzież wieleb. Mikołaja Korzeniowskiego prob. z Niemenczyna, notariusza apostols. i Wojciecha Pniewskiego podkustoszego kościoła kat. wileńsk. osobiście do tego aktu wezwanych. Ja Marcin Kwasowski, notariusz publiczny św. Stolicy Apostolskiej, obecny przy otworzeniu grobu i rozpoznaniu wszystkich czynności, które się tak rzeczywiście stały, widziałem, słyszałem, pojąłem i sam na to patrzałem, razem z powyższymi świadkami zeznaję, z mego urzędu potwierdzam i podpisuję i pieczęcią stwierdzam”. Po ukończonej z wielkim nakładem kaplicy i kosztownego grobowca, niesiono ciało Kazimierza świętego w uroczystym pochodzie po mieście i po głównych ulicach, których domy były drogimi dywanami okryte. Pobożnemu pochodowi towarzyszył król Władysław z dostojną małżonką, cały senat i oba stany, rycerski i szlachecki, oraz biskupi i całej Litwy duchowieństwo obojga obrządku, tudzież nuncjusz papieski Marius Philonard. W końcu wniesione zostały św. zwłoki do wymienionej kaplicy i złożone w dżwignionym grobowcu dnia 14 sierpnia 1636 r.

Bóg wszechmocny niedługo po zgonie Kazimierza pokazał, jak mu miłe było świątobliwe życie i cnoty jego, które licznymi rozsławiał cudami, albowiem u grobu jego nie tylko ślepi wzrok, chromi władzę chodzenia i rozmaitymi chorobami złożeni, uzdrowienie odbierali, ale też umarłą panienkę do życia przywołał. Jakoż umarła w Wilnie bogatym obywatelom młoda panienka, imieniem Urszula, której zgon tak ciężkim zmartwieniem dręczył rodziców, że prawie od zmysłów odchodzili, a nawet przeciw ludzkiemu zwyczajowi usilniej troszczyli się o przywrócenie życia swej córce, niźli o jej pogrzebiny. Gdy w smutnym ich wypadku żadna pomoc ani siła ludzka żadnej pociechy przynieść im nie mogła, przyszło im na myśl prosić św. Kazimierza, aby się za nimi wstawił do Boga, ta zatem myśl błoga ulgę im sprawiła. Niezwłocznie udają się do kościoła ku grobowi, w którym spoczywały Kazimierza zwłoki po zgonie, rzewnym płaczem i łkaniem napełniają świątynię Pańską, podnoszą w gorących modłach swe serca ku Bogu, i w żywych westchnieniach wzywają imienia i pomocy Kazimierza świętego, by przywrócił ducha umarłej ich córce. Przyjął ten święty młodzian rzewne i ufne prośby pobożnych rodziców, i za jego wstawieniem się Bóg córkę ich do życia przywrócił.

W r. 1518 Jan Bazylewicz książę ruski, z wielką siłą wojska niespodzianie wtargnął do Litwy i już zaczął dobywać zamku połockiego, kiedy w tym właśnie roku Zygmunt I król polski, a brat Kazimierza św. ważnymi narodu sprawami zatrudniony, dowiedziawszy się, że Bazylewicz mordem i pożogą burzy Litwę, a nie mając na pogotowiu żołnierza do odparcia nieprzyjaciela, zebrał zaledwo 2000 niewprawnych do walki ochotników. Ten przeto mały poczet wyprawił z wodzami, Gastoldem i Janem Boratyńskim, przeciw wojsku groźnego nieprzyjaciela. Mała ta garstka Polaków, więcej ufna w ramię Boże i w pomoc św. Kazimierza rodaka, już wtedy z dzieł cudownych słynnego, aniżeli w małą swą siłę; onemu zatem i siebie i cały niepewnej ich wyprawy poleciła skutek. Wodzowie i wojacy uczyniwszy gorącą do św. Patrona modlitwę, dzielnej jego doznali pomocy. Gdy w tej wyprawie, po długim pochodzie, przybyli nad rzekęDźwinę, nie znalazłszy brodu, stanęli na jej brzegu; namyślając się jak ją przejść: wtem zjawia się przed nimi rzadkiej urody młodzieniec, białą szatą odziany, na białym koniu, czyni im dobrą nadzieję, i nakazuje, by się za nim udali. Skoro wyrzekł te słowa, rusza ostrogami konia, na którym siedział, wskazuje im bród, rzuca się w rzekę, przebywa ją bez przeszkody i na drugim jej staje brzegu. Z wielkim podziwem patrzało polskie rycerstwo na to zjawisko, ale jeszcze waha się od razu puścić jego śladem. A gdy za drugą razą przebył rzekę i kazał im, by się za nim udali: widząc wodzowie i wojacy, że się rzecz dzieje za sprawą Bożą, pełni wiary i ufności, gromadami rzucali się w bystro płynącą wodę, bez uszkodzenia wszyscy przeprawili się przez rzekę. W tejże chwili znikł z ich oczu ów młodzieniec. Dziwem tym zdumieni, wszyscy z radością krzyknęli: Kazimierz, Kazimierz! a którego mieli przewódzcą przez rzekę, tego potem gorącymi modły, jako patrona swego, w pomoc dla nich do przyszłego boju usilnie błagali. Nie zawiodła ich nadzieja, bo przyszedłszy pod Połock, wstępnym bojem porazili nieprzyjaciela; 7000 trupem położyli (17) a drugie tyle w niewolę zabrali, oswobodziwszy miasto od oblężenia. Za takie zwycięstwo palcem Bożym zdziałane, śpiewem: Te Deum laudamus cześć Bogu oddali. Król Zygmunt dowiedziawszy się od wodzów o zwycięstwie odniesionym za przyczyną Kazimierza brata swojego, niezwłocznie udał się do świątyni Pańskiej na dziękczynną modlitwę, i statecznie umyślił prosić Stolicę Apostolską o wpisanie Kazimierza w poczet Świętych wyznawców. Ale, kiedy zaczęto zaniedbywać zamierzonego starania się o kanonizację Kazimierza, w roku następnym tenże Jan książę ruski, mszcząc się za poniesioną w roku zeszłym porażkę, nie wypowiedziawszy wojny, liczniejszym daleko wojskiem całą zalał Litwę; ogniem i mieczem burzyć ją zaczął. Gwałtownym tym napływem srogiego nieprzyjaciela niszczącego sioła i miasta, bardzo zatrwożeni Litwini, nie spodziewając się rychłej od Polaków pomocy; a widząc że oręż nieprzyjacielski jednych zabija, drugich wszystko niszczący pożar i życia i majątków pozbawia, innych srogi nieprzyjaciel do haniebnej i ciężkiej zagarnia niewoli; nieznośną tą uciśnieni klęską, ile naprędce zdołali zebrać ochotników, mężnie stanęli w obronie swych żon, dzieci i narodu swojego. Ten mały poczet zgromadzonych Litwinów, wahał się zrazu uderzyć na wielką liczbę wojska zawziętego Bazylewicza, ale odświeżywszy sobie w pamięci, że w roku zeszłym wsparci pomocą bł. Kazimierza, odnieśli pod Połockiem zwycięstwo, zaczem i w niniejszym ucisku udali się do niego z gorącą prośbą, serdecznie żałując, że zaniedbali starania się o kanonizację dla niego, co w roku zeszłym uroczyście byli ślubowali. Więc i tu Kazimierz przybywa w pomoc swym rodakom. Takim zapałem zawrzały umysły wszystkich do walki, jakby dwa tysiące zaledwo zebranej szlachty, przewyższyć miały 60000 groźnego nieprzyjaciela. Dano zatem znak do boju, wezwawszy pomocy Bożej i przyczyny Kazimierza św., Litwini walczyć zaczęli. W tym momencie, w którym uczynili napad na Rusinów, ujrzeli w powietrzu Kazimierza przywódzcę w takiej postaci i śnieżnej szacie, w jakiej go w roku przeszłym widzieli, który ich zachęcał, mówiąc: „śmiało dzieci”. Niebiańskiego wodza widzeniem pocieszeni, potężnie parli najeźdźców; liczne hufce nieprzyjacielskie niepojętą trwogą przerażone, utraciwszy wielką liczbę żołnierza, tył podały zwycięskim Litwinom, z których ani jeden nie zginął. Że tak mała garstka prawowiernych Polaków i Litwinów po dwakroć odniosła zwycięstwo nad licznym a groźnym nieprzyjacielem, kto temu da wiarę każdy zapewne, kto tak wierzy w wielkiego Boga potęgę, jak wierzyli starzy nasi przodkowie.

Skoro się dowiedział król Zygmunt o powtórnym cudownie za przyczyną bł. Kazimierza odniesionym zwycięstwie, zarządził najprzód odprawienie uroczystego nabożeństwa; a potem wyprawił poselstwo do Stolicy Apostolskiej z dowodami cudownych wydarzeń i z przełożeniem o policzenie w poczet Świętych Kazimierza brata swojego. Jakoż, wskutek uczynionego podania, Leon X papież, wysłał do Polski swego nuncjusza, Zachariasza biskupa gardyńskiego, dla sprawdzenia łask cudownych, które Bóg udzielał ludowi w rozmaitych przygodach za przyczyną Kazimierza; upoważnił zarazem Papież do tej czynności, Jana, arcybiskupa gnieźnieńskiego, i Piotra, biskupa poznańskiego. Wyznaczeni komisarze, zebrawszy wszystkie łaski cudowne za wstawieniem się Kazimierza czynione, a przez ludzi wiary godnych pod przysięgą poświadczone; posłali je w r. 1520 Leonowi X papieżowi. Te zatem cudowne wypadki, na posiedzeniu przez kardynałów św. obrzędów ściśle zbadane, Leon X papież w r. 1521 wyrokiem swym zatwierdził, i wpisał Kazimierza w poczet Świętych Bożych. A w r. 1602 Klemens VIII na prośbę króla Zygmunta III dozwolił obchodzić dnia 4 marca uroczystość Kazimierza św. i pacierze kapłańskie o nim odmawiać.

Ale pokrótce jeszcze nadmienimy o niektórych cudach, które Bóg miłosierny czynił ludowi w rozmaitych chorobach i przygodach, za przyczyną św. Kazimierza przed i po jego kanonizacji.

Zacnego urodzenia Anna, córka hrabiego Tęczyńskiego, wdowa w r. 1508 cierpiała przez cały rok nieznośny ból głowy, którego lekarze oddalić nie mogli. Dotkliwą tę chorobę cierpiącej, doradziła pewna niewiasta pobożna, aby się udała do bł. Kazimierza. Cierpiąca przyjęła tę zbawienną radę i prosiła go o ratunek w nacisku swej boleści; uczyniła ślub, że każe zrobić srebrną głowę takiej wielkości, jakiej jest jej bolesna głowa, i odda ją do jego grobu. Skoro wyrzekła słowa ślubu, zaraz ten święty lekarz z wielkim wszystkich podziwem, oddalił od jej głowy ów ból nieznośny. Anna wdzięczna za to dobrodziejstwo, ślubu dopełniła.

Ta sama pani, wszedłszy w drugie związki małżeńskie, z wojewodą wileńskim, powiła mu córkę Elżbietę. Dziewczynka ta niebezpieczną chorobą ujęta, już prawie konała; z nieutulonym płaczem matka udała się do swego lekarza Kazimierza świętego, który córeczkę jej do pierwszego przywrócił zdrowia. Wielce pobożna ta pani, ofiarowała do grobu jego posążek woskowy, takiej wielkości, jakiej była jej córka.

W r. 1598 Barbara, żona Krzysztofa Wolskiego szlachcica, ciężkim i długim bólem głowy dręczona, rozum utraciła; małżonek tą przygodą bardzo stroskany, z miłości ku swej żonie, udał się z nią do grobu św. Kazimierza, i usilnie prosił za nią o przyczynę; przybył im w pomoc rodak św. i tej samej godziny przywrócił Barbarze zdrowie i użycie rozumu. Ta sama pani Barbara Wolska, drugi cud opowiada: w r. 1603 gdy bawiła we wsi Boczki, do księcia Sapiechy należącej, mieszkając w wielkim domu drewnianym, ten dom z jakiegoś wypadku zapalił się; a gwałtowny pożar zewsząd cały dach ogarnął. Kłębiące płomienie nie dały nikomu przystąpić z ratunkiem: pani Wolska doznała już od św. Kazimierza w swej niemocy ratunku, prosiła go tymi słowy: „Święty i wielki nasz Patronie! wspomóż nas w nieszczęsnej tej chwili”; natychmiast gwałtowne płomienie uśmierzyły się i reszta domu ocalała, bez ludzkiej pomocy.

Mikołaj Jasiński, prałat katedr. wileński, sekretarz królewski, w r. 1600 zachorował w Warszawie na gwałtowną gorączkę febrową, z której lekarze nie mogli go uleczyć; a gdy go odstąpili, wezwał pomocy Kazimierza św.; za jego zatem przyczyną od razu pierwsze odzyskał zdrowie. Tego samego roku w październiku, Maciej sługa domowy wymienionego prałata, od urodzenia swego aż do 50 roku życia, w każdym miesiącu cierpiał wielką chorobę (epilepsim), która silnie waliła go na ziemię i nim długo trzęsła, w gwałtownym paroksyzmie pianę z ust toczył, potem długo leżał bez zmysłów. Jednego dnia widział go pewien kapłan tak ciężko tą chorobą dręczonego, ulitował się nad nim i prosił za nim Kazimierza św.; żywa wiara tego kapłana i przyczyna św. Patrona to uczyniła, że nieszczęśliwy natychmiast wstał z ziemi, i odtąd został od tej choroby uwolniony.

Przyszło temuż X. Jasińskiemu prałatowi jechać do Rzymu, a gdy się na barce przeprawiał przez rzekę Chronos, która bardzo była wtedy wezbraną wodami ze śniegów, i gdy przewoźnicy pędzili barkę w górę rzeki, jeden z nich silnie pracując, opierając się bystremu rzeki pędowi, żerdź złamał. W tym wypadku, przechylony w połowie przez ścianę barki, wpadł do wody i w nurtach rzeki utonął. Nieszczęściem tym zatrwożeni jego towarzysze, jakby sił pozbawieni, stanęli wpośród rzeki unoszącej barkę za sobą bez sternika. Wtedy X. Jasiński, właśnie jakby natchnieniem Bożym pobudzony, zawołał: „Św. Kazimierzu! przybądź z pomocą w tej przygodzie, przywróć żywego, który tonąc w wodzie życie traci”. Po dość długiej chwili czasu i oddaleniu z miejsca, właśnie jakby za rękę wiedziony, sternik ocalony ukazał się u ściany barki, którego już jako utoniętego żałowano. Że ten cud był zdziałany przez św. Kazimierza, tonący opowiedział: iż go jakiś mężczyzna i od wody obronił, i za prawą rękę ku barce przyprowadził. Temu zdarzeniu byli obecni: X. Jasiński, X. Grzegorz Święcicki kanonik wileński i dwaj szlachetni młodzieńcy Polacy. Ale prócz tego, sam X. Grzegorz Święcicki, za przyczyną Kazimierza św., stał się uczestnikiem wielkiej pomocy Bożej, którą tu według jego zeznania skreślimy. Kiedy w r. 1602 uzyskał od Klemensa VIII papieża, Breve na uroczyste obchodzenie Kazimierza św., i odmawianie na cześć jego kapłańskich pacierzy, wracając w r. 1603 w miesiącu czerwcu z Rzymu do Polski, pomiędzy Wenkrorą i Pontewą weneckimi miastami, gdy X. Święcicki, PP. Jan Rudomina i Mikołaj Lubomirski szli drogą a wóz jechał za nimi; zdarzył się niebezpieczny wypadek przez nieostrożność woźnicy, że wóz znacznie obładowany rzeczami, wywrócił się z bardzo wysokiej skały nad rzeką na dole płynącą, i byłby ze wszystkim wpadł do niej, gdyby jedno tylko przednie koło uczepione o skałę nie było prawie przez jedną godzinę cudownie wozu trzymało; i żadnego nie było przystępu dla siły ludzkiej, by go dźwignąć i na miejscu postawić zdołała. Na tym wozie była chorągiew poświęcana, officium czyli pacierze kapłańskie o św. Kazimierzu w Rzymie wydrukowane, i wiele innych obrazów z autentycznym wizerunkiem św. Kazimierza, oraz i cała sprawa wystaranego nabożeństwa na cześć św. rodaka naszego. A lubo sam X. Święcicki bardzo był stroskany i tym wypadkiem przelękniony, jednak daleko więcej woźnicę Jana z Padwy z parobkiem swym przeraziło widoczne to niebezpieczeństwo, iż rzuciwszy się na ziemię, złorzeczyli dniowi urodzenia swojego. Właśnie, jakby z rozporządzenia Opatrzności Boskiej wydarzył się ten wielki wypadek, by cześć swoją okazał Kazimierz w przyniesionej pomocy. Albowiem X. Święcicki, z towarzyszami swej podróży, ciężką dotkniętymi troską o tak ważne rzeczy, prosił tajemnie Kazimierza św. mówiąc: „Święty nasz Patronie! już nieraz doznałem twej przyczyny w dotkliwych i twardych przygodach życia mojego, przybądź mi i teraz ze skuteczną pomocą w tej niebezpiecznej przygodzie i oddal to nieszczęście, które grozi zniszczeniem rzeczy ku chwale twej, której godłem jest ta chorągiew i nie dozwalaj, by pomiędzy skałami i rzeką cześć twoja uszczerbek poniosła: zasmuciłoby to nieszczęście ojczyznę twoją i miasto Wilno, oraz króla (Zygmunta III) gorliwego czci twojej rozkrzewcę”. Zaledwo skończył modlitwę, wnet przychodzi młodzieniec białą szatą, według włoskiego kroju odziany, jakby jaki przechodzień przez te wysokie góry i skały, którego pomocy ani nie żądano ani o nią nie proszono, nie wyrzekłszy do stojących słowa, podejmuje wóz (który gdyby później na równym i przystępnym miejscu był wywrócony, ośmiu silnych ludzi z trudnością postawić by zdołało), dziwnym sposobem sam jeden, stanąwszy na urwisku skały, stawia go na równej drodze z ocalonymi rzeczami; i znowu nic nie mówiąc, od zdumionych odchodzi w dalszą drogę; a odszedłszy kilka kroków, rzekł po włosku: „bądźcie zdrowi; polecam się pamięci waszej”. Pisze dalej X. Święcicki, iż wprzód, nim wyrzekł te wyrazy, nie mógł się go domyślać, ani się nie ważył słowa powiedzieć; i wszyscy temu obecni mówili potem, że to nie człowiek, ale niebianin przyszedł im w pomoc. Pospieszali za nim, by mu podziękować, lecz już go więcej zoczyć nie mogli. Sługa X. Święcickiego Krzysztof Wielowski, więcej niż o dwa stajania wprzód idący, nie był temu wywrotowi obecny; zeznał, że na drodze tak wąziutkiej jaką ta była, nikogo nie spotkał. I nie było żadnej ubocznej ścieżki; z lewej bowiem strony była przepaść do rzeki na dole płynącej, po prawej stronie drogi niezmiernie wysokie i szczelne skały nie dozwalały zboczenia. Nieutulony żal obudził się w ich sercach, że nie mogli podziękować tak zacnemu dobroczyńcy św. rodakowi swojemu za pomoc jego w tym wypadku.

Na tym kończymy rys życia św. Kazimierza, nie przywodząc wielu innych łask cudownych, za jego przyczyną palcem Bożym zdziałanych, ku powiększeniu chwały Pana Boga na ziemi. Amen.

źródło: kazimierzkr.pl

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor