Prawda oznacza przyjęcie każdego ludzkiego życia
Papież Jan Paweł II/fot. Dennis Jarvis, Wikipedia, CC BY-SA 2.0
„Poznanie prawdy ukazuje nam dobro, które – jak lubił mówić papież – jest zarazem zadaniem”. O poznaniu prawd m.in. o naturze człowieka jako mężczyzny i kobiety oraz przyjęciu potomstwa czytamy w prelekcji Michała Jędryki.
Inne z kategorii
Z Ewangelii na każdy dzień - 6 listopad
Z Ewangelii na każdy dzień - 5 listopad
Na 22 października w kalendarzu liturgicznym Kościoła katolickiego wyznaczono datę wspomnienia świętego Jana Pawła II. Zwykle pamięć o świętych w liturgii wiąże się w tak zwanym „sanktorale” – z dniem ich „narodzin dla nieba”, a więc z dniem ziemskiej śmierci.
Jednakże św. Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia, a jest to dzień, który prawie zawsze przypada albo w okresie Wielkiego Postu lub Wielkiego Tygodnia, a jeśli po Wielkanocy, to najczęściej w jej oktawie. W tym czasie cała uwaga Kościoła zwrócona jest na rozważanie Tajemnicy Odkupienia, dlatego ustanowienie wspomnienia św. JP na 2 kwietnia oznaczałoby w praktyce jego marginalizację.
Rozważano pod tym kątem również 16 października, dzień wyboru Karola Wojtyły na papieża. Jednakże tego dnia przypada z kolei święto bardzo czczonej w Polsce (i wiele razy wspominanej przez samego Jana Pawła) św. Jadwigi Śląskiej. Wybrano więc 22 października – dzień ceremonii inaugurującej pontyfikat, do lat 70. zwanej koronacją, jednak ze względu na sprzedaż przez Pawła VI tiary na rzecz ubogich, ograniczającej się do założenia papieskiego paliusza i pierścienia rybaka. Na marginesie – koronacja formalnie została zniesiona dopiero przez samego Jana Pawła II konstytucją apostolską „Universi Dominici Gregis” (1996). Ten jednak dzień – owej „koronacji bez koronacji” – został wybrany na jego święto. To wtedy, 22 października 1978, rozbrzmiały na placu św. Piotra słynne słowa „Non abbiate paura” – nie lękajcie się.
„Blask prawdy”
Ta data jest z całą pewnością doskonałą okazją, by pochylić się nad centralnym w moim przekonaniu przesłaniem tego pontyfikatu, encykliką „Veritatis splendor”. Ta encyklika bowiem, podobnie jak w przypadku Pawła VI „Humanae vitae”, streszcza i podsumowuje pontyfikat, ukazując jednocześnie i uwypuklając zasadniczą linię jego przesłania.
Nieprzypadkowo wspomniałem tu „Humanae vitae”. Ten dokument Pawła VI, będący jednym z kulminacyjnych orzeczeń Kościoła w XX wieku, swoistym „non possumus” Pawła VI, wypowiedzianym pod adresem liberalnych tendencji w Kościele, rozpoczął proces niesamowicie zawziętej kontestacji i sprzeciwu. „Veritatis splendor” jest swoistym zwieńczeniem, choć nie zakończeniem tego sporu, spojrzeniem jeszcze raz na ten sam problem z perspektywy o wiele szerszej, ale też bardziej zasadniczej, fundamentalnej, podstawowej.
Bo jeśli Paweł VI w „Humanae vitae” wyjaśnia, że człowiek nie jest panem własnego losu, że będąc panem świata, ma nad nim panować nie gwałcąc jego natury, a zwłaszcza natury człowieka, to Jan Paweł II pokazuje, że człowiek wobec dobra i zła ma obowiązki wynikające z prawdy o świecie, że jego dążenie do dobra i szczęścia lub tragedia wyboru zła ma ścisły związek z poznaniem prawdy lub odpowiednio z popełnieniem błędu.
Początek od Hume'a
To stanowisko jest zasadniczym odrzuceniem przesłanki współczesnej filozofii, którą ta filozofia przyjęła niczym świecki dogmat. Ta świecka doktryna formułowana jest w taki sposób, że z twierdzeń o bycie nie wynikają twierdzenia o powinności. Pierwszym filozofem, który sproblematyzował tę sprawę i dał taką właśnie odpowiedź negatywną był David Hume. On w „Traktacie o naturze ludzkiej”, napisanym we Francji w latach 30. XVIII wieku, twierdził właśnie, że powinność nie ma nic wspólnego z bytem, a więc i z prawdą o bycie. Jego wszystkie dzieła (opera omnia) umieszczone zostały w indeksie ksiąg zakazanych (index librorum prohibitorum), dekretami z 1761 i 1827 roku.
Jan Paweł II temu świeckiemu dogmatowi się w „Veritatis splendor” bardzo mocno sprzeciwia i wykazuje, że jego zdaniem i zdaniem wszystkich wieków chrześcijaństwa, jest przeciwnie. Z prawdy, z blasku prawdy, wynika powinność. Prawda, rozpoznana ludzkim rozumem prawda o dobru (i jego źródle, czyli Bogu) pociąga nas do tego dobra. Poznanie prawdy ukazuje nam dobro, które – jak to lubił mówić papież – jest zarazem zadaniem. Przy czym Jan Paweł II zdawał sobie sprawę, że osiągnięcie dobra nie wynika automatycznie z jego poznania, bo człowiek po pierwsze może w poznaniu dobra popełnić błąd, a po drugie, nawet jeśli rozpozna dobro bezbłędnie, może nie mieć odpowiedniej siły woli, by pójść za tym wezwaniem i pokonywać liczne przeszkody.
Do bardziej szczegółowego omówienia encykliki jeszcze wrócimy. Teraz spójrzmy na jej kontekst, jej genezę, okoliczności zewnętrzne, w których powstała i na które stanowiła swoistą odpowiedź.
„Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”
Trzeba więc cofnąć się – jak już wspomniano – do lat 60. XX wieku. Może nie zdajemy sobie sprawy, z przełomu, jaki stanowił dla ludzkości rok 1960. W tym bowiem roku, po dwudziestu latach badań, pigułka antykoncepcyjna pod nazwą Enovid uzyskała dopuszczenie Agencji Żywności i Leków USA i po raz pierwszy pojawiła się w aptekach amerykańskich. W Polsce została wprowadzona do sprzedaży sześć lat później.
To nie znaczy, że wcześniej człowiek nie starał się uniknąć konsekwencji stosunku płciowego. Jednakże, mimo że już w XIX wieku sztuczne poronienia były niestety czymś powszechnym, a w starożytności, nie umiejąc dokonać tego zabiegu bez ryzyka dla życia matki, uprawiano dzieciobójstwo, to jednak wszystko to działo się z tym większym nawet zrozumieniem, że akt płciowy siłą swej wewnętrznej celowości prowadzi właśnie do zrodzenia życia. Wskazuje się też często, że zrozumienie tego związku odróżnia człowieka od zwierzęcia. Zwierzę, mając w wielu gatunkach oczywiście rozwinięty popęd płciowy, którego siłę zna każdy, kto kiedyś usiłował upilnować niesterylizowaną sukę w czasie cieczki, dąży z ogromną determinacją do dokonania krycia, jednak z całą pewnością nie ma pojęcia, że skutkiem tej zapewne przyjemnej dlań czynności jest potomstwo. Odczuwa jedynie bardzo silną skłonność do dokonania tej czynności – i to wszystko.
Człowiek natomiast – rozumiejąc doskonale, że akt płciowy jest przyczyną zrodzenia potomstwa – rozumie, że zarazem, że jeśli posiada godność stworzenia rozumnego, zdolnego do poznania prawdy, do poznania nawet swego Stwórcy, to to, co w tym momencie czyni, musi być zarazem niezwykle ściśle powiązane z dobrem. Wszak wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre. Wobec tego człowiek, jako jedyny w świecie widzialnym byt rozumny, ma za zadanie poznawać naturę każdej rzeczy, którą spotyka, ma też poznawać naturę samego siebie jako mężczyzny i kobiety, by zrozumieć, w jaki sposób spełniać Bożą wolę: „bądźcie płodni i rozmnażajcie się, byście zaludnili ziemię”. To jest jedno z pierwszych objawionych człowiekowi przykazań. Zarazem jest ono objawione zarówno bezpośrednio, poprzez tradycję, która w okresie niewoli bablilońskiej została spisana w postać Pisma Świętego, jak i pośrednio. Ten, kto nie spotkał objawienia bezpośredniego, z samej natury wywnioskować może, że człowiek jest powołany, by rozmnażać się i zaludnić ziemię.
Wyjaśnienia tu wymaga słowo „natura”. Ono niestety mocno zmieniło w ostatnich stuleciach swoje znaczenie, ale odwołujemy się do tego słowa w jego znaczeniu pierwotnym: natura danego bytu to sposób jego działania zgodny z jego istotą. To właśnie mamy na myśli, kiedy mówimy na przykład słowo „naturalnie”, rozumiejąc przez to taki bieg rzeczy, jaki jest oczywiście zgodny z istotą bytów biorących udział w danym procesie czy wydarzeniu. To może trochę skomplikowanie brzmi, ale chodzi właśnie o największą prostotę, o pewną oczywistość działania, że ma być tak a nie inaczej, czego nie potrzeba dalej wyjaśniać, bo właśnie wynika to z samej natury.
Pycha wobec Boga
I z taką oczywistością katolicy jeszcze do niedawna przyjmowali sprawy płci, macierzyństwa i ojcostwa. Jaka rewolucyjna zmiana się w tej dziedzinie dokonała w XX wieku w ciągu pokolenia czy dwóch, świadczyć może wypowiedź kardynała Alfredo Ottavianiego, szefa świętego oficjum, przygotowującego dla Jana XXIII najważniejsze schematy Soboru Watykańskiego II. Otóż Ottaviani, będąc sam jedenastym dzieckiem z ubogiej, robotniczej rodziny, powiedział kiedyś, że dla jego rodziców byłoby czymś niebywałym, gdyby ktoś im powiedział, że to rodzice decydują, ile będą mieć dzieci… Ottaviani miał bez wątpienia na myśli oczywistość – o tym i tak decyduje Bóg, bez którego nikt z nas nie może jednego włosa uczynić czarnym lub siwym. I widać na tym, przykładzie jaką przeszliśmy ewolucję, nawet w poradnictwach rodzinnych. Nasze pokolenia, a tym bardziej pokolenia naszych dzieci, są przekonane, że to my o tym decydujemy. Stąd właśnie takie „parcie” na upowszechnienie zapłodnienia „in vitro”. I jest to z pewnością zuchwałością wobec Stwórcy. Tak na marginesie, można zapytać, czyż właśnie nie chce On nam czegoś powiedzieć przez tę zarazę? Że oto nie jesteśmy panami własnego losu, że próba twierdzenia że „mamy to pod kontrolą”, była po prostu pychą wobec Pana Boga…
To ten sam Ottaviani, któremu na soborze zamknął mikrofon kardynał Alfrink. I zrobił z niego pośmiewisko, wzbudzając wesołość i oklaski postępowych biskupów. I ten sam Alfrink będzie jednym z głównych kontestatorów „Humanae vitae”.
Papież przeciw antykoncepcji
Na ostateczny kształt encykliki HV (tak będziemy ją dalej oznaczać) duży wpływ miał, jak się okazuje, ks. kard. Karol Wojtyła. Proces jej powstawania odsłoniły m.in. badania w archiwach watykańskich przeprowadzone ostatnio przez ks. Gilfredo Marengo z nowego Papieskiego Instytutu Jana Pawła II ds. Nauk o Małżeństwie i Rodzinie.
Jednakże HV nie przyszła znikąd, była punktem zwrotnym pewnego procesu. Między rokiem 1966 a 68 Paweł VI sprawiał wrażenie, jakby się wahał. Na przykład – zacytujmy rozmowę z Alberto Cavallarim: „Świat pyta i nie daje czasu do namysłu, chce natychmiastowej odpowiedzi, którą musimy mu dać, ale jaką? Milczeć nie możemy, a z odpowiedzią jest niemały problem”. Przeważało jednak przekonanie, że papież poprze antykoncepecję. Jak wiemy, stało się inaczej.
I wtedy nastąpiło coś, co znamy – encyklika HV, która potwierdziła całkowicie tradycyjne nauczanie Kościoła. Nie będę tu tej encykliki omawiał, bo ona jest znana, jej główną tezę można jednym zdaniem streścić tak, że nie wolno oddzielać naturalnego związku współżycia z prokreacją. Stosowanie antykoncepcji jest niedozwolone, i warto też zauważyć, że metoda naturalna też nie może być tu dopuszczona na dłuższą metę, a jedynie w wyjątkowych przypadkach, naprawdę poważnych okoliczności, w których poczęcie byłoby niewskazane.
Lawina ruszyła
Był to grom z jasnego nieba dla niektórych luminarzy soboru. Kardynałowie Suenens, Alfrink, Heenan, Döpfner i König zebrali się w Essen i uchwalili rezolucję żądającą powtórnego rozpatrzenia problemu. Potępili tę encyklikę biskupi holenderscy.
W tym samym 1968 roku wybucha bunt studencki pod hasłem „zabrania się zabraniać”. Wielu luminarzy tego ruchu ma rodowód neomarksistowski. Daniel Cohn Bendit, jeden z intelektualnych przywódców, jawnie promuje promiskuizm i zdaje się sprzyjać legalizacji pedofilii. Oczywiście Cohn Bendit nie mówi niczego nowego. Już Hobbes w „Lewiatanie” twierdzi, że jeśli człowiek czegoś pragnie, to ma do tego prawo, nawet jeśli dotyczy to ciała drugiego człowieka. Pierwszy raz jednak tego typu idee zyskują społeczny posłuch na taką skalę.
Kontestacja HV jest pierwszym kamykiem spadającym z góry, który poruszył lawinę. W 1969 Hans Küng żąda zniesienia celibatu. W 1974 referendum we Włoszech przyjmuje rozwody. Kościół się nie sprzeciwia, a niektórzy biskupi zabraniają księżom udziału w kampanii przeciwko rozwodom.
Zaczęto w Kościele zachodnim kwestionować istotę katechezy. Zniesiono autorytet nauczyciela, prawdę zamieniono na heurystykę. W 1977 roku synod nie próbował nawet zaradzić temu problemowi. Byli nawet tacy biskupi, którzy mówili, że katecheza powinna promować kreatywność uczniów, aktywne uczestnictwo. Pojawiły się też idee, o których na kazaniach słyszymy do dziś. O. Hardy z misji afrykańskich, mówił że na katechezie chodzi o doświadczanie obecności Chrystusa. Tyle że nasz Pan mówił „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Co zawsze Kościół wykładał tak, że błogosławieni, którzy nie doświadczyli, a uwierzyli. Wiara ma się rodzić „ex auditu” – ze słuchu, to znaczy chrześcijanami zostają Ci, którzy uwierzyli słowu, a nie doświadczeniu czy odczuciu.
To wszystko doprowadziło do wybuchu w Kościele i na jego „obrzeżach” ruchów zielonoświątkowych, które kładły nacisk na przeżycie, doświadczenie, odczucie. Sentymentalizm i fideizm, przed którymi tak ostrzegał jeden z twórców KUL-u, ojciec Jacek Woroniecki, powrócił w nowym wcieleniu. Pojawiły się katechizmy, holenderski czy paryski, firmowane przez tamtejsze episkopaty, które wprost kwestionowały dotychczas nauczane prawdy wiary. Katechizm paryski mówił na przykład, że prezentacja Dekalogu pod górą Synaj była „wybiegiem” Mojżesza, który w ten sposób chciał odzyskać i umocnić władzę, która mu się w sytuacji buntu Izraela wymykała.
Zamęt trwa
W jakiej to sytuacji objął Stolicę Apostolską w 1978 roku Pańskim kardynał „z dalekiego kraju”. Po pierwszych encyklikach dotyczących odkupienia i miłosierdzia zwołał synod poświęcony sprawom grzechu i odrodzenia sakramentu pokuty, który w wielu krajach Europy zachodniej zaczął być kompletnie ignorowany, przy jednoczesnym masowym przystępowaniu do Komunii świętej. Synod odbył się w 1983 roku. Od tego czasu trwały prace nad nową encykliką, przerwane, bo papież wraz ze swym przyjacielem, kard. Ratzingerem, postanowili, że najpierw powinien ukazać się Katechizm Kościoła Katolickiego na nowo porządkujący katolicką naukę.
Wreszcie ukazuje się „Veritatis splendor” w roku 1993. Jest pierwszą encykliką w historii papiestwa podejmującą refleksję nad całością nauczania moralnego Kościoła. Oczywiście wcześniej były liczne wypowiedzi papieży w sprawach moralnych, jednak dotyczyły one określonych, konkretnych spraw, jak na przykład wspomniana już HV. Bezpośrednim celem „Veritatis splendor” jest przypomnienie niektórych fundamentalnych prawd doktryny katolickiej w kontekście współczesnych prób ich podważania lub zniekształcania. Papież zaznacza w niej, że niepokoi go rozdźwięk pomiędzy oficjalnym nauczaniem Kościoła a niektórymi poglądami teologicznymi rozpowszechnianymi na wydziałach teologicznych i w seminariach duchownych, bo przyczynia się on do pogłębienia kryzysu w życiu moralnym i w zaangażowaniu społecznym wiernych oraz podważa jedność Kościoła. Wydawało się, że epoka zamętu dobiega końca. l
Michał Jędryka
prelekcja wygłoszona na spotkaniu jednego z kręgów Domowego Kościoła w Bydgoszczy
Artykuł pochodzi z bieżącego papierowego wydania „Tygodnika Bydgoskiego” (22 października 2020 r.) z dodatkiem „Katolicka Bydgoszcz”