Inne 20 Apr 2016 | Redaktor
Jeden człowiek, wiele ról – wywiad z odtwórcą roli Jezusa

Mieczysław Pawłowski: Kto to jest Lopez?

– Łukasz Nowacki: O, Lopez? Nie pamiętam. Osoba z dawnych czasów. W czasach gdy już funkcjonował Judasz. „Lopez” wziął jeszcze z technikum. Uczyłem się w Technikum Gastronomicznym i tam jakieś żarty o Lopezie były, nawet ja te żarty opowiadałem i na początku zacząłem tak nazywać kolegę. A później to odbiło się na mnie: kto mieczem wojuje, od miecza ginie.

Czyli to jest „pseudonim wojenny” ze szkoły średniej. Może zaczniemy od tych wydarzeń z ostatnich chwil Misterium. Kilka Twoich ról przypomnijmy: rola Judasza, Piłata, Jezusa.

– Jeszcze arcykapłana i łotra. Zazwyczaj były to role negatywne.

Gdyby ułożyć je chronologicznie, to jakby to było?

– Judasz pięć razy, Piłat trzy razy. Potem był arcykapłan raz, potem trzy razy łotr. Dwanaście razy grałem i trzynasty raz to rola Jezusa.

Która z nich była najtrudniejszą do zagrania?

– Myślę, że Jezusa, bo ta odpowiedź przyszła już na pierwszej tegorocznej próbie. Kiedy przeszedłem całą drogę Jezusa, to zobaczyłem, że wszystkie trudności dotychczasowych ról, to jest nic wobec tego, co musiał przejść Jezus.

Z tego wynika, że ta rola Jezusa praktycznie była taką rolą, którą charakteryzowało najwięcej kroków.

– Tak rzeczywiście było, bo myślałem, że przy łotrze już coś fizycznie przeżyłem, coś bólu z tej drogi krzyżowej, ale to, co przeżył Jezus, to, co ja w tej roli Jezusa przeżyłem, jest fizycznie nie do porównania.

Wróćmy do wcześniejszej Twojej roli. Judasz zawisnął na suchej gałęzi. Robiło to wrażenie. Jak to było możliwe, że człowiek bez podparcia, mając pętlę na szyi, zawisnął i po prostu przeżył?

– Nie było to żadną tajemnicą. Był taki moment na misterium, kiedy nie radziłem sobie z wieszaniem. Wtedy przy Judaszu pojawiła się symboliczna postać, która podpowiadała mu coś złego – grał ją Piotr Zaporowicz. Postać ta pomogła mi powiesić się, bo już czas naświetlenia sceny mijał – było to podczas misterium ze światłami. Powinienem już wisieć, a ja jeszcze męczyłem się z tą czynnością.

Nie było wprawy albo coś innego – emocje, czy jakieś sprawy techniczne?

– Miałem uprząż wspinaczkową i hak – karabinek. Trzeba było go z tyłu do uprzęży zaczepić. To, że bardziej skupiłem się na grze, na gestach, żeby starannie zagrać rolę, niż na tym, żeby się powiesić spowodowało te chwilowe trudności.

Zagranie tej roli bardzo negatywnej, która skończyła się samobójstwem wymagało przygotowania i niejako „wejścia w postać”. Czy po zagraniu tej roli pozostały jakieś złe myśli?

– (śmiech) Na początku – przez pierwsze pięć lat – nie podchodziłem do tego aż tak poważnie. Nie potrafiłem za bardzo „wejść w postać”, żeby coś z niej zostało we mnie. Nie miałem doświadczenia, które pojawiło się później. To był czas, kiedy rodziły się myśli, żeby wejść na scenę, kabaret się rozwijał (początki kabaretu „OKO”, przyp. red). W tym czasie byłem w technikum, myślałem o tym, co robić dalej. Próbowałem też dostać się do Akademii Teatralnej w Warszawie. Po Judaszu myślałem, że chciałbym być na scenie, choć niekoniecznie aktorsko. Ale był to moment, kiedy następne role na misterium zacząłem bardziej przeżywać.

Kolejną rolą była postać Piłata, która też jest jedną z ważniejszych na misterium. Chodziło o postać człowieka „znudzonego służbą na wschodniej rubieży cesarstwa”? To jest chyba najbardziej statyczna rola na misterium jaką można sobie wyobrazić. Dziś – po akcji - Piłat schodzi ze sceny i siedzi gdzieś tam.

– (śmiech). Nie. Scenariusze były tak pisane, że aby to dobrze zagrać musiałem być na scenie i czekać na rozwój wydarzeń. Gdy pierwszy raz grałem Piłata, to towarzyszyła mi moja przyszła małżonka, która grała wtedy żonę Piłata, więc mieliśmy taką wspólną rolę.

„Piłatowe” małżeństwo?

– Tak. Miała sny i przychodziła do mnie i je opowiadała.

Jest takie wspomnienie, śp. ks. Czesław Chabielski, w momencie, gdy ktoś przedstawiał drugą osobę słowami – „moja przyszła żona” zwykł mawiać - To co, przyszła i poszła, tak?

– Ha, ha, ha, no właśnie.

Czy zagranie postaci Piłata wymagało jakiś szczególnych przygotowań? Wiadomo, że jest to postać człowieka chwiejnego, bowiem wszystkie znaki wskazują na niewinność Podejrzanego, a decyzję o skazaniu podejmuje pod naciskiem. Boi się konsekwencji, bowiem w przypadku uniewinnienia nie wiadomo, gdzie „wyląduje”.

– Można to było zrobić na poziomie treści czytanego tekstu, ja jeszcze wtedy podkładałem głos pod Piłata, więc pojawiła się wtedy taka możliwość. Na poziomie samej gry jest to wręcz niemożliwe, bo to była tak krótka scena. W ogóle specyfika tego misterium jest taka, że tam są nadnaturalne gesty, więc niewiele można gestami wyrazić w krótkiej scenie. Nawet teraz ja – jako Jezus, kiedy byłem u Piłata i miałem mu przytaknąć, to śmiesznie wyglądało, kiedy taki szeroki gest przytaknięcia zrobiłem, bo było to wymagane. Można więc zagrać ten kluczowy moment, wyrażenie tego: „Cóż to jest prawda” tylko na poziomie dźwięku.

Przechodząc do postaci łotra powinienem zapytać, którego łotra Pan grał, bo są dwie postaci.

– Różnie bywało. Drugim łotrem był kolega z kabaretu - Mariusz Matwiej i spieraliśmy się, kto jest dobry, a kto jest zły. Ewangeliści, którzy o tym wspominają nie precyzują stron ukrzyżowania dobrego i złego złoczyńcy. Byłem zawsze wieszany po prawej stronie Jezusa, czyli patrząc od ludzi – po lewej stronie. Więc nie wiem, może trafiłem na stronę ukrzyżowania tego dobrego?

Jeszcze była grana postać arcykapłana.

– Nie grałem Annasza ani Kajfasza, a jedynie innego arcykapłana. Miałem swoją kwestię, ale o tej postaci nie jestem w stanie wiele powiedzieć. Wtedy byłem po pięciu latach gry Judasza i trzech Piłata i szukałem nowej postaci, którą mógłbym zagrać. Pytałem realizatorów o możliwość zmiany, ale nie za bardzo się zgadzali, by „skakać” z postaci na postać. Patrząc na efekt widać, że jednak można zmieniać role.

Przywołam jeszcze sceny z łotrami, które mogą być dwie lub trzy, gdzie będąc dość blisko z aparatem fotograficznym zauważyłem, że te osoby, które grają postaci żołnierzy, to naprawdę mają już niezłą wprawę w wykonywaniu aktu ukrzyżowania.

– Obserwowanie czynności żołnierzy przypomina bardzo ówczesną rzeczywistość, zgodność z opisem, że jeden z oddziałów rzymskich ukrzyżował. Widać to i z pewnością tak musiało być. Centurion odpowiada za zachowania żołnierzy i musi ich przeszkolić, powiedzieć im, co mają robić i muszą się wszystkiego nauczyć. Są również w tej grupie doświadczeni żołnierze, którzy powodują, że całość misterium jest niesamowita. Od wystawienia misterium, na którym pojawił się zwyczaj poprowadzenia drogi krzyżowej przez widownię dobiega do uczestników świdrujący głos: „Przejście dla skazańca”. Tak – to prawda. Pamiętam jak Michał Szczęsny grając tę postać krzyczał te słowa, a ludzie natychmiast się rozstępowali. Momentem kluczowym dla obecnych jest droga krzyżowa. Sceny te dają bliższy kontakt z akcją, aktorami i każdy po swojemu zapamiętuje je. Zdarza się, że obecni na misterium dokonują przenosin o ponad dwa tysiące lat. Dla nich te obrazy są do tego stopnia realistyczne i prawdziwe, że nie mają żadnych wątpliwości co do osobistego udziału w wydarzeniach.

Najbardziej znaczącą postacią na misterium jest Jezus. Kto znalazł w tym roku kandydata do zagrania tej postaci?

– Głównym powodem był brak Jezusa, bo w pewnym momencie ubiegłoroczny aktor zrezygnował, a ja – o tym, że mam grać tę postać na misterium - dowiedziałem się miesiąc przed. Nadarzyła się więc okazja, bym zagrał najbardziej kluczową postać misterium. Ktoś powie – a długie włosy? Włosy zapuszczałem z powodu gry w kabarecie, bo daje mi to większą możliwość zagrania wielu postaci. Nie jestem zawodowym aktorem, ale jednak w tym kierunku chcę się rozwijać.

Kiedy przypada zwyczajowy termin „rozdania” ról na misterium?

– Około dwa miesiące przed dniem wystawienia. Gdy pytano mnie, czy zagram daną postać, to dzwoniono zwykle w takim odstępie czasu. Każdy aktor w jakiejś mierze wciela się czy identyfikuje z graną postacią. W tym przypadku – moim zdaniem – jest to zajęcie ekstremalne.

A później – już po wszystkim – opadają emocje i uczucia, co można porównać do spłynięcia jak przysłowiowej wody po kaczce?

– Uczuć było mnóstwo. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie doświadczyłem, jak przy roli Jezusa. Było ciężko, ale i wzruszająco. Nic tak jeszcze w życiu na mnie nie wpłynęło, jak przeżycia związane z wcieleniem się w postać Jezusa. Na co dzień jestem mężem, ojcem, a w parafii nadzwyczajnym szafarzem Eucharystii. Różne sytuacje w życiu przeżywałem, ale zagranie Jezusa to było coś niesamowitego. Był czas podczas Misterium, kiedy musiałem robić to, co nakazywał tekst scenariusza. Musiałem chodzić tu i tam, skupiać się na gestach i słowach, które wcześniej były nagrane, ale i też powtarzać te słowa. Jednak te chwile i to, co się działo, gdy już byłem na Golgocie i wisiałem na krzyżu, nie zależały ode mnie. Wszystko zależało od gry innych aktorów. Scena, która najbardziej mnie dotknęła, to moment zdjęcia z krzyża, zaprowadzenia do grobu i zaryglowania go. To był dla mnie najbardziej emocjonalny czas misterium. Myślę, że to Pan Bóg pozwolił mi wejść uczuciowo w tę postać. Doświadczałem tego, z jakim przejęciem podchodzili do mnie apostołowie, brali mnie na nosze, nieśli do grobu, słyszałem ich komentarze i po nich też było widać, jak bardzo to wszystko przeżywali.

Są na świecie takie grupy, wspólnoty, których członkowie mówią kilka razy dziennie: „Memento mori”, przypominanie nieuniknionej dla człowieka chwili – spotkania oko w oko ze śmiercią.

– Tak – to prawda. Zapamiętam jednak moment zamknięcia grobu – zatoczenie głazem. Byłem obolały, pozostając z uczuciem smutku oraz osamotnienia w ciszy i ciemności. Trwał stan, kiedy ja Łukasz zostałem ze swoimi grzechami i cierpieniem. Bardzo mocno wszedłem wtedy w moment śmierci Jezusa. Pamiętam, że tak ogarnęła mnie ta chwila, iż nie potrafiłem wejść w zmartwychwstanie. Odsunąłem kamień i gdyby ktoś zrobił mi wtedy zdjęcie, to miałbym taką smutną minę – a ja tu przecież „zmartwychwstaję”! Ten moment grobu przeżywałem już podczas prób. Miałem w nocy z soboty na niedzielę sny na jawie, koszmary, coś, co trwało we mnie. O czwartej nad ranem w niedzielę obudziłem się i nie mogłem już spać. Było to bardzo silne przeżycie emocjonalne. Nie umiałem wejść w scenę zmartwychwstania i zastanawiałem się z żoną, co to może znaczyć? I doszliśmy do wniosku, że człowiek nieraz, każdy z nas, boi się porzucić swoje stare życie i wejść w nowe, wejść w to zmartwychwstanie, którego dokonał Chrystus. Tłumaczę sobie również, że męczeństwo i śmierć Pana Jezusa nie miałyby sensu, gdyby nie zmartwychwstanie.

Bo to taki dziwny moment – i koniec i początek zarazem?

– W tym roku to było niesamowite, że sama scena zmartwychwstania była już w połowie Misterium, gdzie drugą połowę wypełniły sceny dziejące się po wyjściu Jezusa z grobu. Do tego podkreślone zostało ono tytułem „Non abiate paura” (łac. „Nie lękajcie się”). Zatem à propos tego, o czym mówiłem wcześniej, nie powinniśmy lękać się „nowego”. Zmartwychwstałego Chrystusa pokazywały sceny, które widzieliśmy: spotkanie z Marią w ogrodzie, uczniowie w drodze do Emaus i to było coś niesamowitego. Dzięki tym scenom Pan Bóg ułatwił mi zagranie tego czasu po zmartwychwstaniu. Niesamowita postać Marii Magdaleny i to, czego doświadczyłem ze scen z uczniami, pozwoliło mi skupić się na zmartwychwstaniu. I dobrze, bo niedziela była prawdziwym zmartwychwstaniem.

To dopowiedzenie jest bardzo ważne. Pokazuje nam to, że do pewnego momentu jest inny czas i odtąd jest już coś innego. Ale spróbujmy spojrzeć na zagraną rolę od strony technicznej. Widzieliśmy jak żołnierze kopali, bili, a podczas samej drogi krzyżowej, kiedy już weszli między ludzi, jeszcze ktoś butem uderzył w biodra. To musiało boleć, bo było widać. Mocno kopali, czy tylko udawali?

– Były chwile, kiedy były to prawdziwe uderzenia i mocno bolało, w szczególności uderzenia powrozami podczas biczowania, jak i później podczas drogi. Kopnięcia odczułem na kręgosłupie w momencie prowadzenia mnie od arcykapłanów do Piłata i to naprawdę było realne. Choć były też inne momenty, jak na przykład podczas wystawienia o 20.00, kiedy z powodu deszczu zrobiła się w pewnym momencie ślizgawka i trzeba było uważać, żeby w sposób niekontrolowany „się nie wyłożyć”.

W powietrzu było aż plus osiem stopni. Czy jednak nie było zbyt zimno w sandałach i kompletnie nieodpowiednim stroju?

– Tak. Na strój złożyły się sandały, pielucha i alba. Pani Katarzyna Kubiś, która przygotowywała stroje, zadbała, żeby choć trochę było cieplej. Czy było zimno? Kiedy pięć razy przechodziłem tę samą drogę: dwie próby w sobotę, jedna w niedzielę i dwa misteria, to na początku zawsze było zimno. Kiedy zaczynali mnie popychać, bić i tak dalej, to robiło mi się cieplej i nie wiem dlaczego, bo temperatura raptownie nie rosła. Myślę, że gdy zaczynały się emocje to było cieplej z tego powodu. Już po wszystkim– w poniedziałek –zrobiłem błąd, bo nie wziąłem dnia wolnego i musiałem iść na szóstą trzydzieści do pracy. Na drugi dzień, kiedy wszystko zaczęło ze mnie schodzić i opadły emocje – pojawiło się zmęczenie – takie fizyczne zmęczenie. I choć mnie poobijali, to nie miałem dużo siniaków – tylko to fizyczne zmęczenie. Odsypiałem prawie pół tygodnia. Myślę, że to Pan Bóg mnie uchronił przed jakimiś gorszymi konsekwencjami, jak np. chorobą, czy innymi urazami.

Nie mogę nie zapytać o to, czy powtórzysz jeszcze swój udział w tej samej roli na misterium?

– Już o tym myślałem i kiedy dowiedziałem się o tej roli założyliśmy, wraz z małżonką, że może trzy lata pogram – trzydzieści trzy lata będę miał i skończę (śmiech). Poza tym tytuł „Non abiate paura” to wręcz imperatyw czyli nakaz: – nie lękajcie się. Są tacy, którzy całe życie się czegoś boją – łącznie ze mną. I nie chodzi o to, że nie mam zapału, dynamizmu. W podsumowaniu tych wydarzeń i zmagań myślę, że to było zaplanowane, a wcześniejsze role na misterium to dojrzewanie do tego, co się wydarzyło. Mogę chyba tak powiedzieć. Aczkolwiek cieszę się, że propozycja roli wyszła od organizatorów, bo sam nie czułbym się jeszcze na siłach, by grać tę postać.

Zmieńmy temat. Co było pierwsze: misterium czy „Oko”?

– Misterium było pierwsze. Gdzieś tam po technikum zacząłem myśleć w jaką stronę pójść. Kabaret był powiązany jakby z wyborem drogi…

Zawodowej, czy rozbudowanego hobby?

– Bardziej pasji – można by powiedzieć. Mój zawód jest moim hobby, choć ciągle sobie myślę, że bym wolał pracować w mojej pasji, a nie w moim hobby, a pracuję w moim hobby.

Kabaret „Oko” to rok 2006. Pojawiasz się w nim obok rehabilitanta, etnologa, kierowcy, informatyka, i urzędnika. Tak?

– Tak, to prawda. Dziś jest troszkę inny skład.

Czyli zostały w sumie…

– …cztery osoby: Dawid, Mariusz, Piotr i ja.

Po co to robicie? Satyra potaniała? Sposób na życie?

– Chyba trochę z każdego z wymienionych powodów. Może jednak zacznę od początku. Jest kabaret „OKO”. A „OKO” jest nie tylko przedstawianiem tego, jak widzimy świat, jak patrzymy na różne rzeczy w krzywym zwierciadle. Pełna nazwa to Oazowy Kabaret Okazjonalny. Jest to powiązane ze wspólnotą, z której się wszyscy wywodzimy – z Oazy Młodzieży. Choć nie od razu była to taka nazwa. Z początku występowaliśmy w składzie z Mateuszem Łapińskim, Mariuszem Matwiejem i był kabaret „Mymłon” – „Połóż się na mym łonie”. Potem dołączyli bracia Myszko i powstała nazwa „SEDES” – Stowarzyszenie Ekspertów Do Ekskluzywnych Skeczy. A następnie, za sugestią pana Darka Kamysa z kabaretu „Hrabi”, zmieniliśmy nazwę „Sedes”, bo nazwa świadczy o kabarecie, i tak zostało „OKO”. Kiedy zmienialiśmy nazwę, to był czas, by poważnie pomyśleć o tym zajęciu i by zrobić coś – z uśmiechem – dla Pana Boga. Zatem kabaret „OKO”, w swoim założeniu ma to, żeby ewangelizować, nie w taki sposób, by bezpośrednio mówić o Panu Bogu na scenie, ale w taki sposób, by dawać świadectwo swoim postępowaniem i życiem. Nieraz to zadanie udaje się realizować nawet poza oficjalnymi występami. Choćby dlatego, że wszyscy jesteśmy w Krucjacie Wyzwolenia Człowieka, nie pijemy alkoholu. Było to i jest dziwne szczególnie w tym środowisku…

I dalej nie pijecie?

– Tak. Ludzie dziwili się – Nie pijecie alkoholu i tak się bawicie? To było dla nich niesamowite, że nie musimy „gazować” przed, w czasie i po występie, a możemy się dobrze bawić. W taki sposób ewangelizujemy. Często występujemy charytatywnie. Wspieramy różne akcje, choćby teraz popierając akcję „Kilometry dobra”. I można powiedzieć, że kabaret miał wydźwięk ewangelizacyjny. Kiedyś ktoś nas opisał, że katolicy puszczają „OKO”. Poczuliśmy się jakby zamknięci w jakiejś grupie etnicznej, jakoś zaszeregowani i dlatego później przestaliśmy mówić wprost, że chcemy ewangelizować, tylko robiliśmy to. Nie używamy w skeczach wulgaryzmów i nie śmiejemy się z osób, ale z osobami. Nie widzę problemu, aby przedstawić jakiś skecz np. o kapłanach, ale nie byłyby nam wtedy obojętne czyjeś wartości. Mamy swoje zasady i myślę, że kabaret „OKO” ma jakieś głębsze cele ...

Czy Polacy są smutni?

– Myślę, że nie. Moje rodzinne korzenie sięgają w połowie Śląska ze względu na pochodzenie mamy. Myślę, że kabaret „OKO” trochę z tego korzysta, z tego humoru śląskiego, bo rdzenni Ślązacy nigdy nie są smutni. Chodzi o to, że stamtąd wywodzi się jakby moje poczucie humoru. Jeżdżąc po Polsce widzę, że każdy region ma swój sposób żartowania. Zauważyłem, że południe Polski jest bardziej bogate w kabarety, a na północy jest trochę gorzej. Być może dlatego nam było jakby łatwiej się wybić, pokazać, bo mieliśmy mniejszą konkurencję. Z drugiej strony na północy jest mniej aktywnych odbiorców kabaretów, choć to już się zmienia. Kiedy zaczynaliśmy – było o wiele trudniej. Ale największym zagłębiem kabaretowym jest Zielona Góra.

À propos Śląska. Gorol długo nie jest Ślązakiem. Kiedy przyjechał na Śląsk to był gorolem, jego dziecko dalej było gorolem i kolejne pokolenie nie jest gorolem. Dopiero trzecie pokolenie to odium gorola znosi.

– Prawda. Ślązak to Ślązak. Opowiem więc o nim taką anegdotę. Przychodzi Ślązak w Warszawie do znanego krawca i mówi, że chce ancug (śl. garnitur, ubranie). Krawiec zastanawia się, co to jest? Nie chcąc stracić klienta, bierze miarę i podaje termin kolejnej wizyty. Przypomina sobie też, że gdzieś tam w dalekiej rodzinie ma Ślązaka i dzwoni do niego, i mówi: – No witaj. Słuchaj. Przyszedł do mnie Ślązak i pyta, czy uszyję mu ancug? Ja się ciebie pytam, co to jest ancug? – Jak to nie wiesz co to jest ancug? – słyszy w odpowiedzi. – No nie! – Przecież to szaket, westka i galoty (śl. marynarka, kamizelka i spodnie).

(śmiech) Idźmy dalej. Czy praca w kabarecie to sposób na życie?

– Od samego początku pracy kabaretowej udawało nam się nie korzystać z finansów rodziny. Nie musieliśmy więc brać od kogoś, mieliśmy własny budżet i tak to działa do dzisiaj. Nie nadwyrężamy budżetu rodziny, wręcz odwrotnie, nieraz możemy coś zarobić i to jest właśnie ten plus, że coś tam się udaje.

– Epilog: Sporo czasu upłynęło od dnia naszej pierwszej części rozmowy. Co wydarzyło się w domu, czy kabarecie w międzyczasie?

– Dużo wyjazdów, chorób dzieci i ćwiczenia pokory.

Często można spotkać cię na rowerze. Warto kręcić … kołami?

– Jeżeli chodzi o mnie to chociażby dlatego, by nie gorszyć wyglądem, przeżywających Misterium Męki Pańskiej. Tegoroczne zdjęcia z Misterium zmobilizowały mnie do pracy nad tym, by w przyszłym roku Jezus nie złamał krzyża. Nie wiem, kto robi takie zdjęcia. Mam nadzieję, że nie redakcja „Na Oścież”.

Kiedy zobaczymy kolejny plakat o występie kabaretu „OKO”w Bydgoszczy, czy w naszej parafii?

– Czy w naszej parafii, to zależy od Wielebnego księdza Proboszcza. Jednak mam nadzieję, że już niedługo świat o nas znów usłyszy. Zapraszam na stronę www.kabaret-oko.pl

Serdecznie dziękuję za rozmowę

– Dziękuję uprzejmie.

--

Łukasz Jakub Nowacki

Urodził się w roku 1984 w Bydgoszczy. Po ukończeniu szkoły podstawowej, już w czasach szkoły średniej (uczeń Technikum Gastronomicznego w Bydgoszczy), działał w parafialnej grupie Oazy Młodzieży. Tam dojrzewało jego powołanie do różnych zadań w życiu i tam zrodził się pomysł powstania kabaretu. Dziś jest szczęśliwym małżonkiem i ojcem dzieci: wielu. Dzięki temu wspólnota rodzinna jest uprawniona do posiadania „Karty dużej rodziny”. Mieszka na „Przylesiu” i jest aktywnym parafianinem we wspólnocie parafii Matki Boskiej Królowej Męczenników w Bydgoszczy.

Szczególnym wyzwaniem jest jego udział w rolach w Misterium Męki Pańskiej wystawianym w Niedzielę Palmową w Dolinie Śmierci w Bydgoszczy. Jest też nadzwyczajnym szafarzem Eucharystii. Służba ta jest dla niego powodem do rozwoju. Po godzinach pracy i troski o dom przygotowuje skecze i występuje z przyjaciółmi z kabaretem OKO, który wyrobił już sobie miejsce w „rodzinie” polskich kabaretów amatorskich. Znamienną cechą działalności kabaretowej jest nienachalna ewangelizacja słowem, dźwiękiem i obrazem.

Kabaret ma swoją stronę w internecie, (http:// www.kabaret-oko.pl), na której o nim napisano: Łukasz – urodzony amant, jego pojawienie się na scenie sprawia, że nie tylko kobiece serca zaczynają bić szybciej... Choć doskonale znany głównie z ról twardzieli i przywódców, z natury jest delikatny i wrażliwy niczym skóra pod pachami po depilacji. Zmienia fryzury z częstotliwością wzrostu inflacji w Burkina Faso. Z ostatniej chwili: 8. listopada 2015 r. Kabaret „OKO” był gościem popularnej audycji „Familiada”, wygrywając odcinek z konkurencją.

- Od redakcji Miesięcznika "Na Oścież": Rozmowy z Łukaszem Nowackim - naszym parafianinem - prowadzono od 9. kwietnia 2015 roku. Łukasz przekazał PT czytelnikom następujące słowa: Non abiate paura (Nie lękajta się)

B z z B (Bądźcie zawsze z Bogiem, przyp. red.)

Łukasz Nowacki


Źródło: Miesięcznik Sanktuarium i Parafii Matki Boskiej Królowej Męczenników „Na Oścież”, nr 5‒12 (223)

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor