Czy jesteśmy skazani na „postęp”? O polityce katolickiej [ANALIZA]
Chadecja niemiecka (rządzące w Niemczech CDU) w 2017 r. dopuściła do zrównania małżeństw jednopłciowych z heteroseksualnymi/fot. ilustracyjna, Tobias Koch - OTRS, Wikipedia)
Przemiany, którym ulega wciąż sens słów, dostrzegamy wszyscy. Na przykład termin „prawa człowieka” znaczył coś innego przed rewolucją francuską, inny sens nadali mu rewolucjoniści, a jeszcze inny ONZ po II wojnie światowej, wreszcie zupełnie inną treść nadaje się temu wyrażeniu dziś. Innym takim terminem przechodzącym poważną, a być może nawet zastraszającą ewolucję znaczeń, jest nazwa „chrześcijańska demokracja”.
Inne z kategorii
Z Ewangelii na każdy dzień - 9 października
Z Ewangelii na każdy dzień - 8 października
Taką ewolucję słów dostrzegają ze szczególną wrażliwością poeci. Jeden z najwybitniejszych poetów polskich XX wieku, Julian Tuwim tak to ujął w swej modlitwie, zawartej w poemacie „Kwiaty polskie”: „Lecz nade wszystko – słowom naszym, / Zmienionym chytrze przez krętaczy, / Jedyność przywróć i prawdziwość: / Niech prawo zawsze prawo znaczy, / A sprawiedliwość – sprawiedliwość”. Słowa te brzmią dla współczesnego człowieka może nieco pompatycznie, ale są bardzo prawdziwe.
„Chrześcijańska” tylko z nazwy
Przede wszystkim trzeba uświadomić sobie, że „chrześcijańska demokracja” i wszystko, co tę nazwę dziś przybiera i chętnie się nią afiszuje, nie ma niemal nic wspólnego ze źródłowym znaczeniem tych słów. Wskazywałoby ono na takie prowadzenie polityki w demokratycznym państwie, które by było zgodne z Ewangelią, z zasadniczymi przekonaniami chrześcijanina, z chrześcijańską, czy nawet katolicką wizją człowieka, społeczeństwa i świata. Nie, tak nie jest, i nie mam tu na myśli tylko polityki polskiej. Zawłaszczenie tych słów, tego terminu przez swego rodzaju herezję, sprzeniewierzającą się katolickiej nauce, nastąpiło już dawno i to przede wszystkim w dwóch krajach, we Francji i we Włoszech. Ich śladem poszły inne.
Już bowiem w 1910 roku, istniejący we Francji na przełomie XIX i XX w. ruch społeczny i polityczny, Sillon, o orientacji właśnie chrześcijańsko-demokratycznej, który stawał się coraz bardziej lewicujący i republikański, został potępiony przez papieża,
św. Piusa X. Jako główną przyczynę popadnięcia Sillonu w błędy papież wskazał niedostatki jego formacji intelektualnej, a więc wiedzy historycznej, zdrowej filozofii i solidnej teologii. Skutkiem tych braków było poddanie się wpływom liberalnym i protestanckim.
Chodziło przede wszystkim o pochodzenie władzy. Sillon wprawdzie werbalnie aprobował prawdę o pochodzeniu jej od Boga. Faktycznie jednak mu zaprzeczał, twierdząc, że pierwotne źródło władzy istnieje w ludzie, w społeczeństwie. Lider ruchu, Marca Sangnier (1873-1950), uważał, że mimo przekazania władzy rządzącym, nadal należy ona do ludu, z niego pochodzi. To jest nie do pogodzenia z nauką katolicką, dlatego, że prowadziłoby do wniosku, że lud może stanowić prawo jakie chce i żądać postępowania według takiego prawa, co przecież musiałoby w końcu prowadzić (i jak historia pokazuje prowadziło) do zakwestionowania nawet przykazań dekalogu, czyli prawa naturalnego. Chadecja jako formacja polityczna zrodziła się zatem z nieposłuszeństwa wobec nauczania papieskiego, a nie – jak by wskazywała nazwa i jak lubią przedstawiać ich PR–owcy – jako jego konsekwencja zasad katolicyzmu społecznego, czy choćby zasad chrześcijańskich w życiu zbiorowym.
Upadek we Włoszech i Niemczech
Drugi przykład czyli chadecja włoska. Jej lider, Alcide De Gasperi (1881–1954), mawiał iż „jest to partia centrum, która spogląda w lewo”. Włoscy chadecy przesuwali się w kierunku demoliberalizmu i ostatecznie także sekularyzmu. Ostatecznym dowodem całkowitej degrengolady chadecji był rok 1978, w którym ustawę legalizującą w tym kraju zabijanie nienarodzonych sygnowało trzech polityków chadeckich, przewodniczący obu izb parlamentu i premier: Luigi Scalfaro, Giovanni Leone i Giulio Andreotti.
Bliżej może znana jest nam Polakom sytuacja chadecji niemieckiej, która, rządząc w Republice Federalnej od dziesięcioleci, wycofała się w 2017 roku ze sprzeciwu w sprawie zrównania małżeństw jednopłciowych z małżeństwami heteroseksualnymi.
Świecki dogmat
Mamy do czyniania w wielu krajach ze swoistą bezsilnością katolików wobec tego typu polityki. W tym kontekście należy stawiać pytanie, czy i w jaki sposób jest możliwa polityka katolicka. Z pomocą w odpowiedzi przychodzi nam wydana ostatnio książka francuskiego myśliciela politycznego Jeana Madirana „Dwie demokracje”. Tytułowa dychotomia mówi o dwóch zupełnie od siebie różnych rozumieniach demokracji, która stała się w ostatnich stuleciach swego rodzaju świeckim dogmatem. Jego niewyznawanie kończy się społecznym wykluczeniem.
Madiran tak wyjaśnia to tytułowe rozróżnienie: „Istnieją dwie demokracje. Pierwszą nazwaliśmy klasyczną, drugą nowoczesną. (...) Klasyczną nazywam tę demokrację, która istniała zawsze lub prawie zawsze, którą – w sensie względnym oczywiście – można nazwać odwieczną: polega ona na sposobie WYZNACZANIA ludzi sprawujących władzę. Z desygnowaniem tych, którzy będą rządzić, przez tych, którzy będą rządzeni, dokonywanym według różnych zasad wyborczych, spotkać się możemy w mniejszym lub większym stopniu we wszystkich okresach historii. (…)
Demokracja nowoczesna działa tak samo, jak klasyczna. Z pozoru nie ma między nimi różnic. Jednak rzeczywistość jest inna. Po pierwsze, desygnowanie rządzących przez rządzonych jest tutaj uznawane za jedynie słuszny sposób ich wyłaniania, ustroje niedemokratyczne uznawane są za niemoralne. (...) W demokracji nowoczesnej definicję sprawiedliwości politycznej stanowi demokracja, zaś niesprawiedliwości – brak demokracji.
Po drugie – desygnacja rządzących przez rządzonych stanowi jedyną podstawę prawowitości. (...) Desygnację rządzących miesza z ich prawowitością: prawowitość wynika z desygnacji (demokratycznej) i stanowi z nią jedną całość.
Po trzecie – w konsekwencji poprzednich zasad władza demokratyczna staje się w demokracji nowoczesnej władzą nieograniczoną. […] bo któż miałby prawo ją ograniczyć? Tak naprawdę hamują ją przyzwyczajenia, tradycje, rzeczywistość, przeciwstawne poglądy. Żadne z nich jednak nie wynika z praw (nowoczesnej) demokracji, ta zaś stara się je znieść poprzez nieustanną demokratyzację społeczeństwa.
Społeczeństwo z natury składa się z rodzin, z grup zawodowych, jest hierarchiczne. W demokracji nowoczesnej (nowe) prawo wchodzi w konflikt z naturą, nieograniczona demokratyzacja staje się procesem, któremu z zasady nie wolno wyznaczać kresu i który dlatego marginalizuje, podważa, a w końcu niszczy społeczności naturalne”.
Skąd pochodzą prawa?
Zmarły w 2013 roku Jean Madiran był jednym z uczniów Charlesa Maurrasa, jednego z największych myślicieli politycznych we Francji przełomu XIX i XX wieku. Maurras jednak, choć jego myśl polityczna była bliska katolickiej, sam był ateistą. (Być może to doprowadziło do potępienia jego poglądów przez Piusa XI, choć motywy potępienia nie są do końca jasne. W 1939 roku, już za Piusa XII ogłoszony został dekret Świętego Oficjum anulujący wszystkie sankcje w stosunku do dziennika „L’Action Française” i jego czytelników). Madiran głęboko przemyślał koncepcje Maurrasa i znacznie je zmodyfikował, ale nie odszedł od nich zupełnie. Chciał „schrystianizować Maurrasa”.
Właśnie Madiran wskazywał na błędy chadecji. Były nimi, jak pisze prof. Jacek Bartyzel, „»moralistyczne« negowanie odrębności nauki o polityce, która to nauka – nazywana przez Maurrasa i Madirana »fizyką społeczną« (la physique sociale) – jest częścią filozofii natury tyczącą się społeczeństwa, natomiast etyka jako nauka o powinnościach osób dotyczy porządku Łaski. Oczywiście, polityka i etyka, choć nietożsame, są komplementarne i »symultaniczne«; pierwsza bez drugiej popada w naturalizm, druga jednak, negując samoistność pierwszej – w jałowy moralizm (»angelizm«) i utopię państwa bez suwerena, w którą popadł był zwłaszcza Jacques Maritain.
Madiran nie ukrywa, że polityka katolicka wiele swych możliwości straciła po Soborze Watykańskim II, który wpędził katolików w pewną bezsilność. „W konstytucji soborowej »Gaudium et spes« nie odnajdujemy nigdzie śladu, iż istniała kiedykolwiek jakaś doktryna katolicka o pochodzeniu i sprawowaniu władzy politycznej” – czytamy u Madirana. Z drugiej strony pisał, że nie występuje przeciw temu soborowi, występuje jedynie przeciw takiej koncepcji Kościoła, która uważałaby za ważny w jego dziejach tylko ten jeden sobór.
Odnajdujemy też w jego myśli pozytywne wskazówki, wręcz osie, wokół których można budować prawdziwą politykę katolicką. Według niego wszelkie prawa, a zwłaszcza prawa fundamentalne, zwane prawami człowieka, wynikają z obowiązków. Na przykład prawo do życia wynika z nakazu „nie zabijaj”. Prawo wolności religii wynika z nakazu oddawania Bogu czci. A prawo własności oczywiście z przykazania „nie kradnij”.
Dlatego też – dowodzi nie można tworzyć sobie nowych, karykaturalnych praw, takich jak prawo do aborcji, czy prawo do zawierania jednopłciowego „małżeństwa”.
Warto czytać Madirana, warto też przeczytać znajdujące się w tej samej książce znakomite wprowadzenie do tej myśli, autorstwa Tomasza Rowińskiego.
Pójdziemy śladem innych?
I warto też w tym kontekście zadać sobie pytanie, na ile w Polsce grozi nam niebezpieczeństwo podążenia elit politycznych za fałszywą chadecją włoską, niemiecką czy francuską. Dziś jako sukces polityczny przedstawia się porozumienie między Lewicą a Zjednoczoną Prawicą co do głosowania nad Planem Odbudowy. I zapewne jest to rzeczywistym sukcesem. Jest jednak łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Gdy następnym razem Lewica zażąda „tęczowych praw” lub edukacji seksualnej na jej warunkach w szkołach, czy też pokusa sukcesu politycznego nie doprowadzi do kompromisu? Takie niebezpieczeństwo istnieje i trzeba o tym głośno mówić.
Maksymilian Powęski
fot. główna (ilustracyja) debata w Bundestagu w 2014 roku/ lic. CC BY-SA 3.0 de
Czytaj także homilię z okazji rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja:
Spory polityczne mają być rozwiązywane w oparciu o prawdę, a nie większość głosów