Historia 31 Mar 2016 | Redaktor
Zabrali ojca i zaplombowali sklepy...

Mój ojciec Leopold Simon urodził się w październiku 1900 roku w rodzinie żydowskiej w Łęczycy. Był synem kupca Dawida i matki Estery z domu Frajdman. Ukończył w Łęczycy Szkołę Rabinacką, a w Żninie gimnazjum, gdzie w 1916 roku zdał egzamin dojrzałości.

Następnie podjął studia w Warszawie w Instytucie Gospodarki i Handlu, które z dyplomem doradcy handlowego ukończył w 1921 roku. W tym samym roku, a może nawet rok wcześniej, podjął studia na Uniwersytecie Karola w Wiedniu na Wydziale Prawa Handlowego i Cywilnego, które ukończył w 1927 roku. Pracował w Warszawie jako radca prawny w jednej z państwowych firm.

W 1930 roku przybył do Bydgoszczy i podjął pracę doradcy handlowego w rozwijającej się wówczas intensywnie Izbie Przemysłowo-Handlowej. Zamieszkał w zakupionym mieszkaniu przy ul. Gdańskiej 62 (stara numeracja). Pracując tu, włączył się też w wir pracy polityczno-społecznej. Miał orientację lewicową i nie wiem, czy współpracował, czy też był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej. W tym czasie poznał swą przyszłą żonę Dorę Abelsztaum, której rodzice mieli dom i dwa sklepy przy ul. Batorego. W 1932 roku ożenił się z Dorą, a w rok później urodziła mu ona syna Tadeusza. Następnie małżeństwo, za zgodą i namową teściów, przeprowadziło się do oddanego im na parterze mieszkania i Dora prowadziła jeden ze sklepów. Nie wiem, czy na swój szyld, czy na rodziców. Leopold sprzedał dotychczasowe mieszkanie przy ul. Gdańskiej. W 1934 roku zmarł ojciec Dory, a mój dziadek, i cały majątek przepisany został na ojca, czyli Leopolda. Nie było to na rękę moim rodzicom, gdyż w tym samym czasie Leopold dostał propozycję współpracy z ambasadą szwajcarską w Warszawie. Sklepy pod opiekę wzięła Dora i zatrudniła subiektów.

W 1935 roku urodziła mnie, dając mi na imię Marian. Ojciec pracował w Bydgoszczy, a dwa lub trzy razy w miesiącu wyjeżdżał do Warszawy i przynajmniej raz w miesiącu do Zurychu. Ojciec dostał z ambasady dla siebie i mamy paszport dyplomatyczny. Mama jednak tylko raz skorzystała z niego, jadąc do Wiednia.

Dobrze im się wiodło, więc myśleli o likwidacji sklepów, ale babka była temu przeciwna. Babka zmarła w maju 1939 roku i wtedy rodzice zaczęli starania o likwidację handlu z jednoczesnym zatrzymaniem domu. Jednak w obliczu zbliżającej się wojny było to bardzo trudne. Począwszy od lipca ojciec część majątku i kosztowności, których było sporo, wywiózł do Szwajcarii i zdeponował wszystko w bankach. W ostatnich dniach sierpnia przybył z Warszawy brat ojca i po długich rozmowach zabrał nas, dzieci, do Krakowa. Rodzice pozostali jeszcze w Bydgoszczy mówiąc, że mając paszport dyplomatyczny, zawsze zdążą dotrzeć do nas. Według tego, co pisała nam mama, 25 września przybyło do domu Gestapo. Po obejrzeniu i rewizji mieszkania zabrali ojca i zaplombowali sklepy oraz pokoje, zostawiając mamie tylko kuchnię i jeden pokoik. Ojca przesłuchiwano w Gestapo, a i do mamy do domy przychodzili Niemcy pytając, gdzie jest ich majątek. Gdy mama wskazywała, że tam, zaplombowany, to oni pytali o złoto, biżuterię i inne rzeczy. Później mama dowiedziała się, że ojca przenieśli do obozu w byłych koszarach przy Gdańskiej. Od jednego z miejscowych Niemców dowiedziała się, że 12 października wywieźli go do Fordonu i już na pewno nie wróci.

Matka po tym fakcie napisała nam list z datą 14 października, że w tym dniu wyjeżdża do nas, jednak do Zurychu nie dotarła. Po wojnie, ale dopiero po powstaniu państwa Izrael dotarliśmy z bratem i wujem do Tel-Awiwu i tu do dziś mieszkamy. Pracując w dyplomacji w Tel Awiwie pytałem Archiwum Akt Niemieckich o losy matki. Dostałem odpowiedź potwierdzającą śmieć ojca w Fordonie w dniu 12 października i matki w dniu 14 października 1939 r. Jednak wydaje mi się to niemożliwe. W latach siedemdziesiątych, będąc w Polsce, byłem też w Bydgoszczy. Poznałem mój dom rodzinny, chociaż nastąpiły zmiany z tego, co jako dziecko pamiętałem. Rozmawiałem też z kilkoma starszymi osobami z sąsiedztwa, którzy znali mych rodziców i mnie. Stwierdzili, że mama do wieczora któregoś dnia października 1939 roku była w domu, a następnego dnia wszystko było już zamknięte. Obiecali dalszą pomoc.

Dowiedziałem się, że w 1939 roku jeden z kolejarzy polskich znający nas widział, jak mama wsiadała na stacji do pociągu do Poznania o 1.30 w nocy. Widocznie została zabrana gdzieś na trasie. Byłem też w Fordonie w miejscu, gdzie Niemcy rozstrzeliwali Polaków, ale tam nic specjalnego nie było.

KfAD

Od autora: Powyższy biogram powstał ze wspomnień syna Mariana przesłanych przez Jutkę Zyskind z Jerozolimy.

Źródło: Miesięcznik Sanktuarium i Parafii Matki Boskiej Królowej Męczenników „Na Oścież”, nr 10‒11/2014 (218–219). Redakcja Katolickiej Bydgoszczy serdecznie dziękuje za możliwość przedruku.

Redaktor

Redaktor Autor

Redaktor