'Tolerancjonizm' czy roztropność? - mądry komentarz do najnowszych wydarzeń
Inne z kategorii
Przerażający mord, którego dopuścił się w Gdańsku znany wszystkim sprawca, na oczach zebranej publiczności, w świetle reflektorów i przed kamerami rejestrującej koncert telewizji, wstrząsnął Polską. Ten wstrząs jest naturalny, zrozumiały i oczywisty. Śmierć jest czymś, co przejmuje człowieka do głębi, bo choć każdego ona czeka, każdy jednak jeśli nie odsuwa myśli o niej, to życzyłby sobie przynajmniej śmierci spokojnej, naturalnej, wśród bliskich.
Ciśnie się na usta wiersz Rilkego:
„Każdemu daj śmierć jego własną, Panie.
Daj umieranie, co wynika z życia,
gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie.
Myśmy łupina tylko i listowie.
A wielka śmierć, którą ma każdy w sobie,
to jest ów owoc, o który zabiega
wszelki byt”.
Nie tylko majestat śmierci, metafizyczna jej powaga, spowodowała wspomniany wstrząs, ale właśnie ten tragizm morderstwa, kainowej ręki, która śmiała postawić się na miejscu Boga i zdecydować o końcu życia drugiego człowieka, niespodziewanie, podstępnie i nagle.
Taki mord pobudza do refleksji etycznej. I dobrze, że tak się dzieje. Jednak ta refleksja, którą obserwujemy w przestrzeni publicznej, w mass mediach, skupia się nad tak zwaną mową nienawiści. W jakimś zakresie to też można zrozumieć. Wiele skarg na języki nienawistne jest w psalmach. Otwórzmy na przykład psalm 108 (w Biblii hebrajskiej 109): „Boże, na chwałę moją nie milcz, bo usta grzesznika i zdrajcy przeciwko mnie się otworzyły. Mówili przeciwko mnie językiem zdradliwym i otoczyli mnie mowami nienawistnymi i zwalczali mnie bez przyczyny”.
Takich skarg w psalmach jest wiele, a w tradycji Kościoła złorzeczenie uważa się za grzech przeciwko piątemu przykazaniu, czyli kwalifikuje się je w tej samej kategorii co zabójstwo. Znajdziemy to m. in. w wielu pomocach do rachunku sumienia.
Tym bardziej wydaje się, że powinniśmy wreszcie zwrócić na to uwagę w naszym życiu społecznym i politycznym. Apelował już blisko 90 lat temu ówczesny prymas Polski kard. August Hlond. „Klęską dzisiejszego życia publicznego jest nienawiść, która dzieli obywateli państwa na nieprzejednane obozy, postępuje z przeciwnikami politycznymi jak z ludźmi złej woli, poniewiera ich bez względu na godność człowieczą i narodową, zniesławia i ubija moralnie” - pisał prymas.
Diagnoza jest w jakieś mierze słuszna, polskie życie polityczne rzeczywiście tak wygląda. Jest pełne owej nienawistnej mowy. Jednakże wyczuwa się w tej orkiestrze potępiającej nienawiść, jakąś fałszywą nutę. Coś tu nie gra czysto. Pomijam hipokryzję, polegającą na biciu się w cudze piersi. W samej jednak diagnozie wyczuć można pewien fałsz. Polega on po pierwsze na tym, że myli się przyczynę ze skutkiem. Obwinianie mowy nienawiści jest rozpoznaniem obejmującym objawy, a zaniedbującym przyczyny choroby.
Dlatego słusznie powiedział abp Stanisław Gądecki w wywiadzie dla KAI: „Nie chodzi (...) o eliminację tzw. „mowy nienawiści”, która jest pojęciem ideologicznym lewicy, służącym do zamknięcia ust przeciwnikom politycznym. Ci, który nawołują do walki z „mową nienawiści”, często sami stosują ją chętnie wobec swoich oponentów.
Sygnałem ostrzegawczym w tym względzie jest sytuacja, w której chrześcijanie stopniowo rezygnują z języka Ewangelii, a coraz częściej zaczynają posługiwać się ideologiczną, „poprawną” politycznie nowomową ateistów i liberałów.
Chętnie podkreślają wtedy, że chrześcijaństwo to religia miłości i miłosierdzia, że Kościół jest dla grzeszników, że nie wolno nikogo oceniać ani potępiać. Zapominają natomiast o tym, że Jezus wzywa wszystkich grzeszników do nawrócenia, a swoim wyznawcom wręcz nakazuje iść i upomnieć każdego z błądzących braci czy sióstr. Chrześcijanie, którzy poddają się ideologicznym manipulacjom, miłość do człowieka zastępują akceptacją, a prawdę o jego postępowaniu zastępują sloganem o tym, że należy być tolerancyjnym. (…)
Hasła, w stylu „nigdy więcej” są komiczne. One starają się zaklinać rzeczywistość, ale nic nie wnoszą; są samouspokojeniem dla ich autorów”. Tyle abp Gądecki.
Ale jeśli rozważamy społeczno-moralną stronę problemu, to chciałbym zwrócić uwagę jeszcze na dwa aspekty tej sprawy. Nawet jeśliby przyjąć, że diagnoza jest słuszna, że należy zdecydowanie złagodzić ową nienawiść jątrzącą społeczeństwo, niezależnie od przyczyn, które ją spowodowały, to terapia, którą proponuje ogromna większość tak zwanych autorytetów jest zdecydowanie zła.
Odmieniana przez wszystkie przypadki tolerancja nie jest w stanie zaradzić nienawiści. Nie jest w stanie choćby z tego względu, że jest to koncepcja teoretycznie zupełnie niespójna, ale i praktycznie nigdzie nie zdała ona egzaminu. Nie ma w historii takiego państwa, które by rozwijało się przez wieki dzięki temu, że wychowanie opierano na tolerancji.
Nie przeczę wcale, że tolerancja jest w niektórych sytuacjach bardzo pożądana. Ale ona nie istnieje sama z siebie. Ona wynika z cnót, które znane są i sprawdzone we wszystkich społeczeństwach naszego kręgu cywilizacyjnego od dwóch tysięcy lat. Są to sprawiedliwość, umiarkowanie, męstwo i roztropność. Dlatego do nich należy w wychowaniu wrócić. Każde dziecko wiedziało jeszcze czterdzieści lat temu, że morderstwo urąga sprawiedliwości, tak samo niesprawiedliwe jest złorzeczenie. Męstwo jest konieczne by przeciwstawiać się złu, a umiarkowanie i roztropność każą to czynić w sposób łagodny choć stanowczy. To właśnie, a nie tolerancjonizm, jest drogą która zbudowała naszą cywilizację. Innej drogi nie ma.
Dlatego obawiam się, że z tej tragicznej śmierci nie wyniknie dobro, bo została źle postawiona diagnoza, a w skutek tego zła została zaproponowana terapia.
O prawdziwości tej tezy świadczy jeszcze jeden element, który jest jakby probierzem szczerości całego płaczu nad zbrodnią owego Kaina z Gdańska. Mówi o nim matka Teresa z Kalkuty. „Wiele razy powtarzałam – i jestem tego pewna – że największym niebezpieczeństwem zagrażającym pokojowi jest dzisiaj aborcja. Jeżeli matce wolno zabić własne dziecko, cóż może powstrzymać ciebie i mnie, byśmy się nawzajem nie pozabijali?” Tego tematu nie podejmą tolerancjoniści prowadzący lekcje w szkołach bydgoskich. Może znajdzie się jakiś odważny uczeń, który zwróci im na to uwagę. Kiedy tylko zostanie ten temat podniesiony, cała wściekłość rozpali się na nowo. I nie ma na to rady, bo albo potępimy całkowicie zabijanie i wrócimy do Dekalogu, albo będziemy się zabijać.
Dlatego przypomina się znana doskonale przez pokolenie naszych dziadków pieśń Kornela Ujejskiego:
„O, Panie! Panie! Ze zgrozą świata!
Okropne dzieje przyniósł nam czas
Syn zabił ojca, brat zabił brata
Mnóstwo Kainów jest pośród nas...”
Trzeba wrócić do prawa naturalnego, do dekalogu, do cywilizacji miłości, co cnót. Cnoty zaś powstają w dyscyplinie życia osobistego, w surowej moralności, w rodzinach, w wychowaniu twardym, choć pełnym miłości, ale bez pobłażania. To właśnie sprawiało, że przez 800 lat byliśmy jednym z najbardziej cywilizowanych społeczeństw Europy. Dziś właśnie ku tej tradycji wymierzone jest ostrze tak zwanego postępu. Pisał o tym słynny abp Nowego Jorku, kandydat na ołtarze, Fulton Sheen: „Odrażające książki atakujące cnotę nazywane są „odważnymi”; te, które wymierzone są przeciw moralności, reklamowane są jako „śmiałe i przyszłościowe”, natomiast książki atakujące Boga określane są mianem „postępowych i epokowych”. Cechą charakteryzującą rozkład danego społeczeństwa zawsze było malowanie bram piekła złotą farbą raju”.
Trzeba więc dziś bardzo uważać, by tych tak fałszywie pomalowanych bram, z bramami nieba nie pomylić.
Maksymilian Powęski