Przerwać zaklęty krąg
Inne z kategorii
Z racji mojego ścisłego, matematyczno-przyrodniczego wykształcenia często jestem pytany o różne zagadnienia matematyki szkolnej, które przysparzają współczesnej młodzieży sporych kłopotów intelektualnych. Pytania te pochodzą przede wszystkim od trójki moich własnych dzieci (czwarte już niebawem zacznie je stawiać). Często zdarza mi się też rozwiązywać problemy, które ze szkół przyniosły dzieci krewnych i znajomych, a nawet dorabiać do pensji poprzez matematyczne korepetycje.
Wszystko to sprawia, że coraz uważniej przyglądam się sposobom nauczania matematyki w szkołach na wszystkich poziomach, bo najmłodsza latorośl jak już wspomniałem edukację dopiero zacznie, a najstarszy syn pomyślnie zdał maturę i jest niesamowicie dumny, że już należy do społeczności akademickiej. Z tych obserwacji wyłania się pewien obraz naszej polskiej edukacji matematycznej w państwowych szkołach, obraz – niestety – niewesoły. Co gorsza, szkolnictwo prywatne w zasadzie te błędy powiela.
Oczywiście – trzeba tu dodać – bardziej jeszcze zmartwiony jestem poziomem kształcenia ogólnego, zwanego humanistycznym. Braki w dziedzinie kulturowej, spowodowane szkolnymi zaniedbaniami, a może i celowymi zniszczeniami, to temat dramatyczny, o którym będziemy mieli okazję niejednokrotnie na tych łamach pisać.
Teraz jednak zatrzymam się nad matematyką, bo i ona – jak zaraz zobaczymy – nie jest bez znaczenia. Tłumacząc młodym adeptom zasady matematyki, zaczynam zawsze od podstawowych definicji (bez czego matematyki uprawiać nie podobna). A zaczynając w ten sposób, zawsze w oczach ucznia widzę wielkie zdziwienie. „My się tego nie uczymy” słyszę czasem. Albo nawet: „ale nie to miałeś mi tłumaczyć – tylko to zadanie”. Dobrze, odpowiadam. A zatem to już umiesz? Powiedz mi więc proszę co to jest funkcja kwadratowa?... Po stwierdzeniu, że jednak tego nie umiemy, zaczynamy od początku.
Nietrudno zauważyć – i o tym już sporo napisano – że nauka szkolna nie skupia się na zgłębianiu pojęć, jeno na rozwiązywaniu zadań – owych słynnych testów, przy których trzeba się „wstrzelić w klucz”. Oczywiście w matematyce rozwiązywanie dziesiątek i setek zadań jest niezbędne, ale ma sens tylko wtedy, gdy służą one pogłębieniu i utrwaleniu rozumienia pojęć. A tymczasem pojęcia te uczniowie chcą pomijać, a nauczyciele… nie mają na nie czasu!
Sam proces rozwoju człowieka wskazuje, gdzie popełniany jest zasadniczy błąd. Każde dziecko, gdy zaczyna używać rozumu, zaczyna zadawać pytanie „co to jest”? To pytanie odsłania bardzo podstawową prawdę, że świat jest różnorodny i każda rzecz jest czym innym! To jest pytanie filozoficzne, pytanie o istotę rzeczy, o ich naturę.
Na kolejnym etapie dziecko zaczyna stawiać pytanie „dlaczego”? Który rodzic tego nie pamięta? Pytanie, które szybko staje się męczące, kiedy odkrywany, że sami nie potrafimy sformułować porządnych i zrozumiałych odpowiedzi…
Dopiero kiedy na te pytania dziecko otrzyma jakieś wyjaśnienia, zaczyna uczyć się używać rzeczy, żeby mu służyły. Odwrócenie tego porządku przynosi bardzo groźne skutki społeczne. Jeśli człowiek decyduje się na „używanie” otaczającej go rzeczywistości bez zastanowienia „co to jest” i „dlaczego”, łatwo dojdzie do wniosku, że wszystkiego może użyć jak chce i kiedy chce, a jedynym hamulcem może być najwyżej strach przed karą. Oto mamy Hobbesowskiego lewiatana. Świat straszny i jakże obcy naszej cywilizacji.
Czyż potraktowanie matematyki jako rozwiązywania testów nie jest tylko jednym z symptomów zepsutej cywilizacji? Użyć zamiast zrozumieć – oto mentalność współczesnego absolwenta edukacyjnej machiny. Czas najwyższy by przerwać ten zaklęty krąg.
Michał Jędryka