Poza dobrem i złem. Po co komu droga, która nie prowadzi do świątyni? [FELIETON]
protestujący zwolennicy aborcji, Bydgoszcz, 27 października 2020 r. (kadr z nagrania, „Tygodnik Bydgoski” )
Tłum nie wyglądał, jakby się bał. Podnosił w górę pięści, częściej dłonie z wysuniętym środkowym palcem; zgromadzeni krzyczeli i wygrażali w stronę kościoła i naszą – pisze dla DoRzeczy.pl Arkadiusz Robaczewski. W niedzielę bronił katedry lubelskiej przed uczestnikami proaborcyjnych protestu.
Inne z kategorii
Najpierw, na samym początku roku, wybuch pandemii i „zatrzymanie świata”. Później, w maju, zastrzelenie przez amerykańskich policjantów George’a Floyda i protesty ruchu Black Lives Matter, które przybrały kształt wojny domowej w USA. Potem, w Polsce, nasilenie protestów tzw. ruchu LGBT domagającego się bliżej nieokreślonych praw dla siebie. Przy okazji na ustach wszystkich znalazło się nieznane dotąd nikomu, poza wąskim kręgiem specjalistów od logiki, pojęcie niebinarności, a ściślej: osoby niebinarnej. Świat przyspieszał. Utrata kontroli to dojmujące poczucie, które przenika wszystkich – w wymiarze codzienności każdego z nas i w wymiarze społecznym. „Bóg jeden wie, co nas jeszcze czeka?” – powtarzało wielu jeszcze kilka tygodni temu. I oto nadeszły nowe wydarzenia.
Kilka dni temu, w niedzielę wieczorem, stałem wraz z grupą kilkudziesięciu mężczyzn i kilku dzielnych dziewcząt na schodach katedry lubelskiej. W ciszy październikowego wieczoru, ze strony nowszego centrum miasta narastał jazgot bojowej muzyki i neurotyczny krzyk tysiąca gardeł. Nie będę, nawet neutralizując za pomocą kropek drukarskich, przytaczał, co to były za okrzyki, bo pamiętamy je jeszcze.
Wyszedł do nas Proboszcz katedry, ks. Adam Lewandowski - drobna postać w komży, w stule. Powiedział spokojnym, nieco przyciszonym głosem: „Panowie, dziękuję, że tu jesteście. Bądźcie spokojni, nie dajcie się sprowokować. Jeśli zajdzie potrzeba – zamkniemy kościół. Póki co niech jednak pozostanie otwarty. Rozpoczynamy nabożeństwo różańcowe”. Co powiedziawszy, zniknął za ciężkimi drzwiami katedry.
Nadciągnął tłum. Agresywne dziewczęta wykrzykiwały w naszym kierunku wulgaryzmy, trzęsąc się przy tym, jak w konwulsjach. Za nimi stali mężczyźni, czasem nieśmiało wtórujący w tych okrzykach. Skąd ten wściekły tłum?
Kilka dni wcześniej Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok o tym, że Ustawa z dnia 7 stycznia 1993 r. o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, w swojej części mówiącej o dopuszczalności zabicia dziecka z powodu trwałych wad genetycznych jest niezgodna z Konstytucją RP. Tym samym Polska stała się państwem wyłamującym się nie tylko z europejskich, lecz także ze światowych tendencji do pomniejszania obszarów, w których życie jest chronione.
22 października to liturgiczne wspomnienie św. Jana Pawła II; to także rocznica inauguracji jego pontyfikatu. Wówczas świat usłyszał wypowiadaną przez mocarną postać Papieża inaugurującego swój pontyfikat zdecydowaną zachętę: „Nie bójcie się, otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi.nDla Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie się! Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie! ”
Stojąc na schodach lubelskiej katedry, patrząc na rozwrzeszczany, wrzeszczący wulgaryzmami, trzęsący się w somnambulicznych konwulsjach tłum, pałający chęcią, by przedrzeć się przez kordon policji i nas, garstkę obrońców, w końcu wtargnąć do świątyni, by robić w niej spustoszenie, myślałem o tych słowach. „Nie lękajcie się...Chrystus wie, co nosi w swoim wnętrzu człowiek. On jeden to wie!”. Tłum nie wyglądał, jakby się bał. Podnosił w górę pięści, częściej dłonie z wysuniętym, środkowym palcem; zgromadzeni krzyczeli i wygrażali w stronę kościoła i naszą, którzy staliśmy tam, gotowi bronić wejścia do świątyni. O tym, że się nie boją, mówili też wprost. Na wielu dyktach osadzonych na długich kijach, także na kartonach pozostawianych pod drzwiami zamkniętych już kościołów widniał napis: „Nie boimy się was!!!”
Człowiek, który się nie boi, nie musi o tym krzyczeć, nie musi wypisywać tego komunikatu o stanie swego wnętrza na transparencie. Po prostu się nie boi. Uzewnętrznia się to w jego postawie, geście, spojrzeniu. Człowiek, który się nie boi, nie krzyczy i nie drga w konwulsjach.
Może ta oszalała młodzież nie boi się rządu i policji. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że te okrzyki i buńczuczne deklaracje nie mają swego źródła w innym, głębszym niż przed mandatem i policyjną pałką, przed rządem PiS i klerem, strachu. Taki strach rodzi pustka. Pustkę zaś powoduje nietzscheańskie funkcjonowanie (lub choćby jego próbę) poza dobrem i złem. Okrzyk, który stał się hasłem jesiennych protestów, „wy…….ać!!!”, okrzyk, który wydostał się z gardeł po tym, gdy Trybunał Konstytucyjny przyznał, że każde, także najsłabsze życie zasługuje na ochronę prawną ze strony państwa, wyraża pogardę wobec norm. To ja, wznoszący ten okrzyk, będę decydował, co jest dobre, a co złe. Nie będzie normy, która mnie powstrzyma, nie będzie granicy – nie będzie nią nawet życie najsłabszego. Tyle, że życie bez ograniczeń, z miłościami na chwilę, bez odpowiedzialności, gdzie normą jedyną staje się moje dzisiejsze i jutrzejsze nasycenie – wyjaławia człowieka bez reszty, do cna. Człowiek skoncentrowany na sobie – boi się. Takie skoncentrowanie rodzi pustkę, która jest przerażającą otchłanią.
Jest też i inna, łagodniejsza forma protestu wobec rozstrzygającej decyzji Trybunału Konstytucyjnego. Można ją wyrazić we frazie: „Tak, szanuję każde życie. Jestem przeciw aborcji. Ale niech matka decyduje, czy chce, czy nie chce urodzić dziecko, które i tak będzie żyło krótko. Prawo nie może skazywać jej na piekło życia i zajmowania się kalekim dzieckiem. Poza tym...po co dziecko ma się męczyć?”. Tyle że prawo nie formułuje takiego nakazu. Ci, którzy używają przytoczonego argumentu stosują zwykła demagogię. Dziś możliwości pomocy, głównie od domów prowadzonych przez zakonnice, które chętnie przyjmują każde niechciane dziecko, także kalekie, jest na tyle dużo, by problem, zawarty w pytaniu uchylić. Nie ma go. Sam znam dom w lubelskim Matczynie. Zakonnice ofiarnie zajmują się tam niechcianymi dziećmi, takimi, które nie były chciane przez matki. Albo matki nie czuły się na siłach, by sprostać heroicznemu, nie ma wątpliwości, że zajmowanie się kalekim dzieckiem do takich należy, wyzwaniu.
W dyskusji, która się przetacza, dało znać o sobie coś jeszcze: dość mocno rozpowszechnione, mocno wrośnięte w świadomość ludzi przekonanie, że życie ludzkie ma sens i wartość, gdy jest pozbawione cierpienia; albo gdy jest funkcjonalne. Jednak życie ludzkie ma wartość dlatego, że JEST. Nawet jeśli jest tylko na chwilę, nawet jeśli jego istnienie – przez głębokie schorzenie, wady rozwojowe, czy jakkolwiek to nazwać – wydaje się nie mieć sensu. Żadne istnienie ludzkie nie jest bezsensowne. Można życie bezsensownie przeżyć, ale to, że życie jest, że człowiek jest - ma sens. Każdy człowiek: cierpiący, chory, nieświadomy, niezdolny do samodzielnego funkcjonowania - ma wartość tylko dlatego, że jest.
Trudne to do pojęcia dla kogoś, kto jest ukształtowany w cywilizacji stechnicyzowanej, szybkiej, w której liczy się to, co wymierne w kategoriach zysku, usprawnienia, przyjemności, chwilowego zaspokojenia, większej wygody. Tu nie ma miejsca na kontemplację. Poznawczo dostępne są tylko akcydentalia, to, co tymczasowe, przypadłościowe; umyka gdzieś to, co jest substancją i jest trwałe, wiecznotrwałe. Esse est perfectissimum omnium – zapisał w XIII wieku św. Tomasz z Akwiniu. Istnienie jest najdoskonalsze ze wszystkiego. Już jednak nie dla nas, żyjących tu i teraz. Zatem, co jest najdoskonalsze ze wszystkiego dla Ciebie, człowieku, żyjący w tym czasie i wrzeszczący pod świątynią „wy…….ać!”?
Jest taki piękny film Tengiza Abuładze pt. „Pokuta”. Film ten opowiada o konflikcie nierozwiązywalnym, który toczy się w miasteczku, gdzie w powietrze zostaje wysadzona cerkiew. W końcowej scenie pojawia się idąca ulicami miasteczka staruszka, która pyta stojącą w oknie kobietę: „Czy ta droga prowadzi do świątyni?” „Tutaj nie ma świątyni” – odpowiada kobieta w oknie. „To co jest warta droga, która nie prowadzi do świątyni?” - wypowiada nieodparte pytanie mądra stara kobieta.
Kto wie? Może kroczyliśmy w ostatnich dziesięcioleciach po wielu drogach, barwnych, pełnych nęcących zapachów i dźwięków tyle, że żadna z nich nie „wiodła do świątyni”? Teraz przychodzi nam mierzyć się z odpowiedzią na to pytanie: „co jest warta droga, która nie prowadzi do świątyni?” Może zechcą się z nim zmierzyć, kiedyś, nie dziś, ci którzy póki co ku świątyniom kroczą gniewnym krokiem, z gniewnym okrzykiem? Jeśli tak się stanie – będzie to lampa zapalona w wiekach ciemnych, w których przychodzi nam żyć. Spe salvi.
Arkadiusz Robaczewski (1969), ojciec czwórki dzieci, publicysta, założyciel i szef Centrum Kultury i Tradycji Wiedeń 1683
źródło: DoRzeczy.pl, przedruk za zgodą autora