NEOBARBARZYŃSTWO - Maksymilian Powęski
Inne z kategorii
...nie chodzi tu tylko o najbardziej medialny temat pedofilii, który jest czubkiem góry lodowej. Pod powierzchnią jest to wszystko, co do takiej sytuacji doprowadziło, a co poważnie uszkodziło „kręgosłup” Kościoła. Są to: dyktatura relatywizmu, ponowna inwazja dawnych protestanckich błędów, upadek liturgii, kwestionowanie i próba „podmiany” katolickiej nauki o małżeństwie, homoherezja, rozszerzanie papieskiej nieomylności w taki sposób, by wszelka krytyka papieża była niemożliwa, wreszcie kryzys kapłańskiej tożsamości.
Niedawno rozmawiałem z wykładowcą jednej z katolickich uczelni w Polsce. Opowiadał mi, jak zmienia się argumentacja zwolenników aborcji, z którymi od czasu do czasu przychodzi mu dyskutować. Otóż jeszcze klika lat temu większość osób usiłujących obronić postawę, którą oni nazywają eufemistycznie „pro choice”, skupiała się na dowodzeniu, że nie ma ostatecznych argumentów, iż płód ludzki jest człowiekiem. Z tego zaś wywodzili, że dokonując „przerwania ciąży”, nie zabija się człowieka, a co najwyżej coś, co człowiekiem ma stać się w przyszłości.
Nie wdając się w meritum tej dyskusji, mój znajomy opowiadał mi dalej, że ta argumentacja schodzi wśród aborcjonistów na drugi plan. Być może dlatego, że wobec współczesnej biologii i genetyki oraz wobec coraz znakomitszych metod badawczych w naukach przyrodniczych, coraz trudniej jest obronić tezę o nie-człowieczeństwie płodu, nawet z czysto przyrodniczego punktu widzenia, bez przywoływania argumentów filozoficznych i teologicznych.
Natomiast w miejsce tego ustępującego uzasadnienia, pojawia się argument, który przeraża swoim przeniewierstwem. Otóż – twierdzą ci nowi zwolennicy cywilizacji śmierci – że owszem, płód jest człowiekiem. Ale to ich zdaniem nie jest ważne. Bo – uważają – życie ludzkie, człowiek jako taki, nie są wartościowe same z siebie. Wartościowa jest – uwaga! – jakość życia ludzkiego.
Otóż, mówią, jeśli ceną ludzkiego życia ma być jego słaba jakość, to lepiej, by tego życia w ogóle nie było! Tyle z opowieści mojego znajomego naukowca.
Ponieważ rozmowa nasza miała miejsce w jakimś towarzyskim kontekście, i jak to w takich sytuacjach bywa, została przerwana przez inny temat wprowadzony przez innych znajomych, nie zdążyliśmy już wymienić uwag na temat konsekwencji takiego podejścia. Łatwo jednak je sobie wyobrazić. Takie podejście do życia ludzkiego już nieraz kończyło się wielkimi społecznymi dramatami, no bo jeśli dla jakości życia można poświęcić samo życie, to nie tylko znaczy, że lekceważymy Dawcę życia, ale i może gotowi będziemy poświęcać całe społeczeństwa w imię jakości życia innych społeczeństw? Czy to nam czegoś nie przypomina?
Jeszcze ważniejsze jest jednak, że w ten sposób, nie pierwszy raz w dziejach, ale coraz głębiej, stajemy przed zakwestionowaniem jakiegokolwiek prawa Bożego czy naturalnego, chroniącego te podstawowe, w Dekalogu zawarte normy: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj, fałszywie, nie pożądaj, czcij ojca i matkę.
Nic dziwnego, że najpierw kwestionowano fakty – czyli kwestionowano, że płód jest człowiekiem. To pozwalało żyć według innych reguł, „żyć jakby Boga nie było” – jak to sformułował Jan Paweł II. A jeśli człowiek nie żyje tak, jak wierzy, to zaczyna wierzyć tak, jak żyje. Jesteśmy o krok od powrotu do pogańskiego barbarzyństwa, w którego mrokach pogrążony był świat przedchrześcijański. W tamtym świecie z najwyższą tylko trudnością – jak w Grecji – i tylko wśród najbardziej światłych umysłów, przebijała się prawda o naturalnym prawie moralnym. To chrześcijaństwo położyło kres barbarzyństwu. Przyzna to każdy uczciwy historyk.
Mit „dobrego dzikusa”, spreparowany przez Oświecenie i trwający do dzisiaj, nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną i prawdą o człowieku. Jesteśmy o krok od pogrążenia się w odmęty neo-barbarzyństwa, nowego totalitaryzmu, który po hitleryzmie i komunizmie, niechybnie z cywilizacji śmierci wyrośnie, co gorsza, już się zarysowuje.
Sytuacja jest jednak o tyle gorsza, że w niesamowitym i bezprecedensowym kryzysie znajduje się sam Kościół, który w czasie tamtych reżimów był światłem w mroku, autorytetem moralnym, choć nieposiadającym siły militarnej – i tak był postrzegany, co pozwoliło mu też i na przetrwanie i na świadczenie humanitarnej pomocy wielu ofiarom wojen światowych.
Kryzys Kościoła jest dziś głęboki i wielowymiarowy. Analizując go w książce „Alarm dla Kościoła” Tomasz Rowiński i Paweł Milcarek przypominają wypowiedź Benedykta XVI z 2010 roku:
„największe prześladowanie Kościoła nie przychodzi od jego nieprzyjaciół zewnętrznych, lecz rodzi się z grzechu w Kościele”.
I nie chodzi tu tylko o najbardziej medialny temat pedofilii, który jest czubkiem góry lodowej. Pod powierzchnią jest to wszystko, co do takiej sytuacji doprowadziło, a co poważnie uszkodziło „kręgosłup” Kościoła. Są to: dyktatura relatywizmu, ponowna inwazja dawnych protestanckich błędów, upadek liturgii, kwestionowanie i próba „podmiany” katolickiej nauki o małżeństwie, homoherezja, rozszerzanie papieskiej nieomylności w taki sposób, by wszelka krytyka papieża była niemożliwa, wreszcie kryzys kapłańskiej tożsamości.
Oczywiście, Kościół ma obietnicę Pana, że „bramy piekielne go nie przemogą”. Ale nucenie z tego powodu motywu zapożyczonego od polskich kibiców – „katolicy, nic się nie stało”, byłoby po prostu tym, co nazywamy kuszeniem Pana Boga, gdy lekceważąc sobie Jego prawo i przykazania oczekiwalibyśmy cynicznie Jego Boskiej interwencji. Która zresztą nastąpić może, ale biada wtedy nucącym „nic się nie stało”.
Czas by i świeccy katolicy wzięli odpowiedzialność za Kościół. A zacząć trzeba – jestem o tym głęboko przekonany – od własnej odnowy moralnej, zerwania z grzechami ciężkimi, a następnie postu, modlitwy, pogłębiania katolickiej świadomości poprzez studium tradycyjnej teologii i wychowywanie w tym duchu własnych dzieci, a także dążenie do przeniknięcia tym duchem edukacji, a zwłaszcza katechezy, na wszystkich szczeblach i odrzucanie nowinkarstwa. W ten sposób i tylko tak, możemy stać się narzędziami w Bożych rękach, za pomocą których zechce On – jak obiecał – ocalić swój Kościół od najgorszego.
Innej drogi nie ma, bo św. Paweł pisał o tym:
„Dziwię się, że tak prędko od tego, który was wezwał do łaski Chrystusowej, przerzucacie się do innej Ewangelii. A tej innej nie ma, są tylko niektórzy, co niepokój sieją wśród was i pragną wywrócić Ewangelię Chrystusową. Ale choćbyśmy i my albo nawet anioł z nieba głosił wam coś ponadto, cośmy wam głosili – niech będzie przeklęty! Jak powiedziałem przedtem, tak i teraz mówię: Jeśli wam ktokolwiek głosi Ewangelię inną od tej, którą otrzymaliście, niech będzie przeklęty! (Ga 1, 7nn)”.
Zakończmy końcowym fragmentem „Manifestu wiary” kardynała Gerharda Müllera:
„Jako robotnicy w winnicy Pana, nosimy wszyscy odpowiedzialność przypominania tych podstawowych prawd, trzymając się mocno tego, co sami otrzymaliśmy. Chciejmy mieć odwagę, aby przebyć drogę Jezusa Chrystusa z determinacją, tak by osiągnąć życie wieczne, idąc za Jego przykazaniami. Prośmy Pana, aby dał nam w pełni poznać, jak wielki jest dar katolickiej wiary, poprzez który otwiera się brama życia wiecznego. »Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi przed tym pokoleniem wiarołomnym i grzesznym, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swojego razem z aniołami świętymi« (Mk 8, 38). Dlatego też wzmacniamy wiarę, wyznając prawdę, którą jest sam Jezus Chrystus. (…) Oby Maryja, Matka Boga, wybłagała nam łaskę trwania w wyznawaniu prawdy Jezusa Chrystusa bez zachwiania. W jedności wiary i modlitwy”.
Maksymilian Powęski